Mija 7 dni odkąd polski Sejm nie zgodził się na ubój religijny w naszym kraju. Wiadomo, argumenty handlowe przegrały z argumentami obrońców praw zwierząt. Przynajmniej tych zabijanych rytualnie, bo doli pozostałych stanowisko Sejmu nie poprawiło.
Środowiska żydowskie i muzułmańskie ostrzegały wszystkich zainteresowanych, że tracą istotny, no właśnie co, bo nie przywilej? Tracą warunki do życia w zgodzie ze swoją religią. Ustawodawca takimi detalami się nie przejął. Zresztą strona rządowa też nie.
W ten sposób Rzeczpospolita zafundowała sobie akcję promocyjna na wielką skalę. Odezwały się natychmiast środowiska żydowskie na całym świecie i państwo Izrael. Dumna RP zareagowała gniewnie. Oni (Izrael) wezwali nam ambasadora, to my im też wezwiemy. A w ogóle to nikt nie będzie się nam mieszał w nasze sprawy wewnętrzne.
Głos zabrali też publicyści. Pan Smoleński z Gazety Wyborczej zauważył we wtorek, że w Sejmie nie padł żaden argument antyislamski ani antyżydowski. Jednak argumentów na rzecz tych religii też nie było. Rząd pogubił się w zaistniałej sytuacji, bo w końcu nie wiadomo, czy działają regulacje z 1997 roku o relacjach państwa z gminami wyznaniowymi czy nie. Minister Boni coś tam analizuje, ale premier nie będzie niczego nowelizował. Jest jak jest, tak po polsku, bałagan na całego.
W całej tej dyskusji wyjątkowo naiwnie (albo przewrotnie) brzmi argument mojej koleżanki z Parlamentu Europejskiego, Joanny Senyszyn, która mówi, by Żydzi zmienili zasady religii i "zaakceptowali ten bardziej humanitarny sposób uboju rytualnego i odstąpili od bestialskiego uboju bez żadnego ogłuszania". Pomysł jest mniej więcej tak dobry jak dokonywanie chrztu wodą destylowaną, aby noworodek nie był narażony na bakterie.
Niestety serial będzie kontynuowany. Żydowscy fundamentaliści znajdują natychmiastową odpowiedź po polskiej stronie.