To kolejna historia z cyklu „Polak potrafi”. Twórcy audiobooka „Gra o tron” wzięli na warsztat komiks Roberta Kirkmana i choć pomysł wydaje się karkołomny, nie tylko nie polegli, ale o kilka długości wyprzedzili Amerykanów.
Blog o kulturze popularnej (nie tylko fantastycznej) i o prasie; zero gier komputerowych (brak czasu), zero polityki (brak słów)
Pierwsza reakcja? Ktoś chyba sobie jaja robi. Książkę to rozumiem, ale jak do cholery robi się dźwiękową adaptację historii obrazkowej? Zombie wstało. Zombie szło. Zombie powiedziało: „Aaaagh”. Zombie ugryzło? Wolne żarty. Przyznaję, byłem uprzedzony. Nawet się trochę z twórców podśmiewałem.
Później jednak w sieci pojawiła się ta zapowiedź:
I od razu mnie kupiła.
Zacząłem szperać i okazało się, że Polacy wcale nie są pionierami na tym polu, że od dłuższego czasu komiksy ze stajni DC adaptuje GraphicAudio, a niedługo do oferty dołączą też albumy Marvela. Postanowiłem porównać fragment „Żywych trupów” znad Wisły z produkcjami zza oceanu, na pierwszy ogień poszedł audiobook na podstawie jednego z moich ulubionych komiksów, „Kingdom Come” Marka Waida i Alexa Rossa (fe-no-me-nal-ne rysunki!). Efekt? Kilku gości sztywnie odczytujących wybrane teksty z dymków, sporo przy tym zmieniając, i chaotyczne sceny akcji, czyli de facto dużo nieokreślonego hałasu w tle i sztuczki typu dodanie dziennikarza, który opisuje wydarzenia. W skrócie: ktoś nieudolnie opisywał nam to, co widział na komiksowych planszach.
„Żywe trupy” z warszawskiego studia Sound Tropez są inne. Znaną chyba już wszystkim (czy to dzięki komiksowi, czy dzięki świetnemu serialowi AMC) historię walki o przetrwanie resztek ocalałej po zombie-apokalipsie ludzkości opowiadają z małym udziałem narratora – w pierwszym zeszycie pojawia się dopiero po dwóch minutach. Słychać, że twórcom zależało na zredukowaniu roli Krzysztofa Banaszyka do minimum, gdzie tylko się dało polegali na efektach dźwiękowych i podkładzie muzycznym.
Zwłaszcza muzyka jest w tej dźwiękowej adaptacji niezwykle istotna; nie kojarzę, czy w jakimkolwiek innym audiobooku było jej tak wiele, w tak wielu miejscach budowała klimat. To spokojne, gitarowe granie, kojarzące się z południem Stanów Zjednoczonych, bardzo bluesowe. Doskonale sprawdza się choćby w scenie samotniej podróży Ricka (w tej roli świetny Jacek Rozenek) do Atlanty, potrafi także zaskoczyć, jak na początku drugiego zeszytu, gdy słyszymy delikatną, „słodką” melodię, niepasującą do nowego, okrutnego świata, jednocześnie jednak doskonale podkreślającą to, że nawet w takiej rzeczywistości jest miejsce na szczęście. Oprawa muzyczna to jedna z największych zalet tej adaptacji.
Kluczowe były jednak efekty dźwiękowe, bez których cała opowieść zredukowana zostałaby do głosu narratora i dialogów. W „Żywych trupach” natomiast, gdy ktoś dostaje w łeb szpadlem, słyszymy odgłos walenia szpadlem w łeb; gdy ktoś wyważa drzwi, słyszymy dźwięk wyważanych drzwi. I wszystko to jest na tyle czytelne, że komentarz staje się zbędny. A co z atakami zombie? Tutaj sprawdziło się takie operowanie dźwiękiem, abyśmy mieli poczucie przestrzeni, potrafili umiejscowić w niej postaci i w ten sposób określić zagrożenie. Owszem, niekiedy narrator był po prostu niezbędny, bardzo dobry tekst Michała Wojnarowskiego sprawił jednak, że te momenty nie tylko nie były słabsze, ale wiele wniosły do opowieści. W samym komiksie narracji nie ma, Polak miał więc utrudnione zadanie i mam wrażenie, że wykonał jest znakomicie – był oszczędny w słowach, opisy pozostały jednak niezwykle plastyczne.
Laurka? Trochę tak, ale tylko dlatego, że jestem autentycznie zszokowany efektem pracy naszych rodaków. Pozytywnie zaskoczony. Trzech godzin poświęconych dźwiękowej adaptacji „Żywych trupów” bynajmniej nie żałuję, znalazłem w tej historii wiele nowych elementów, mimo iż wcześniej znałem zarówno komiks, jak i serial (audiobook pozostaje wierny komiksowi, fani telewizyjnej serii mogą być więc zaskoczeni rozwojem wypadków). Kupiła mnie muzyka, świetna muzyka, kupiły mnie niesamowite efekty dźwiękowe. Dostałem więc nauczkę, żeby nie być uprzedzonym. I przekonałem się, że Polak naprawdę potrafi.