Gdy w ciągu świąteczno-noworocznych przyjemności na ekranie pojawiają się straszne rzeczy, budzi się ludzka wrażliwość, czasem gniew, ale przede wszystkim oburzenie. Jak to mogło się stać? Kto zawinił? Gdzie byli odpowiedzialni za ład i bezpieczeństwo? I obojętnie, czy chodzi o tsunami, wypadek drogowy, pożar czy zatonięcie – reakcje są takie same. Przy okazji tragedii w Kamieniu Pomorskim dowiedzieliśmy się też, ile trzeba ofiar w jednym wypadku drogowym z udziałem pijanego kierowcy, żeby zebrała się Rada Ministrów.
Pechowo w tym roku politycy mieli między Nowym Rokiem a długim weekendem aż 2 dni pracy, aby pojawić się na wybiegu w Sejmie i rozwiązać problem "pijanych kierowców". Pierwszy pomysł to zaostrzyć kary, potem zabrać samochód i pieniądze. Nieśmiało odzywają się też głosy, że jest społeczne przyzwolenie na jazdę po pijanemu i coś z tym trzeba zrobić.
Nikt jednak nie mówi, co w tej dziedzinie zrobiła Platforma Obywatelska. A zrobiła niemało. Nieobecny chwilowo minister Nowak postawił pod broń armię kierowców do walki z bezsensem fotoradarów. To przecież fotoradary miały zagwarantować bezpieczeństwo na polskich drogach, w miastach i miasteczkach też, a straż miejska dostała prawo karania mandatami. Tymczasem o alkoholu wspominały tylko policyjne statystyki po weekendach. Dziś zagrzmi rząd. Coś trzeba ludowi powiedzieć, a że pamięć ludzka jest krótka, to za parę dni biznes będzie się toczył jak dawniej.
W krajach Zachodu różne są dozwolone limity alkoholu we krwi kierowcy. Najczęściej od 0,2 do 0,5 promila – "dwa piwa". Za nieznaczne przekroczenie limitu karze się wysokimi mandatami, za wyższe drakońskimi i pozbawieniem prawa jazdy. Jak widać, to wystarcza.