Ciekaw jestem, czy gdyby nie film, z taką intensywnością powróciłby temat Kuklińskiego. Od samego początku, czyli w wolnej Polsce, ludzie byli podzieleni na dwa obozy, według kryterium bohater – zdrajca. Nie ma ludzkiej siły, ani odpowiednio długiego czasu, aby zmienić ten stan rzeczy. Zawsze jednak zadawałem sobie pytanie – dlaczego Amerykanie tak mocno napierali, aby Kukliński wrócił do Polski?
Opowieści o tym, że podatnik amerykański nie chce już utrzymywać polskiego bohatera (a taki był główny argument) nikogo nie przekonywały. A jednak. Nigdy nie powiedziano tego wprost, ale trudno byłoby wejść do NATO bez spełnienia amerykańskiego warunku. Co ciekawe, w Polsce żyliśmy bez rozstrzygnięcia tego dylematu, bo nikt, ani z prawicy, ani z lewicy, z wyjątkiem pana Klemensa Szaniawskiego, nie domagał się powrotu Kuklińskiego.
Z perspektywy czasu dostrzegam jednak, dlaczego Amerykanom tak bardzo zależało na rehabilitacji pułkownika. Był to test subordynacji Wojska Polskiego. Oficerowie różnego szczebla nie mieli żadnych wątpliwości jak zakwalifikować Kuklińskiego. Byłem świadkiem sytuacji, gdy najważniejsi z nich, z ust Zwierzchnika Sił Zbrojnych dowiedzieli się o decyzji, która miała rehabilitować tę kontrowersyjną postać. Ich reakcję opisałbym tak – zaciśnięte zęby, zrozumienie sytuacji i pozostanie przy swoich poglądach.
Gdy Kukliński wrócił do Polski, nie spotkał go żaden afront ze strony wojskowych. Wiedzieli, że milczą w interesie Rzeczpospolitej.
Osobą, która zrobiła najwięcej, aby wokół pułkownika nie wybuchła w armii wojna polsko – polska był szef Sztabu Generalnego, gen. broni Henryk Szumski. Środowiska lewicowe uspokoił z kolei prezydent Kwaśniewski, wspólnie z premierem Millerem. Pozostałym nie wypadało protestować.
Dzisiaj, po premierze filmu, moi młodzi współpracownicy pytają mnie – dla kogo naprawdę pracował Kukliński, czy był zdrajcą, czy bohaterem? Odpowiadam, że kwalifikowanie go z perspektywy czasu nie ma żadnego sensu. Niech dla każdego pozostanie tym, za kogo ten ktoś go uważa.
Polska odniosła sukces. Może dzięki niemu, ale raczej bez jego znaczącego udziału. Ja z taką oceną mogę spokojnie żyć.