W odróżnieniu od polityków, świat dziennikarstwa nie utracił rozumu oceniając ostatnie rewelacje Jana Marii Rokity. Premier z Krakowa prawomocnie winny jest pieniądze człowiekowi, którego kłamliwie obraził. To mniej więcej tak, jakby nie płacił podatków, nie spłacał pożyczki, krótko mówiąc przestępstwo pospolite i mało polityczne.
Rokita całą swoją postawą stawia się ponad prawem. Uzasadnia to swoją solidarnościową przeszłością. Warto zapamiętać ten epizod, bo cierpiąc na polityczną marginalizację, będzie przypominał o sobie w coraz to bardziej żenujących sytuacjach.
Podobne zdarzenie, choć innego kalibru i nie do końca wyjaśnione, miało miejsce jakiś czas temu na pokładzie samolotu Lufthansy. Przypomnę, że prominentny polityk Platformy Obywatelskiej zażądał miejsca w klasie biznes dla swojego kapelusza, choć zapłacił za bilet ekonomiczny. Władze niemieckie postąpiły z nim jak z pospolitym chuliganem i ukarały grzywną. Zapewne dyskretnie ją zapłacił, bo w innym przypadku byłby ścigany listem gończym na terenie Unii Europejskiej.
Te dwa epizody pokazują z jednej strony pogubionego, bezzębnego lwa polskiej polityki, a z drugiej wizerunek dwóch państw – jedno z kłami, drugie bez.
PS W tzw. międzyczasie Jan Maria Rokita udzielił wywiadu-rzeki na temat początków III RP. Po lekturze nabrałem przekonania, że rozdawał karty, kreował królów i wielkie idee, tylko nie wszyscy potrafili poznać się na jego geniuszu.