Sukces reanimowanego przez Nolana „Batmana” zapoczątkował modę na resetowanie filmowych serii i sprawił, że na ekrany powrócili także inni znani widzom bohaterowie. Kolejne lata będą należały do nich.
Blog o kulturze popularnej (nie tylko fantastycznej) i o prasie; zero gier komputerowych (brak czasu), zero polityki (brak słów)
Finansowa i artystyczna klapa „Batmana i Robina” Joela Schumachera wprawiła w ruch istną karuzelę z reżyserami. Producenci nie chcieli porzucać popularnej serii o obrońcy Gotham, zaczęli więc szukać kogoś, kto tchnąłby w nią nowe życie. Pod uwagę brani byli między innymi David Fincher, Clint Eastwood oraz Lana i Andy Wachowscy, w 2002 roku zwrócono się natomiast do Wolfganga Petersena, któremu zaproponowano nakręcenie filmu „Superman vs. Batman”. Ten wybrał „Troję”, a wtedy wytwórnia zaangażowała Darrena Aronofsky’ego. Twórca „Requiem dla snu” miał przenieść na ekran komiks „Batman: Year One”, projekt jednak upadł. Oficjalnie przyczyn nie podano, nieco światła na sprawę rzuca natomiast książka „Tales from Development Hell” Davida Hughesa. Problemem miał być scenariusz autorstwa Franka Millera, który za bardzo oddalał się od komiksowego oryginału – Alfred miał być czarnoskórym mechanikiem o ksywce Big Al, Bruce Wayne z bogacza stał się bezdomnym, a za Batmobil robił podrasowany Lincoln Towncar.
Ostatecznie na stołku reżysera zasiadł młody i zdolny Christopher Nolan, który zyskał uznanie dzięki „Memento” z Guyem Pearcem i Carrie-Ann Moss. Nolan postanowił, że jego „Batman: Początek” w żaden sposób nie będzie nawiązywał do poprzednich czterech filmów o przygodach Człowieka Nietoperza (jednym z warunków jego udziału w projekcie było nie pojawienie się w filmie postaci Robina). Przed rozpoczęciem zdjęć zebrał więc ekipę, wyświetlił im „Blade Runnera” i powiedział: „Właśnie tak zrobimy Batmana”.
Film okazał się finansowym sukcesem, recenzenci chwalili nowe, mniej fantastyczne oblicze superbohatera, który musiał mierzyć się nie tylko z przestępcami, ale również z samym sobą. Nolan dostał więc zielone światło na kręcenie kontynuacji, „Mrocznego rycerza”.
Obraz ten trafił na 9 miejsce najlepszych filmów wszechczasów serwisu IMDb, producentom przyniósł ponad miliard dolarów wpływów, wcielającemu się w Jokera Heathowi Ledgerowi pośmiertnego Oscara za rolę drugoplanową. Zamykający trylogię „Mroczny rycerz powstaje”, który do kin trafił w lipcu tego roku, choć nie miał tak świetnych recenzji, również zarobił ponad miliard dolarów..
Na ratunek Supermanowi
Świetne przyjęcie odświeżonego „Batmana” sprawiło również, że do Christophera Nolana przylgnęła łatka „wielkiego odnowiciela”. Gdy więc podjęto decyzję o konieczności reanimowania Supermana, Warner Bros. wiedziało, do kogo się zwrócić. Do prac nad zapowiadanym na czerwiec 2013 roku „Man of Steel” zaangażowano również brata Christophera, Jonathana Nolana oraz Davida S. Goyera – obaj pracowali nad scenariuszami nowych obrazów z Człowiekiem Nietoperzem. Zapowiadała się więc powtórka z rozrywki. Niedługo potem producentom udało się pozyskać Zaca Snydera, reżysera „300” i „Watchmen Strażników”, wtedy też Nolan oddał mu stery produkcji, a sam skupił się nad „Mroczny rycerz powstaje”.
