Po 33 latach Ridley Scott wraca do uniwersum „Obcego” filmem, który zarazem jest i nie jest prequelem jednej z najbardziej znanych serii w historii kina.
Blog o kulturze popularnej (nie tylko fantastycznej) i o prasie; zero gier komputerowych (brak czasu), zero polityki (brak słów)
Zaczęło się od przypadku. W 1977 roku Scott, wówczas znany przede wszystkim jako reżyser nagrodzonego w Cannes dramatu „Pojedynek”, zaczął pracę nad przeniesieniem na ekran historii Tristana i Izoldy. Wtedy do kin weszły „Gwiezdne wojny: Nowa nadzieja”, a późniejszy twórca „Łowcy androidów” zachwycił się fantastyką naukową do tego stopnia, że zaczął przerabiać na futurystyczną modłę opowieść o tragicznych kochankach. Ostatecznie projekt ten nigdy nie ujrzał światła dziennego, gdyż Brytyjczyk otrzymał propozycję nakręcenia horroru science fiction, „Obcego”. Otrzymał ją, dodajmy, będąc piąty na liście potencjalnych reżyserów, wśród których był między innymi Robert Altman.
Była to niecodzienna produkcja. Reżyser bez doświadczenia w kręceniu SF, który nie zmienił w scenariuszu choćby jednego słowa (w Hollywood normą jest kilku-, a nawet kilkunastokrotne przepisywanie historii) i do tego stopnia wybrzydzał przy doborze aktorów, że jeszcze na dwa tygodnie przed rozpoczęciem zdjęć nie obsadzona była rola Ellen Ripley, głównej bohaterki, którą ostatecznie zagrała Sigourney Weaver. Scott wspomina: To był film klasy B, kręcony jakby był A, z obsadą na A+.
Z tego chaosu wyłonił się „Obcy – ósmy pasażer Nostromo”, który dał kinu postać ksenomorfa, z Weaver i Scotta uczynił gwiazdy i uznawany jest za jeden z najlepszych horrorów w historii.
Pytania bez odpowiedzi
Zaczęło się od załogi tytułowego Nostromo, ekipy robotników, którzy w trakcie lotu powrotnego na Ziemię odebrali sygnał alarmowy z planety LV-426. Na znalezionym tam statku natknęli się na ciało przedstawiciela rasy Gigantów (w oryg. Space Jokeys) i tajemnicze jaja. Co było dalej, wszyscy wiemy. Nigdy jednak nie poznaliśmy odpowiedzi na pytanie, kim byli owi Giganci, skąd przyszli i dokąd zmierzali. Choć w sumie nakręcono – już bez udziału Scotta – trzy kontynuacje i drugie tyle spin-offów (łączące uniwersum „Obcego” z historią Predatorów), kolejni twórcy woleli posuwać historię do przodu, ewentualnie w bok, nigdy zaś wstecz. Jedynym, którego wciąż dręczyły pytania o naturę Space Jokeyów, był Scott, jednakże na ponad trzy dekady pochłonęły go inne projekty.
Nawet dzisiaj na stołku reżysera najchętniej widziałby młodego Carla Erika Rinscha, taki był zresztą pierwotny plan, gdy zaczęto myśleć o „Prometeuszu”, studio nie chciało jednak wyrazić na to zgody i nakłoniło Scotta do stanięcia za kamerą. Wątpliwe, by musieli bardzo naciskać. Brytyjczyk otwarcie przyznaje, że nie ma żadnych sentymentów do nakręconych przez siebie klasków, jak „Obcy” czy „Łowca androidów” (stąd decyzja o rozpoczęciu prac nad nowym filmem w tym uniwersum), jako swoje główne zadanie wskazuje opowiadanie historii i mówi: Nie przywiązuję się do niczego. Jestem niczym dobry sprzedawca antyków – gotów sprzedać swój najbardziej wartościowy stół. Dodatkowo, w głębi duszy wciąż pozostał projektantem (ukończył studia na tym kierunku na West Hartlepool College of Art) i właśnie ten aspekt produkcji przyciąga go do fantastyki naukowej, a ogromny budżet (i tak zredukowany do 160 mln dolarów z pierwotnego ćwierć miliarda) pozwolił mu zbudować środowisko obcej planety i statku na planie, maksymalnie ograniczając konieczność uciekania się do technik komputerowych.
Kluczowym jest jednak, iż Scott naprawdę wierzy, że nie jesteśmy sami we wszechświecie, za w pełni logiczną uważa także hipotezę, iż nasza cywilizacja może pochodzić od innej, która przed miliardami lat żyła na Ziemi bądź przybyła na nią z innej planety. Przekonanie, iż jesteśmy tutaj od trzech miliardów lat i aż do 75 000 lat temu nic się nie wydarzyło jest absolutnie bezsensowne, mówi. Jeżeli coś wydarzyło się tutaj dwa miliardy lat temu, jeżeli istniała cywilizacja przynajmniej tak zaawansowana jak nasza, po czasie jaki upłynął, nic by z niej nie zostało. Zamieniłaby się w węgiel. Zwykle mówimy o Atlantydzie i pochłoniętych przez wody miastach, które dawno temu zniknęły, ale to relatywnie bliska przeszłość. Ja mam na myśli Ziemię sprzed półtora miliarda lat – czy ta planeta była wtedy pusta? Nie sądzę.
