Gdybym korzystał z takich doradców jak prezes PLL LOT Sebastian Mikosz, pewnie swój tekst zacząłbym od pytania – Co Pan robi dla LOT-u? Na co idą setki milionów publicznej pomocy? Czy wzorem Lee Iacocca, prezesa Chryslera, ograniczył Pan może w czasach kryzysu swoją pensję do symbolicznej złotówki? Czy oszczędza Pan tylko na kanapkach, czy może na czymś jeszcze? Itd., itd. Tekst piszę jednak sam i nie będzie w nim ani grama populizmu. Najpierw odpowiadam na pytanie – co robię dla LOT-u?
Zacznijmy od ważnego szczegółu – za bilet do Lwowa (i z powrotem) zapłaciłem 1672 złote. Nic więc LOT nie musiał do mnie dopłacać. Od wielu lat, dłużej niż pan Mikosz jest prezesem, każdego tygodnia dbam o to, aby budżet Parlamentu Europejskiego na konto jego firmy przelewał kilka tysięcy złotych za moje przeloty. Do Brukseli mogę latać liniami Scandinavian, KLM, Wizz Air, czy Air Berlin, ale naiwnie myślałem, że lepiej wspierać narodowego przewoźnika.
Od kiedy pamiętam jestem fanem LOT-u. Wiele lat temu, gdy do Polski przyleciał pierwszy nowoczesny samolot Boeing 767, napisałem w ITD, że lepiej mieć powietrzny transatlantyk pod nazwą "Gniezno", "Kraków", czy "Warszawa" niż naszą Dumę Mórz i Oceanów, "Stefana Batorego". Ale to historia.
Idźmy dalej.
Prezes LOT-u zarzuca mi, że w Parlamencie Europejskim nic nie robię dla dobrego, europejskiego prawa na rzecz linii lotniczych. Myli się, albo ktoś go nie doinformował. Przykład pierwszy z brzegu. W czerwcu tego roku Komisja Europejska opublikowała propozycję rozporządzenia w sprawie wdrożenia jednolitej europejskiej przestrzeni powietrznej. Rozmawiałem już w tej sprawie ze sprawozdawcą-cieniem z mojej grupy politycznej, Spyrosem Danellisem, i deklaruję, że jeśli regulacja trafi pod głosowanie Parlamentu Europejskiego, to będę ją popierał. Liczę, że za moim pośrednictwem tekst dotrze do prezesa i ten przedstawi mi swoje uwagi.
Ugrupowanie, które współtworzę, Europa Plus, chce więcej wspólnych polityk na poziomie całej Unii Europejskiej, również w sprawach transportu lotniczego. Już 25 maja 2014 roku Sebastian Mikosz będzie miał okazję oddać na nas głos.
Pozostałe żale prezesa skierowane do Unii Europejskiej skwituję jednym zdaniem: krytykowane przez niego regulacje powstały na szczeblu międzyrządowym, a nie Parlamentu Europejskiego. To koledzy prezesa z Platformy Obywatelskiej nie zrobili nic, aby obniżyć koszty nawigacji na terenie państw europejskich. To inni jego koledzy z rządzącej partii dofinansowują małe lotniska w Polsce. Zresztą akurat chwała im za to, bo inaczej z Poznania lub Rzeszowa nie dałoby się wylecieć za 100 euro w świat. Tylko np. za 1672 złote.
W moim krótkim tekście, jako laik pisałem o lojalności klienta wobec firmy, która jest potrzebna na trudne czasy. Dalej jestem przekonany, że mała kanapka, polska gazeta, oferowane w lotach na Wschód, nie położą finansowo LOT-u, a będą przez pasażerów docenione. Z frykasów oferowanych na pokładzie nie korzystam od dawna.
Szef tak ważnej firmy, w tak trudnym momencie, musi odpowiedzieć na pytanie, w sumie polityczne – jak w czasie kryzysu szukać przyjaciół i ambasadorów misji, której się podjął (już po raz drugi, bo za pierwszym razem chyba mu nie wyszło)? Po przeczytaniu zestawu prztyczków ad personam i złośliwości odnoszę wrażenie, że pan Mikosz bardziej specjalizuje się jednak w bijatykach podwórkowych, niż szlachetnej sztuce walki Aikido.
Nie zważając na to, podkreślam, że jestem po jego stronie, a każde słowo krytyki wypowiedziane jest z myślą o tym, jak pomóc LOT-owi i wspaniałym ludziom, którzy go tworzą.
PS Tak przy okazji – najtańsza kawa w Starbucksie na lądzie kosztuje 6,90zł.