Wczoraj w podobny sposób, po dwugodzinnym głosowaniu w Komisji Spraw Zagranicznych Parlamentu Europejskiego, późnym popołudniem wszedł pod obrady punkt na temat stanu realizacji umowy o ułatwieniach wizowych między Unią Europejską a Ukrainą. Przedstawicielka Komisji bardzo spokojnie poinformowała posłów, że zgodnie z harmonogramem nadszedł czas, aby wprowadzić kolejne ułatwienia dla studentów, naukowców i dziennikarzy.
No i się zaczęło.
Niemiecki poseł Europejskiej Partii Ludowej Michael Gahler zapowiedział, że każdy gest ze strony UE, nawet ten uzgodniony wcześniej, będzie poparciem dla "reżimu Janukowycza" przed wyborami. W związku z tym żąda, aby wstrzymać realizację umowy. Przeciwko niemu wystąpili solidarnie liczni posłowie, a wśród nich ja. Nasza linia rozumowania była taka: za działania wobec Julii Tymoszenko i innych polityków Ukraina została już ukarana poprzez wstrzymanie umowy stowarzyszeniowej. Po co więc karać podwójnie? Tym bardziej obywateli, a nie władze. Argument Gahlera, że Janukowycz wykorzysta naszą decyzję przed wyborami udało się łatwo zbić odwracając to rozumowanie. Co będzie, jeśli nie zrealizujemy przyrzeczenia? Jak zareagują miliony Ukraińców, którzy poczują się poddani zbiorowym represjom?
Konkluzja z wczorajszego posiedzenia jest taka, że przez wakacje przeanalizujemy pisemną propozycję Komisji i wydamy opinię na początku września, ale na represje wobec Ukrainy się nie zanosi.
Opisana scenka pokazuje, jak może wyglądać przyszłość relacji Unii Europejskiej z Ukrainą. Są w UE rzesze nadgorliwców gotowych wylać dziecko z kąpielą, no bo po co komu Ukraina?