Jeżeli ktoś myśli, że Bigelow, reżyserka obsypanego nagrodami „The Hurt Locker. W pułapce wojny”, nominacje do Oscarów dostaje z automatu, po obejrzeniu jej najnowszego filmu z pewnością zmieni zdanie. „Wróg numer jeden” to świetnie zrealizowana opowieść o obsesji i zemście.
Blog o kulturze popularnej (nie tylko fantastycznej) i o prasie; zero gier komputerowych (brak czasu), zero polityki (brak słów)
Ponoć pierwotnie miał to być obraz trwającej latami i pochłaniającej miliony dolarów walki z wiatrakami, jaką zdawało się być polowanie na Osamę bin Ladena – taki pstryczek w nos amerykańskiej administracji, zwłaszcza zaś w CIA. W maju 2011 roku uważany za najgroźniejszego terrorystę świata przywódca Al-Kaidy został jednak zabity, co musiało wpłynąć na ostateczny wydźwięk „Wroga numer jeden”. Ponoć też film miał szokować odważnymi scenami tortur, rozgłos nad Wisłą zapewniło zaś mu wyraźne wskazanie Polski jako kraju, w którym CIA rozlokowało swoje tajne więzienia. Faktycznie, w najnowszym dziele Kathryn Bigelow znajdziecie wszystkie te elementy. Mam jednak wrażenie, że film jest o czymś innym.
Główną bohaterką „Wroga…” jest Maya, agentka CIA, dla której schwytanie tytułowego terrorysty stało się najważniejszym celem w życiu. Widz poznaje ją, gdy po raz pierwszy bierze udział w przesłuchaniu pojmanego członka Al-Kaidy; jest roztrzęsiona, przerażona tym, co robi jej kolega, Dan. Czas wiele jednak zmienia, Maya „twardnieje” (obojętnieje?), a obsesja schwytania bin Ladena – zemszczenia się na nim za pewne wydarzenia, których w recenzji przybliżyć nie mogę – wyraźnie ją zmienia. „Wróg numer jeden” jest więc kroniką pod dwoma względami: opisuje wszystkie wydarzenia prowadzące do zabicia wodza Al-Kaidy, przede wszystkim stanowi jednak zapis wyniszczającej jednoosobowej walki z niezliczonymi przeciwnościami, napędzanej nieludzką determinacją kampanii przeciwko bin Ladenowi.
W efekcie „Wróg numer jeden” stoi w rozkroku między dokumentem a szpiegowskim thrillerem. Fakty mieszają się w nim z fikcją, praca kamery niekiedy jest klasyczna, w wielu ujęciach wyraźnie stylizowana jest jednak tak, abyśmy mieli wrażenie, że bohaterom towarzyszy filmująca ich ekipa dziennikarzy, sam obraz podzielony jest zaś na rozdziały. I właśnie ta hybrydowa natura dzieła Bigelow stanowi klucz do sukcesu. W cenie jednego filmu otrzymujemy ciekawe spojrzenie na pracę amerykańskich służb specjalnych oraz przejmującą opowieść o niezwykle silnej kobiecie, koncertowo zagranej przez Jessicę Chastain. Mam wręcz wrażenie, że bez Mayi „Wróg…” by się nie obronił: sceny tortur wcale nie są tak szokujące, a o uciekaniu się do tego typu metod wiemy już z mediów, sama praca agentów CIA była już natomiast krytycznie przedstawiana w innych obrazach – choćby inny nominowany do Oscara w tym roku film, „Operacja Argo”, piętnuje nieudolność i momentami nieporadność agentów. Owszem, znajdzie się w nim kilka scen wyraźnie mających wkurzyć niektórych polityków (najbardziej pamiętna – agenci odpowiedzialni m.in. za przesłuchania więźniów oglądają wywiad z Obamą, który zaprzecza stosowaniu tortur), cała ta kontrowersyjność wydaje się jednak nad wyraz rozdmuchana.
„Wróg numer jeden” to przede wszystkim mistrzostwo realizacji, od świetnej obsady, przez bardzo dobrą pracę kamery, po doskonale dozowane napięcie i perfekcyjnie zrealizowany finał (idealne wprowadzenie nowych bohaterów!), czyli akcję Navy SEALs, mającą na celu zlikwidowanie bin Ladena. Arcydziełem bym filmu Bigelow nie nazwał, jako thriller sprawdza się jednak wyśmienicie.
To kolejna odsłona cyklu Oscary 2013, w ramach którego ukażą się recenzje wszystkich obrazów nominowanych w kategorii Najlepszy film.
Ocenione:
- Operacja Argo;
- Les Miserables. Nędznicy;
- Django
- Życie Pi;
- Wróg numer jeden.