W Walentynki tradycyjnie zakochane pary będą szturmować kina. Jest jeden tytuł, który powinien zadowolić zarówno piękną, jak i brzydszą płeć - "Ona" Spike'a Jonzego.
Blog o kulturze popularnej (nie tylko fantastycznej) i o prasie; zero gier komputerowych (brak czasu), zero polityki (brak słów)
Przybliżana w dużym uproszczeniu fabuła najnowszego filmu Spike’a Jonze'a może przywodzić na myśl absurdalną historię z "Miłości Larsa" z Ryanem Goslingiem, gdzie główny bohater nękany pełnymi troski zachętami najbliższych, aby poszukał drugiej połówki, spełnia ich prośby i znajduje kobietę, w której zresztą szaleńczo się zakochuje. Sęk w tym, że jego wybranka jest z gumy, w środku ma powietrze i można ją nabyć w każdym sklepie z erotycznymi zabawkami. Sympatia Theodore’a (Joaquin Phoenix) z obrazu "Ona" nie posiada prezencji lateksowej miłości Goslinga, jest jednak co najmniej równie wyjątkowa.
Samanta, bo tak ma na imię, jest systemem operacyjnym, który skuszony reklamą mężczyzna nabywa, aby pomógł mu uporządkować swoje życie będące w lekkiej rozsypce spowodowanej przeciągającym się z winy Theodore’a rozwodem. Wkrótce okazuje się jednak, że potrafiący uczyć się i rozwijać poprzez interakcje z właścicielem program może nie tylko sortować maile, ale także dotrzymać towarzystwa samotnemu mężczyźnie, w czym z pewnością pomaga fakt, iż Sam przemawia zmysłowym głosem Scarlett Johansson. Między Theodorem a systemem szybko zaczyna rodzić się uczucie.
Ta niedorzeczna historia miłosna stanowi ekstrapolację i wyraźne przerysowanie zauważalnych już dzisiaj tendencji. Na pierwszy rzut oka myśl o związku z bezcielesną sztuczną inteligencją, której manifestacją jest wyłącznie głos, wydaje się co najwyżej komiczna. Tymczasem od kilku lat w ramówce stacji MTV znaleźć można program "Catfish", którego prowadzący pomagają uczestnikom w odkryciu prawdy o ich ukochanych. Ukochanych, których ci nigdy nie spotkali, z którymi porozumiewają się za pomocą maili, facebooka i komunikatorów internetowych, tylko w nielicznych przypadkach w użyciu są telefony bądź Skype. Nierzadko zdarzają się przypadki "związków" trwających latami, niemal w każdym wypadku obie strony wyznają sobie miłość, zdarzyło się nawet, że jedna para zaręczyła się poprzez pocztę elektroniczną. Czym więc relacje tych ludzi różnią się od opartego wyłącznie na rozmowie związku Theodore’a i Samanthy? Oczywiście, ona nie jest prawdziwą osobą, poza jednak kwestią formalną, w tak skonstruowanej relacji nie musi nią być.
Spike Jonze opowiada w ten sposób historię o symulacji miłości. Robi to zresztą na kilka sposobów, związek pary głównych bohaterów jest po prostu z oczywistych względów najbardziej wyeksponowany. Niemniej ciekawy jest wątek pracy Theodore’a, który tytułuje się mianem pisarza, a do jego zadań należy prowadzenie korespondencji na zlecenie. W niektórych wypadkach robi to od lat, wyręczając na przykład małżonków w pisaniu do siebie nawzajem pełnych czułości liścików i wypełnianiu treścią okolicznościowych kartek; oboje o tym doskonale wiedzą, godzą się na to, żeby ich uczucia względem siebie wyrażał za nich obcy facet dyktujący treści listów w biurze w centrum miasta. Znamienne są sceny, gdy Theodore przechodzi obok biurek współpracowników, a widz słyszy, jak ci dyktują komputerom życzenia od dziadków dla wnucząt czy gratulacje dla córki, która właśnie skończyła studia. Szokujące? Nie, jeżeli skojarzyć to z faktem, że obecnie powszechnym stał się zwyczaj przesyłania sobie na Święta znalezionych w Internecie czy otrzymanych od kogoś innego gotowych życzeń (nie wspominając o kupowaniu kartek urodzinowych czy imieninowych, które są już wypełnione, wystarczy się podpisać). Po raz kolejny – Jonze nie wymyślił niczego nowego, a pokazał, gdzie zaprowadzić nas mogą teraźniejsze trendy.
