Szybko, śmiesznie, wybuchowo, momentami zaś niedorzecznie i drętwo. Seria „Szybcy i wściekli” to podręcznikowy przykład niewymagającego kina rozrywkowego, jej szósta odsłona nikogo nie zaskoczy, ale też nie zawiedzie.
Blog o kulturze popularnej (nie tylko fantastycznej) i o prasie; zero gier komputerowych (brak czasu), zero polityki (brak słów)
To się chyba nazywa guilty pleasure. Każdy z nas potrafi wymienić co najmniej kilka złych, ale takich naprawdę fatalnych filmów, które mimo świadomości owej miernoty ogląda. Jak choćby seria „Resident Evil”. Aktorstwo drętwe, fabuła pretekstowa, a najzabawniejsze są zawsze te sceny, które w zamiarze twórców miały być wzruszające/pełne grozy, i tym podobne.
„Szybcy i wściekli” to właśnie taki film, choć będąc uczciwym trzeba przyznać, że fabularnie wciąż jest co najmniej o klasę lepszy od wspomnianej serii o zombiakach. W szóstej już odsłonie nasi bohaterowie to korzystający z uciech życia emeryci. Wprawdzie jako ścigani przestępcy nie mają wstępu do Stanów Zjednoczonych, ale z drugiej strony – ciepłych krajów, które nie mają z ich ojczyzną umowy ekstradycyjnej nie brakuje. Oczywiście, sielanka nie trwa długo, zakłóca ją groźny terrorysta, Owen Shaw, przede wszystkim zaś informacja o tym, że uznana za martwą Letty może jednak żyć. Domowi (Vin Diesel) i spółce przyjdzie więc połączyć siły z rządem USA, a dokładnie agentem Hobbsem (w tej roli olbrzymi, nieludzko umięśniony Dwayne Johnson).
Potem jest już tylko bum-bum i brum-brum, a co warte podkreślenia, mniejszy nacisk kładzie się na wymuskane auta i wyścigi. Nie brakuje ich, oczywiście musiał pojawić się motyw ulicznych zawodów, jednakże „Szybcy i wściekli 6” wyraźnie skręcili w stronę kina sensacyjnego ze szpiegami w tle, po prawdzie mamy do czynienia z historią polowania na terrorystę (zdecydowanie najlepszy w obsadzie Luke Evans). Co nie znaczy, że nie można się też pośmiać. Głównie z sypiącego sentencjami a la Paulo Coelho Vina Diesela, przemawiającego jakby miał permanentne zapalenie gardła, oraz Dwayne’a Johnsona – były zapaśnik jest tak olbrzymi, że wręcz karykaturalny. Choć podczas seansu najgłośniejsze salwy śmiechu dało się słyszeć przy scenach akcji, kiedy to wspomniany Diesel latał jak Superman, tudzież okazywał się praktycznie niezniszczalny, a Johnson miotał ludźmi niczym szmacianymi lalkami.
Niemniej, w kinie można się naprawdę świetnie bawić. Film jest bardzo efektowny, a jednocześnie bynajmniej nie irytująco durny (co, niestety, jest częstą przypadłością kina rozrywkowego). Nawet mniej udane sceny spełniają jakąś rolę, ponieważ potrafią bawić do łez. Jeżeli tylko potrafi się wyłączyć na jakiś czas sceptyzm i naprawdę wysoko zawiesić niewiarę (niektórych scen kaskaderskich nie powstydziłby się Batman), „Szybcy i wściekli 6” mogą się podobać.