To nie podstępna walka o wpływy w Trybunale Konstytucyjnym rozpalała w tym tygodniu umysły nastolatek na całym świecie. Nie było to także prezydenckie uniewinnienie ani nocne głosowania psujące demokrację. Wydarzenie, o którym mowa i tak przyćmiła Adele, ustanawiając kolejne rekordy sprzedaży i popularności, ale nie tylko ona - albumy Justina Biebera i One Direction ukazały się tego samego dnia... Królem nastoletnich serc oficjalnie po raz kolejny został Justin Bieber. Tymczasem One Direction mogą spokojnie szykować się do przejścia emeryturę, jak sami zapowiadali. Jedno jest pewne - chłopcy dorośli i nic już nie będzie takie jak dawniej… Zakończyła się pewna epoka!
Coś się kończy, coś się zaczyna
Ubiegły tydzień zdominowało wydarzenie historyczne, o którym nie napisze żadne „poważne” medium, choć jest bardziej istotne dla zrozumienia nastolatków niż wydarzenia polityczne – najbardziej popularni młodzieżowi wykonawcy walczyli o prymat dziewczęcych serduszek. 13 listopada 2015 roku premierę miały dwa albumy: „Purpose” Justina Biebera i „Made In The A.M.” One Direction. Jednak ta „gra o tron” jest tak naprawdę wyścigiem z czasem, który biegnie nieubłaganie.
Kampanię promocyjną media zrobiły same, umiejętnie podsycając wyrównaną walkę. Od lat wokalista i zespół są najpopularniejszymi wykonawcami na świecie, pobili wszelkie możliwe rekordy sprzedaży i frekwencyjne na koncertach, o zarobkach nie wspominając. Wszędzie, gdzie się pojawiali towarzyszyła im rzesza rozhisteryzowanych fanek, ale to wiedzą wszyscy – hejterzy (których liczna dorównuje liczbie fanek) przede wszystkim. Osobiście uważam, że nie było tak wpływowych chłopaków w nastoletnim showbiznesie w historii. Co więcej, showbiznes młodzieżowy od dziesięciu lat zaczął przypominać ten dorosły i budził emocje także tych „pełnoletnich”, dlatego, że masowy internet w połączeniu z portalami społecznościowymi uczyniły młodych idoli widocznych i na wyciągnięcie ręki o każdej porze dnia i nocy.
Co to oznacza dla Belieberki (fanki JB) i Directionerki (fanki 1D)?
To, że zbliża się dorosłość. Chłopcy zawładnęli nie tylko sercami dziewczynek, które razem z nimi zamieniały się w nastolatki, śledząc przez lata każdy ich krok. Stali się częścią ich życia, doświadczeniem pokoleniowym, inicjacyjnym w okresie adolescencji, ale przede wszystkim – formacyjnym i tożsamościowym. Określenie siebie „Directionerką” lub „Belieberką” znaczyło totalne utożsamienie się z wokalistami, które dodatkowo zostało wzmacniane wspólnym frontem obrony wokalistów przed hejterami tworzonym przez fanki z całego świata. Belieberki i Directionerki tworzyły jedną, wielką, globalną rodzinę. Nie miały lekko – były atakowane z każdej strony w internecie czy na szkolnych korytarzach, do tego wyśmiewane, poniżane, ale broniły jak lwice swoich idoli, gdy ci byli wyzywani od „Justynek” (głównie dominowały homofobiczne określenia). Musiały się same bronić nieustannie i wykazały bardzo wiele samozaparcia. To właśnie czyniło je dumnymi fankami – przynależność do fandomu, skąd czerpały wsparcie i siłę. To naprawdę była/jest prawdziwa miłość.
Mało kto wie, że polskie Directionerki zawojowały światowe statystki Twittera w pewien weekend, gdy pobiły rekord „ćwierkania” – wszystko po to, by chłopcy zwrócili uwagę na fanki domagające się koncertu w Polsce. Justin Bieber zreflektował się sam i zaśpiewał w Łodzi, ale cena biletów była zaporowa dla większości polskich nastolatek.
Paradoksem było to, że ci hejtowani do granic możliwości idole mieli także ogromny wpływ na nastolatków (płci męskiej). Słynna fryzura Biebera wyznaczyła gimnazjalną modę i podnosiła chłopięcą atrakcyjność (dłuższe włosy nadal są pożądane u nastolatków), a outfity Harry’ego Stylesa czy tatuaże Zayna Malika z 1D stały się inspiracją dla milionów chłopaków na całym świecie. To, co dla hejterów było „ciotowate” i „niemęskie” w wokalistach, dla dziewcząt było najbardziej atrakcyjne jak tylko można było sobie wyobrazić. Oni mieli realny wpływ na zmianę kanonu chłopięcej urody, mimo że większość chłopaków nigdy nie przyzna się do takiej inspiracji.
