"Gazeta Wyborcza" z 21 maja 2013 roku publikuje rozległy tekst europosła Jacka Saryusza-Wolskiego na temat Partnerstwa Wschodniego, jego wzlotów i upadków. Czytałem go z uwagą, ale również z rozczarowaniem. Ja też mógłbym z głowy wymienić mankamenty, słabości, a wręcz niegodziwości, których polityka krajów partnerskich dostarcza bez liku. Zostawiając z boku "oczywiste oczywistości" dotyczące zasług Polski i zmiany, która nastąpiła w UE dzięki wprowadzeniu programu Partnerstwa Wschodniego do bieżącego obiegu politycznego, trzeba odpowiedzieć sobie na kilka pytań. W szczególności powinien sobie na nie odpowiedzieć polityk tak dojrzały jak pan poseł Saryusz-Wolski.
Po pierwsze: czy rozpoczynając polityczny dialog z krajami Partnerstwa Wschodniego miał kiedykolwiek wątpliwości co do jakości demokracji, realnego układu sił i możliwego rozwoju sytuacji w społeczeństwach objętych tym programem? Ja tej wątpliwości nie miałem. Wiedziałam, że zmiany muszą dotyczyć przede wszystkim świadomości społecznej. Intensywne relacje z Unią Europejską wspierają te przemiany. Jest to jednak proces długotrwały i niewątpliwie nadal trzeba będzie pokonywać wiele zakrętów na drodze do sukcesu.
Dzisiaj wątpliwości Saryusza-Wolskiego, że oto "panny na wydaniu", z którymi chcemy podpisywać umowy stowarzyszeniowe nie są tak piękne jak sobie wyobrażał, mają charakter wyjątkowo obłudny i nietrafiony. Wiemy dokładnie jaka jest demokracja w krajach takich jak Ukraina, Mołdawia, Gruzja, Armenia czy Azerbejdżan. Wiemy, bo współpracujemy z tymi krajami, a one współpracują z nami. W każdym z nich demokracji jest za mało, ale coraz więcej. Mamy z kim rozmawiać, stawiać wymagania, zadawać pytania. Toczy się tam realna konkurencja polityczna, społeczeństwa w wyborach wskazują swoich faworytów. W każdym z tych krajów w różnym zakresie funkcjonuje opozycja. W niektórych, jak na Ukrainie, Gruzji czy nawet w Mołdawii, następowała wielokrotna zmiana układu władzy, przekazywano sobie stery rządowe.
Po drugie: czy te wątpliwości i ewentualny niedosyt mogą wpływać na naszą wolę podpisania umów stowarzyszeniowych? Moja odpowiedź jest jednoznaczna. Podpisanie umów stowarzyszeniowych z którymkolwiek z tych krajów będzie sukcesem, a brak podpisania czy parafowania - porażką oznaczającą odsunięcie szansy na stowarzyszenie ad calendas graecas, a w konsekwencji wypełnienie tej próżni przez wpływy rosyjskie.
I po trzecie: czy warto przełożyć na język współczesny Unii Europejskiej słynne powiedzenie Winstona Churchilla, że „Wielka Brytania nie ma wiecznych sojuszników, ma tylko wieczne interesy”? Rozumiem, że pan Saryusz-Wolski cierpi, gdy jego polityczni przyjaciele przegrywają wybory. Rozumiem, że cierpiał wspierając partię Saakaszwilego do samego końca, wbrew jakiejkolwiek logice i interesom polskim i europejskim, gdy partia poniosła wyborczą porażkę. Rozumiem, że jego serce jest znacznie bliższe ukraińskiej opozycji. Nie podoba mu się, że to Partia Regionów doprowadziła do spektakularnego wynegocjowania umowy stowarzyszeniowej. Ale właśnie w tej sytuacji należy przywołać refleksję Churchilla. Mamy na wschodzie interesy, zarówno Polska, jak i cała Unia Europejska. Mamy też przyjaciół – raz u władzy, raz w opozycji. Nie można boczyć się tylko dlatego, że jeden czy drugi raz popierana partia przegrywa wybory.
Zapewne wiemy wspólnie, że w Unii Europejskiej jest potężna frakcja, która krytykując kraje Partnerstwa Wschodniego obiektywnie działa na rzecz interesów Rosji. Możemy działać cierpliwie na rzecz poprawy sytuacji lub snuć gorzkie uwagi. Możemy ten proces znacznie przyspieszyć lub utrudnić. Dlatego zwracam się do pana Saryusza-Wolskiego, jako sprawozdawca-cień z ramienia Grupy Socjalistów i Demokratów, abyśmy wspólnie stworzyli raport, który będzie pokazywał, że szklanka niekoniecznie jest w połowie pusta. Z mojego punktu widzenia jest w połowie pełna.