Abrams nie zawodzi i potwierdza, że potrafi robić świetne fantastyczne kino rozrywkowe. Choć „W ciemność” nie jest filmem wybitnym, powinien przypaść do gustu wszystkim fanom kosmicznej sagi.

REKLAMA
logo
Spock (Zachary Quinto) i kapitan James T. Kirk (Chris Pine) UIP
Wbrew temu, co sugerowały zwiastuny, a zdawał się potwierdzać tytuł, nie mamy do czynienia z kosmiczną wariacją na temat „Mrocznego rycerza”. Już pierwsze sceny przypominają nam, że Enterprise to jednostka badawcza, która ma za zadanie śmiało podążać tam, gdzie nie dotarł żaden człowiek. I choć później nie obyło się bez modnego obecnie motywu terrorysty (zamach w samym centrum XXIII-wiecznego Londynu), fabuła bardzo szybko wróciła na znane nam tory – gwiezdne podróże, śmiałe wypady, kosmiczne starcia, a w tle przekomiczne spięcia logicznego do bólu Spocka i impulsywnego kapitana Kirka. Fani mogą spać spokojnie – „W ciemność Star Trek” to klasyczny przedstawiciel swojego gatunku.
Konstrukcyjnie – można mieć pewne zastrzeżenia. Początek filmu jest nieco „migawkowy”, skaczemy od sceny do sceny, trochę na zasadzie pośpiesznego odhaczania niezbędnych wątków, a wszystko po to, by bardzo szybko przejść do pierwszej niezwykle efektownej sekwencji. I do następnej. A później do jeszcze jednej. Która kończy się i otwiera kolejną – i tak już do końca. Film staje się dzięki temu niesamowitym, wciskającym w fotel widowiskiem (świetne wyczucie w scenach akcji, nigdy nie przekraczających granicy niedorzeczności), z drugiej strony jednak nieco cierpią postacie, zwłaszcza główny schwarzcharakter – John Harrison. Wprawdzie wcielający się w niego Benedict Cumberbatch jest niesamowity, a niektóre wypowiadane przez niego kwestie („So, shall we begin?”) przyprawiają o ciarki, tym bardziej jednak szkoda, że nie dano mu więcej czasu, przez co trochę musimy wierzyć innym na słowo, że jest taki straszny, bezwzględny i niezwykle niebezpieczny. (Rozumiem, dlaczego twórców nie skusiła „ciemna strona mocy” i bardzo szybko wrócili do wielkiej przygody i humoru, charakterystycznych dla „Star Treka”, co nie zmienia faktu, że gdyby „W ciemność” naprawdę był taki, jak to sugerowały zwiastuny, moglibyśmy mieć do czynienia z jeszcze lepszym obrazem i jeszcze lepszym Cumberbatchem.)
logo
Benedict Cumberbatch to największa ozdoba filmu, został doskonale obsadzony w roli Johna Harrisona. UIP
Niemniej, nowa odsłona gwiezdnej serii to spełnienie najskrytszych marzeń każdego geeka, takie zestawienie: wszystko to, za co kochacie „Star Treka”. J.J. Abrams, który w 2009 roku tchnął w kultową opowieść nowe życie, zdaje się doskonale rozumieć, co sprawiło, że Spocka i spółkę pokochało kilka pokoleń fanów fantastyki, dzięki czemu mógł wyodrębnić te elementy i umieścić je w drugim filmie z serii. Jest lekko, zabawnie, momentami dramatycznie, ale ogólnie optymistycznie, a nad całością unosi się radość z eksploracji.
Z jednej strony, można powiedzieć, że „W ciemność” jest zachowawczy. Z drugiej jednak – można uznać, że twórcy współczesnej wersji przygód załogi statku Enterprise darzą spuściznę swoich poprzedników ogromnym szacunkiem, a fanom dali to, czego ci oczekiwali, a więc ich ulubionych bohaterów (obok Spocka i Kirka, brylowali jak zwykle przezabawni Bones i Scotty), w olśniewającej wizualnie kosmicznej przygodzie. Nawet wypominane przeze mnie wady konstrukcyjne to element dziedzictwa – dokładnie tak samo rozłożono akcenty w „Gniewie Khana” z 1982 roku, do którego zresztą „W ciemność” nawiązuje również w kilku innych kwestiach.
logo
O tej scenie było ostatnio głośno - twórcy przepraszali za to, że posłużyli się bezsensową wymówką do pokazania Alice Eve w bieliźnie, sprowadzając jej postać wyłącznie do zgrabnego ciała UIP
J.J. Abrams potwierdza tym samym, że potrafi kręcić świetne (choć, przyznajmy, niepozbawione wad) filmy rozrywkowe, przede wszystkim zaś umie uchwycić kwintesencję reinterpretowanej przez siebie klasyki i podejść do niej z ogromnym szacunkiem. Fani „Star Treka” mogą więc się cieszyć z udanej drugiej odsłony nowej serii, miłośnicy „Gwiezdnych wojen” z nieco większym spokojem mogą zaś patrzeć w przyszłość.