Idzie nowe
W ciągu ostatnich pięciu lat, które przypadają na boom wpływu nastoletniej popkultury, zmieniło się już zbyt wiele, by status quo mogło zostać utrzymane. Panteon gwiazdek, które swoją karierę zaczynały w dzieciństwie, nadal trzyma się świetnie po wkroczeniu w dorosłość. Trudno jest innym zdobyć tak ogromną popularność, gdyż top jest od lat szczelnie zabetonowany (no może poza Arianą Grande i Edem Sheranem – ale to, jak kreowane jest uwielbienie i przywiązanie do gwiazdy i dlaczego trudno się przebić innym jest na inną opowieść). Miley Cyrus wciąż zrywa z wizerunkiem Hannah Montany, eksperymentując z własną seksualnością i demonstrując swoje zamiłowanie do palenia marihuany, Demi Lovato właśnie teraz zmienia się w wampa, Selena Gomez swoją inicjację w dorosłość zaznaczyła rolą w filmie „Spring Breakers”, a Taylor Swift stała się najbardziej popularną popową wokalistką i zdobyła dorosłą publiczność, będąc słodką i uroczą jak za czasów adolecencji.
Idole także się zmieniali – Justin Bieber miał na koncie zatargi z prawem, a Zayn Malik w ramach buntu opuścił zespół, zerwał ze swoją długoletnią dziewczyną Perrie (z bardzo popularnego zespołu Little Mix) i również (podobnie jak np. Miley) ekscytuje się swoją dorosłością. Louis Tomilnson, kolega Zayna z zespołu, zostanie ojcem (w wyniku romansu przelotnego), co miało ponoć miało być przyczyną decyzji o rozpadzie zespołu. Równocześnie na wszystkich wymienionych ciąży olbrzymia presja zjednania nie tylko swoich najwierniejszych fanów w nowej odsłonie (bo oni zostaną, wspólnie dorastali z idolami, żyli ich życiem, nie da się tego przeciąć, to swoista symbioza), ale przebicia się także na dorosłe rynki zbytu i dorosłe listy przebojów.
Ostatecznie bitwę wygrał Justin Bieber. Jego album sprzedał się w nakładzie 863 tys. egzemplarzy w tydzień, chłopaków z 1D prawie o 100 tys. mniej – co i tak jest rekordowym wynikiem. Ale to Justin ma hity na listach przebojów (w obecnym notowaniu amerykańskiej listy Billboardu ma trzy utwory w top ten, a do pierwszej setki chyba każdy numer z płyty się „załapał”) i to on budzi emocje dorosłych fanów, którzy niekoniecznie słuchali go jako nastolatka. Na pewno poza „niegrzecznego chłopca” się opłaciła. Z kolei 1D ogłosiło, że wybierają się na emeryturę i ma to być ich ostatni album. Obiecywali też, że jeszcze wrócą. Na pewno pojawią się solowe projekty chłopaków i również na pewno będzie im towarzyszyła miłość fanek, tyle że nie w takiej skali.
Premiera płyt gigantów w tym samym dniu stanowi dla mnie swoistą cezurę czasową – kończy się pewna epoka, zmienia się paradygmat popkulturowy, komunikacyjny, dziś każdy może być gwiazdą (wystarczy konto na Instagramie, a karierę robi się w mediach społecznościowych, vide Kardashianki), a idole totalni niepostrzeżenie stali się dorośli.
Najciekawsze jest w tym zjawisku to, że fandomy nauczyły się żyć obok siebie i nie ma między nimi antagonizmów, nastolatki odrobiły lekcję tolerancji, dlatego określenia militarne („bitwa”, „pojedynek”, „walka” etc.) stosuję wyłącznie jako zabieg retoryczny.
Ta rywalizacja także nie przypomina tej, którą ja sam śledziłem w latach 90. XX wieku, czyli walkę o pierwsze miejsce brytyjskiej list przebojów, jaka rozegrała się między Blur a Oasis. Wówczas zwycięzcą był Blur, ale i tak Oasis został bardziej zapamiętany. Tutaj zabrakło podobnych emocji, gdyż sami zainteresowani są na to, po prostu, za grzeczni, za młodzi, a ich fanki mają inne oczekiwania.
A fankom należy pogratulować wyników sprzedaży albumów obu wykonawców, bo to ich sukces. Na pocieszenie Directionerek można dodać, że na polskiej liście sprzedaży albumów zespół 1D wygrywa zdecydowanie, Justin zadebiutował dopiero na 13 miejscu.
Drogi rodzicu…
Jednak to nie jest jeszcze pora otwierania szampana, drogi rodzicu, który nie możesz już znieść miłości swojej pociechy do Justina czy Naila - zanim twoja córka zerwie ze ściany ostatni plakat z wizerunkiem Biebera czy chłopaków z 1D minie jeszcze trochę czasu (ale na pocieszenie dodam, że mało).
Jeszcze nie raz zatęsknisz do wirtualnych chłopaków twojej córki z czasów jej młodości, gdy na horyzoncie zaczną się pojawiać ci prawdziwi, osiągalni i namacalni...