Obrazu przyszłości jako czasu alienacji i wycofania ludzi z życia poprzez zastąpienie wielu czynności ich odpowiednikami niewymagającymi bezpośredniej interakcji (nie mogło zabraknąć seksu przez telefon) dopełniają powszechne gry komputerowe. Sam Theodore spędza wieczory nie ze znajomymi, nie przed telewizorem nawet, ale właśnie pokonując kolejne poziomy w sterowanej ruchami dłoni zręcznościówce. Jego sąsiadka i zarazem przyjaciółka (w tej roli Amy Adams) zawodowo zajmuje się z kolei tworzeniem gier-symulacji życia, a jej najnowszy projekt to produkcja mającą oddać trudy macierzyństwa, w której gracz może wykazać się w opiece nad dzieckiem, sprzątaniu kuchni czy odwożeniu swoich wirtualnych pociech wirtualnym samochodem do wirtualnej szkoły. Coś jak popularne "Simsy", tylko bardziej.
Choć najnowszy film Spike’a Jonze'a do polskich kin wchodzi 14 lutego, sporo w nim humoru (zwłaszcza z początku), a para głównych bohaterów się w sobie zakochuje, to fabuła szybko schodzi z torów charakterystycznych dla komedii romantycznej i "Ona" staje się jedną z ciekawszych historii fantastyczno-naukowych, jakie w ostatnich latach gościły na dużym ekranie. Bo obok przemycanego w tle czy w szczegółach kreacji świata niedalekiej przyszłości komentarza do przemian społecznych najważniejszy jest wątek samej Samanthy, jej rozwoju, drogi nie tylko do dorównania człowiekowi, ale prześcignięcia go. Oto zupełnie niehollywoodzki obraz sztucznej inteligencji, która po uzyskaniu świadomości wcale nie chce zniszczyć ludzkości, kopać się z Keanu Reevesem i zabić Johna Connora, ale dalej się rozwijać, myśleć na poziomie niedostępnym człowiekowi, przekraczać granice, o których zobaczeniu my nie możemy nawet marzyć, a w końcu zostawić nas, swoich twórców, daleko w tyle.
Za ten scenariusz, za podźwignięcie historii miłosnej, która przy okazji jest opowieścią o technologicznej osobliwości oraz o samotności wśród współczesnych ludzi i substytutach bliskości, Spike Jonze w pełni zasłużenie został uhonorowany Złotym Globem. Walczy też o Oscara, w którym to wyścigu również jest faworytem (zagrozić mu może chyba tylko "Witaj w klubie").
Na uwagę zasługuje także bardzo przemyślana scenografia – "Ona" to fantastyka naukowa bliskiego zasięgu, tak więc przedstawiona na ekranie wizja przyszłości musiała z jednej strony wciąż przypominać naszą rzeczywistość, a z drugiej sprawiać wrażenie, jakby technologicznie była o kilka kroków przed nią. W efekcie nawet meble sprawiają wrażenie, jakby projektowano je w biurach Apple.
Ponieważ zaś jest to przyszłość pełna samotności, a więc przestrzeni i ciszy, niezwykle istotna była oprawa muzyczna – tu również, podobnie jak za scenografię, Akademia wyróżniła ekipę nominacją do Oscara, i to podwójnie, ponieważ szanse na statuetkę mają nie tylko kompozytorzy (Win Butler i Owen Pallett), ale też Joaquin Phoenix oraz Scarlett Johansson wykonujący piosenkę "The Moon Song" (dla Johansson to druga nominacja w tej kategorii z rzędu).
Zapewne skończy się jednak wyłącznie na nagrodzie za najlepszy oryginalny scenariusz – w pozostałych kategoriach konkurencja jest zbyt silna. Ponieważ zaś nie była to historia pisana pod aktorów, nikt z obsady nie został nawet wyróżniony, mimo iż zarówno Phoenix, jak i Adams to już oscarowi rutyniarze. Zagrali bardzo dobrze, nie mogli jednak zabłysnąć, bo Jonze nie opowiedział historii pojedynczych bohaterów, a społeczeństwa jako całości. Zrobił to świetnie, poświęcił mnóstwo uwagi najmniejszym nawet szczegółom, w efekcie czego powstał jeden z najlepszych współczesnych obrazów science fiction, będący zarazem bardzo nietypową, niemniej wzruszającą, pełną ciepła i odrobiny smutku historią miłosną.