Nie jest to jednak pierwsza próba przywrócenia Supermanowi jego dawnej chwały. Pod koniec ubiegłego stulecia nową jakość przygodom Człowieka z Żelaza nadać miał Tim Burton. „Superman Lives” nie powstał, prace były jednak na tyle zaawansowane, że zdążono wydrukować pierwsze plakaty do kin. O samym projekcie wiadomo niewiele, oprócz tego, że strój głównego bohatera miał być ciemnoniebieski i świecący, z krwistoczerwoną peleryną i ułożonym z ostrzy sztyletów charakterystycznym „S”. Podobno do tytułowej roli Burton rozważał kandydatury Ralpha Fiennesa i Davida Duchovny’ego, ostatecznie wybrano Nicolasa Cage’a.
Więcej szczęścia miał „Powrót Supermana” Bryana Singera, który do kin trafił w 2006 roku, w blisko dwadzieścia lat od premiery czwartego w serii o Człowieku z Żelaza filmu z Christopherem Reevem. Reżyser „X-Men” i „X-Men 2” zrezygnował z pracy przy trzeciej części trylogii o mutantach, zabrał ze sobą operatora, scenarzystów, autorów muzyki i kostiumów, odrzucił przygotowany przez J.J. Abramsa scenariusz (za bardzo oddalał się od kanonicznej wizji) i nakręcił obraz, który łączy w sobie cechy kontynuacji i remake’u klasycznych filmów Richarda Donnera.
Trzysta dziewięćdziesiąt zarobionych na całym świecie milionów dolarów nie zadowoliło jednak producentów (w Stanach wpływy z biletów były niższe, niż budżet filmu), mimo więc wyrażonej przez Singera chęci nakręcenia kontynuacji, wytwórnia odmówiła. Być może film poradziłby sobie lepiej, gdyby udało się zaangażować Willa Smitha, który w jednym z wywiadów przyznał, że otrzymał propozycję wcielenia się w Supermana, odrzucił ją jednak (co ciekawe, w dwa lata później wcielił się w obdarzonego supermocami, wiecznie pijanego Hancocka, będącego de facto anty-Supermanem).
Powrót do korzeni
Potknięcie w postaci „Powrotu Supermana” nie zaszkodziło wizerunkowi Bryana Singera, który w 2009 roku otrzymał propozycję powrotu do sagi o X-Menach (w międzyczasie powstały dwa filmy z serii: „X-Men 3” Bretta Ratnera oraz „Wolverine: Geneza” Gavina Hooda). W marcu 2010 roku zrezygnował jednak, ponieważ miał zobowiązania w postaci projektu „Jack pogromca olbrzymów”, alternatywnej wersji historii Jasia i magicznej fasoli (premiera w 2013 roku). Ostatecznie został producentem obrazu „X-Men: Pierwsza klasa”, przybliżającego młodość profesora Xaviera i Magneto (w tych rolach James McAvoy i Michael Fassbender), a za kamerą stanął Matthew Vaughn. Reżyser „Gwiezdnego pyłu” i „Kick-Assa” miał zastąpić Singera już wcześniej, gdy ten zrezygnował z prac nad „X-Men 3”, jednakże na dziewięć tygodni przed rozpoczęciem zdjęć odszedł z powodów osobistych.
Tym razem się udało – zarówno krytycy, jak i widzowie entuzjastycznie przyjęli zmiany w historii o mutantach. Vaughn zdecydował, że siłą jego filmu będą nie efekty specjalne, a bohaterowie, przyznał się także do inspiracji serią o Bondzie. Wyniki „Pierwszej klasy” do tego stopnia usatysfakcjonowały 20th Century Fox, że wytwórnia podpisała z Vaughnem kontrakt na kontynuację.
Niedawno poinformowano jednak, że Vaughn zrezygnował i na stołku rezysera zastąpi go Singer.
