Musiałbyś być czarny i osobiście doświadczyć apartheidu, by zrozumieć jakiego pokroju człowiekiem był Mandela. Musiałbyś przede wszystkim zrozumieć czym apartheid był naprawdę. Nelson Mandela znaczy więcej dla RPA i Afryki niż razem wzięci Wałęsa, Chopin i Jan Paweł II dla Polaków. My, biali Europejczycy, z naszymi problemami pierwszego świata w stylu portów USB pasujących do gniazdka niezależnie od ułożenia, nigdy tego nie nie będziemy w stanie docenić.
To się skończyło raptem dwie dekady temu. Jeszcze w 1993r. gospodarcze centrum Afryki - Johannesburg od europejskich metropolii różniły w zasadzie tylko dwie rzeczy. Prawie całoroczna, najpiękniejsza pogoda na świecie oraz segregacja rasowa. To, co większość z nas kojarzy z amerykańskich filmów o latach 50 i 60-tych, działo się w najlepsze w w RPA pod koniec XXw.
Dzielnice mieszkaniowe tylko dla białych, przystanki autobusowe tylko dla białych, parki tylko dla białych, restauracje tylko dla białych, porządna edukacja i praca tylko dla białych. Wyobraź sobie że Hitler wygrał wojnę i warszawskie getto stoi do dziś. Może zostałoby przeniesione na obrzeża, by nie zabierać miejsca na cenne nieruchomości. Bez oficjalnego zabijania. Decyzja o eksterminacji żydów zostałaby zamieniona na wykorzystanie ich do budowy lepszego kraju dla rasy aryjskiej. Oczywiście my słowianie, też byśmy się w tym gettcie znaleźli. Porównanie daleko idące, ale odwołujące się do Polskich konotacji zła czystego, mające na celu zobrazować i uświadomić, że apartheid to rasizm w najgorszej, oficjalnej, rządowej formie.
Białe społeczeństwo RPA można było podzielić wtedy na trzy grupy. Tych którzy dokładnie wiedzieli co się dzieje, którzy korzystali z bycia Panami
i bardzo im to odpowiadało, twierdząc jednocześnie że „apartheid daje czarnoskórym szansę na rozwój ich tempem“. Tych, którzy z aparthaidem walczyli i tych którzy do końca nie zdawali sobie z niego sprawę. Propaganda była potężna, a kraj z rządem sterującym mediami był łatwy do kontroli jak każdy inny. Kilku moich przyjaciół otworzyło oczy dopiero podczas demokratycznych wyborów, wygranych przez Mandelę w 1994r. Mieli wtedy po kilkanaście lat. Nie potrafili już tam żyć i do dziś mieszkają na emigracji.
Sandra Amaia jest moją dobrą znajomą, producentką telewizyjną z RPA, pracującą na stałe w Nigerii. Poznała Mandelę osobiście, poprosiłem ją o podzielenie się tymi wspomnieniami:
„Miałam przyjemność spotkania się z nim w jego domu. Ubrany był w swoją ulubioną piżamę, czytał gazetę. Nie był osobowością medialną, nie pragnął tego w każdym razie. W swoim zachowaniu był osobisty, prywatny.
Kręciliśmy wtedy film dokumentalny o nim i jego rodzinie. Żartowaliśmy i gadaliśmy o lekkich przyjemnych tematach, dużo się śmiał. Szczególnie gdy zapytałam go czy byłby tak miły i znalazł mi dobrego męża. W zasadzie czułam się przy nim jak przy dobrodusznym, kochanym dziadku... z iskrą w oku.
Nie dało się czuć przy nim tremy, żadnych nerwów czy dystansu. Szczerzę mogę jednak powiedzieć, że czułam obecność bardziej szlachetnej formy istnienia... Mandela w jakiś sposób funkcjonował w wyższej formie samoświadomości.
Wypełnił mnie swoją energią w takim sensie że zachciałam być lepszą osobą.
Apartheid nauczył nas nienawiści, pejoratywnego protekcjonizmu i segregacji. Mandela naczył nas ich przeciwieństw. Nas wszystkich...białych i czarnych.
Jego filozofia nie tylko zmieniła kraj, zmieniła cały Świat. Czuje się osobiście zainspirowana i chcę żyć tak jak on, z gracją, świadomością miłością i miłosierdziem."