Zamykający Nolanowską trylogię o Batmanie „Mroczny Rycerz powstaje” nie dorównuje poprzednikowi. Jest trochę za długi, ma zbyt wiele wątków, efekty specjalnie nie wgniatają w fotel, brak też błysku geniuszu, jakim w poprzednim obrazie z serii była rola Heatha Ledgera. Wciąż jednak jest to bardzo dobry film.
Blog o kulturze popularnej (nie tylko fantastycznej) i o prasie; zero gier komputerowych (brak czasu), zero polityki (brak słów)
Bez owijania w bawełnę. Czy warto iść do kina? Tak. Czy Nolan zawodzi? Tak. I nie. Tak, ponieważ film nie jest pozbawiony wad, przede wszystkim wypadałoby wyciąć nieco z tych blisko trzech godzin, ukrócić kilka latających luźno wątków, dialogi nie są zaś tak dobre, jak w „Mrocznym Rycerzu”, brak też scen, które pozostaną z nami na długo, scen ikon. Jednocześnie nie, Nolan nie zawodzi, bo czy nazwalibyście marnym atletą kogoś, kto przybiega na metę zaraz za Usainem Boltem?
Twórca „Incepcji” i zarazem człowiek, który tchnął w zamaskowanego bohatera nowe życie po raz kolejny łamie zasady rządzące kinem komiksowym. Jego bohaterowie mówią, dużo mówią, jak na film akcji – wręcz się nie zamykają. Każdy z nich ma swoją opowieść: Selina Kayle, czyli Kobieta Kot, Alfred, komisarz Gordon, młody policjant Blake, nawet Bane, no i oczywiście Bruce Wayne, czyli Batman. Nie, podczas seansu to nie drażni, takie podejście do historii jest charakterystyczne dla Nolana, za to też należy go cenić. Pytanie brzmi nie, czy te historie są za długie, zbyt szczegółowe (bo gdyby było inaczej, nie byłby warte opowiedzenia), ale czy nie jest ich za dużo. Według mnie, jest.
Co nie zmienia faktu, że każda z osobna jest niezwykła. Te stare znacie, wiecie, jaki jest Alfred, co musiał poświęcić Gordon, bardzo dobrze poznaliście też typka kryjącego się za maską z uszami. Co z resztą? Bane jest świetny, Tom Hardy doskonale połączył w nim brutalną siłę z niezwykłą inteligencją (choć szaleństwo Jokera było bardziej przerażające). Kobieta Kot? Cóż, zawiodą się ci, którzy myśleli, że Michelle Pfiffer ma monopol na tę postać. Z kolei Joseph Gordon-Levitt jako pełny ideałów policjant nie zachwyci was aktorskim kunsztem (bo i nie miał okazji – żadna z ról nie była tak wymagająca, jak Jokera), ale na pewno zaskoczy.
Ogólnie „Mroczny Rycerz powstaje” to mroczna (nomen omen) opowieść, mam wrażenie, że bardzo w duchu albumu „Powrót Mrocznego Rycerza” Franka Millera, aczkolwiek absolutnie nie mamy tutaj prostego przeniesienia komiksu na ekran. Nolan odciska na Batmanie swoje piętno, porusza się wewnątrz jego uniwersum, stąpa ostrożnie, by nie zdenerwować fanów, ale więcej sugeruje, niż mówi wprost (Selina Kayle ani razu nie zostaje nazwana Kobietą Kot, w ogóle nie ma nic z kotami wspólnego). Jednocześnie nie udało się filmowi uniknąć patosu, tak charakterystycznego dla wielkich, amerykańskich opowieści.
Marudzę? Chyba tylko dlatego, że i we mnie – jak chyba w nas wszystkich – urosła jakaś legenda Nolana i jego Batmana. „Mroczny Rycerz” pozostaje najlepszym filmem w swojej klasie, a zrozumiałym jest, że jego kontynuacja będzie porównywana do poprzednika (tak jak „Hobbit” będzie do „Władcy Pierścieni”). Ogólnie rzecz biorąc zamykający trylogię „Mroczny Rycerz powstaje” to efektowny, świetnie zagrany film, który po prostu trzeba obejrzeć. Miał pecha, że porównuje się go z wybitnym wzorcem.