Do korzeni popularnych historii powrócili także J.J. Abrams oraz Rupert Wyatt i podobnie jak Vaughn odnieśli sukces, co zaowocowało zgodami wytwórni na kręcenie kontynuacji. Pierwszy z nich, po tym jak odrzucono jego próbę reanimowania Supermana, otrzymał szansę reaktywowania serii „Star Trek” (chociaż raczej został do tego namówiony przez Stevena Spielberga, który później udzielał mu rad odnośnie realizacji filmu). Abrams, z pomocą scenarzystów Alexa Kurtzmana i Roberto Orciego, bardzo sprytnie poradził sobie z dziedzictwem dziesięciu wcześniejszych filmów o przygodach kosmicznej załogi – dzięki ucieknięciu się do motywu podróży w czasie rozpoczął alternatywną opowieść, pozostając tym samym w zgodzie z kanoniczną historią i pozostawiając sobie wolną rękę co do dalszego rozwoju akcji.
„Geneza Planety Małp” Wyatta natomiast, wedle zapowiedzi producentów, nie miała być ani restartem serii, ani nawet prequelem, uzupełniała tylko zaniedbany do tej pory wątek Cezara – pierwszej inteligentnej małpy, inicjatora rewolucji (w tej roli Andy Serkis, znany z roli Golluma we „Władcy Pierścieni”). Tak też się stało. Ogromny sukces finansowy obrazu (blisko 500 milionów dolarów przychodów, przy niespełna stumilionowym budżecie) zmienił jednak plany producentów, którzy natychmiast podpisali z Wyattem i Serkisem kontrakty na kontynuację. Wygląda więc na to, że jesteśmy świadkami narodzin nowej/starej sagi, której akcja być może w niedługiej przyszłości nawiąże do pierwszej „Planety Małp”. Oby z lepszym skutkiem, niż w remake’u Tima Burtona – magazyn „People” umieścił ten film na liście najgorszych obrazów 2001 roku, a do historii przeszedł głównie ze względu na fakt, iż na jego planie reżyser poznał Helenę Bonham Carter.
Rewolucja z przymusu
Nie za wszystkimi głośnymi przemianami stoi jednak niezadowolenie producentów z dotychczasowych wyników serii. Trudno podejrzewać, że ktokolwiek w wytwórni Columbia Pictures narzekał na Sama Raimego, którego trzy filmy o Spider-Manie zarobiły blisko 2,5 miliarda dolarów. W czwartej części przygód Człowieka Pająka przeciwnikiem głównego bohatera miał być dr Curt Connors, czyli Jaszczur (postać grana przez Dylana Barkera pojawiła się już w „Spider-Manie 3”, wtedy jednak naukowiec nie zamieniał się w wielkiego gada). Sony, właściciel praw do komiksowego herosa, nie zgodził się jednak na to, argumentując, że główny złoczyńca musi być humanoidalny i powinien posiadać twarz.
Raimi zaproponował więc Sępa, w którego wcielić miałby się John Malkovich. Jego córkę, Felicię Hardy miała grać Anne Hathaway (ostatecznie wybrała rolę Kobiety-Kot w „Mroczny Rycerz powstaje”). I ta propozycja została odrzucona, ponieważ w oczach Sony Sęp nie był dostatecznie rozpoznawalny, co skutkowałoby mnóstwem zalegających na półkach przedstawiających złoczyńcę zabawek. Wtedy Sam Raimi zdecydował się porzucić projekt, a razem z nim doszedł odtwórca tytułowej roli, Tobey Maguire (rezygnując tym samym z 50 milionów dolarów, które miał zainkasować za czwarty i piąty film w serii).
Inne źródła podają natomiast, że przyczyną odejścia reżysera były problemy ze scenariuszem – w „Spider-Manie 4” Peter i Mary Jane mieli się pobrać i mieć dziecko, w finałowej walce Człowiek Pająk miał umyślnie zabić Sępa, a następnie odrzucić tożsamość superbohatera, by ponownie zaakceptować ją w części piątej. Mimo że historię przepisał Avin Sargent, scenarzysta drugiej i trzeciej odsłony sagi, Raimi wciąż nie był zadowolony z efektów i ostatecznie zdecydował o nie realizowaniu czwartego filmu.