Dlatego też najnowszy obraz z uniwersum „Obcego” ma być filmem o poszukiwaniu odpowiedzi na najważniejsze z pytań: Kim jesteśmy? Skąd się tu wzięliśmy? Czy Bóg istnieje? Czy jesteśmy sami we wszechświecie?
Pojawi się Obcy, czy nie?
W „Prometeuszu” pytania te zada Elizabeth Shaw, grana przez Noomi Rapace, najbardziej znaną z roli Lisbeth Salander w szwedzkich ekranizacjach książek Stiega Larssona. Postać tą często określa się mianem nowej Ripley, i w pewnym sensie jest to prawda, różnice między tymi bohaterkami są jednak znaczące. Przede wszystkim, Shaw to głęboko wierząca pani naukowiec, poszukująca na Ziemi śladów obcej inteligencji. Od granej przez Sigourney Weaver heroiny odróżnia ją także fakt, iż nie działa sama. Wraz ze swoim współpracownikiem, a zarazem kochankiem, Charliem Holloway’em, odkryli powtarzające się w rozsianych po całym globie, oddzielonych setkami i tysiącami lat cywilizacjach znaki, układające się w gwiezdną mapę. Mapę, która może prowadzić do miejsca pochodzenia przybyszów z kosmosu, ale także ludzkości. Dzięki środkom firmy Weyland Corp (w sadze o Obcym występującej jako Firma), przyjmują to zaproszenie i na pokładzie statku Prometeusz, w roku 2085, a więc 37 lat przed wydarzeniami na pokładzie Nostromo, wyruszają, by znaleźć odpowiedzi na swoje pytania.
Jak się okazuje, Shaw i Holloway mieli rację – na obcej planecie nie tylko trafiają na ślady innej cywilizacji, ale także znajdują dowody na to, iż w jakiś sposób była ona związana z ludźmi. Najbardziej efektowną wskazówką jest gigantyczna głowa, przywodząca na myśl pomniki z Wysp Wielkanocnych, najmocniej szokującym odkryciem jest jednak fakt, iż to, co wcześniej uznawane było za twarz Giganta, tak naprawdę było hełmem, skrywającym kolejną tajemnicę.
Tyle wiemy na pewno, reszta to domysły i informacje wyłowione ze zwiastunów i udzielanych przez samego Scotta i ekipę wywiadów. „Prometeusz” to jeden z najbardziej tajemniczych projektów ostatnich lat. Najpierw ogłoszono, że będzie to prequel „Obcego”. Później to odwołano. Następnie znowu wrócono do pierwotnej koncepcji. Obecnie stanęło na tym, iż film ten jest czymś zbliżonym do prequela, nie do końca jednak spełnia wszystkie warunki, gdyż głównym łącznikiem z sagą są Giganci, nie odgrywający we wcześniejszych filmach znaczącej roli. Najwięcej światła na tę kwestię rzucają wypowiedzi jednego ze scenarzystów, Damona Lindelofa. Jeżeli „Obcy” był Z, to ten film nie powinien być historią od A do Y, mówi. [Gdy myślisz o „Obcym”] do głowy przychodzą ci twarzołapy i pasożyty, które potrzebują ludzkiego gospodarza, by się rozmnażać, widzowie mają więc pewne oczekiwania. Nie możesz po raz kolejny pokazać im tego samego, ponieważ widzieli to już w pięciu czy sześciu filmach, grach wideo, w mnóstwie doskonałych i kilku niezbyt udanych dziełach fanów. Dodaje jednak: Z drugiej strony, jeżeli idziesz na koncert Rolling Stonesów, lepiej żeby zagrali „Sympathy For The Devil”. Pozostaje tylko mieć nadzieję, iż poczekają z tym do bisu. Sam Scott rozwiał niedawno nieco wątpliwości, ogłaszając, że ostatnie osiem minut „Prometeusza” będzie bezpośrednim łącznikiem między fabułą tego filmu a „Obcym”.
I w zasadzie trudno było spodziewać się innego rozwiązania. Mimo iż punktem wyjścia dla historii załogi Prometeusza byli Giganci, a nie sami Obcy, obie rasy wcześniej się spotkały – znaleziony przez Ripley i resztę załogi Nostromo Space Jokey miał rozerwaną klatkę piersiową, wokół zaś pełno było charakterystycznych jaj. W zwiastunach „Prometeusza” w jednym ujęciu pojawia się nawet kwas, nieodzowny element oryginalnej serii, jako że właśnie ta substancja w żyłach ksenomorfów zastępowała krew. Ukłonem w stronę klasyka z 1979 roku jest także postać Davida – granego przez Michaela Fassbendera androida, czwartego tego typu bohatera w serii (poprzednie trzy to Ash, Bishop i Call).
Wszystko wskazuje więc na to, że ikona horrorów science fiction powróci, nie ma jednak gwarancji, że stanie się to już w „Prometeuszu” – należy pamiętać, że najnowszy film Ridleya Scotta ma być pierwszym w serii, pozostaje więc sporo czasu na powiązanie nowej historii ze znaną wszystkim opowieścią o Ellen Ripley.
Wszystkie wypowiedzi twórców „Prometeusza” pochodzą z artykułu i wywiadu z Ridleyem Scottem z magazynu „Empire” 05/2012.