Nawet wpływowy zespół analityczny Stratfor nawiązuje do „przełomu w stosunkach polsko-litewskich”. Ostatnia wizyta premiera Litwy w Warszawie jest okazją, aby przypomnieć długą i skomplikowaną historię naszych dwóch krajów. Wspomina się bardzo ciepło unię polsko-litewską, w tłumaczeniu unia „Commonwealth”.
Gdy czytałem tę analizę przypomniałem sobie początek niedawnego, bo sprzed wyborów, załamania w stosunkach polsko-litewskich. Z ust premiera Donalda Tuska padło słynne stwierdzenie, że temperaturę relacji pomiędzy krajami będzie warunkowała sytuacja polskiej mniejszości na Litwie. Po wyborach okazało się, że Polacy weszli do aktualnego rządu, zmieniła się opcja polityczna i strona litewska wykonała ważne gesty w stronę naszego kraju. Co będzie dalej? Jakiego ciężaru nabierze tym razem „strategiczne partnerstwo”? Co rozwiąże kolejna komisja, skoro po litewskiej stronie rząd i prezydent nie mówią wspólnym głosem?
Jeśli w stosunkach Polski i Litwy nie nastąpi żaden istotny postęp, bo trudno tu mówić o przełomie, skompromitujemy się zarówno my Polacy, jak i Litwini. Wiemy już, że UE nie będzie żadnym rozjemcą w naszych sporach i musimy je rozstrzygać sami. W takiej sytuacji to zawsze od większego i silniejszego, czyli w tym wypadku od Polski, zależy więcej.
Oczekuję, że nasz rząd przedstawi wyraźną i czytelną wizję wyjścia z impasu. Cytując analityków ze Stratforu: „Żadne kraje nie mają wiecznych przyjaźni, mogą mieć najwyżej wieczne interesy”. Gdyby okazało się, że te „wieczne interesy” będą dominujące - chodzi o zależność Litwy od rosyjskiego gazu i innych gospodarczych powiązań z tym krajem, Polska na pewno straciłaby bardzo dużo. Ucierpiałaby na tym również nasza pozycja w Unii Europejskiej.