Bez reżysera i odtwórcy głównej roli wytwórnia nie miała wyjścia i ogłosiła, że kolejny film z Człowiekiem Pająkiem będzie nowym otwarciem historii. Korzystając z mody na odnawianie wizerunków superherosów, zatrudnili Marca Webba, którego najgłośniejszym filmem było bardzo dobrze przyjęte przez krytyków „500 dni miłości” z Josephem Gordonem-Levittem i Zooey Deschanel.
„Niesamowity Spider-Man” miał być zupełnie inny od nastawionych na efekty specjalne filmów Raimiego. Tytuł nawiązuje do pierwszych komiksów z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, których autorami byli Stan Lee (scenarzysta) i Steve Ditko (rysownik), w głównego bohatera wcielił się znany z „The Social Network” Andrew Garfield, za scenariusz, obok Sargenta, odpowiada zaś James Vanderbilt („Zodiak”). Jako inspiracje filmowcy podają natomiast „Batman: Początek”, co starano się podkreślić w pierwszych zwiastunach – walki są bardziej realistyczne, nacisk kładziony jest także na fakt, iż Człowiek Pająk jest uznawany za przestępcę i ścigany przez policję. Podobnie jak Nolan, Webb chciał skupić się na psychice bohatera, na poświęceniu związanemu z działaniem poza granicami prawa. Co ciekawe, przeciwnikiem „nowego” Człowieka Pająka był dr Connors, czyli Jaszczur (w tej roli Rhys Ifans).
Na tym lista odmienionych serii się nie kończy. Wygórowane oczekiwania finansowe Pierce’a Brosnana, który za wcielenie się w Jamesa Bonda w „Casino Royale” chciał zainkasować 42 miliony dolarów, zmusiły filmowców do znalezienia nowego Agenta Jej Królewskiej Mości. Obsadzenie w tej roli Daniela Craiga pociągnęło za sobą radykalne zmiany w podejściu do historii, która skłoniła się w stronę serii o Jasonie Bournie z Mattem Damonem. Podobnie jak w przypadku „Batmana”, odświeżenie formuły przełożyło się na wymierny wynik finansowy, przede wszystkim jednak przywróciło kolejnym odsłonom Bondowskiej serii status jednych z najbardziej oczekiwanych filmów roku.
Na podobny efekt liczą także twórcy ekranizacji kolejnych tomów „Kronik Narnii” na podstawie powieści C.S. Lewisa, które choć na początku radziły sobie wyśmienicie, ostatnio zaczęły niedomagać. Szybko więc podjęto decyzję o restarcie serii, a że szósta część jest prequelem, zmieniono kolejność prac i czwartym filmem będzie „Siostrzeniec czarodzieja”.
Czas nowych/starych serii
Przyczyn reżyserskich roszad i rewolucji w seriach należy szukać w tym, iż Hollywood już dawno przyswoiło sobie prawdę, że widzowie najchętniej chodzą na filmy, które już oglądali – stąd chociażby zalewająca kina fala remake’ów, czyli nowych wersji starych hitów. Nie sposób jednak wciąż sprzedawać ludziom tego samego, po „Avatarze” i „Transformersach” efekty specjalnie nie robią już takiego wrażenia, szybko więc postanowiono pójść za przykładem Christophera Nolana. W ten sposób rozpoczęła się moda na opowiadanie historii o bohaterach z perspektywy osoby, która kryje się za maską. Mieliśmy już okazję przyjrzeć się odmienionym Batmanowi i mutanton z grupy X-Men, niedługo poznamy nowe oblicze Supermana. Tylko czekać, aż ktoś postanowi, że w restartowanej serii o Transformersach wypada nadać robotom więcej głębi psychologicznej.