Sztuka i erotyka, owszem. Ale sztuka i pornografia? Teoretycznie tam, gdzie kończy się jedna, zaczyna się druga i nijak połączyć się ich nie da. Pytanie zatem, którędy przebiega ta nieprzekraczalna granica?
O granice sztuki pytać można w kontekstach wielorakich.
Sztuka obrażająca uczucia religijne na przykład. Temat niedawno bardzo nośny. Jan Paweł II pod meteorytem Catellana niektórych uczucia religijne swego czasu obrażał. Sztuka przekraczająca granice dobrego smaku. To akurat kwestia dyskusyjna, bo każdemu smakuje co innego. Ale sztuka bratająca się z pornografią? Sztuka i erotyka, owszem. Ale sztuka i pornografia? Teoretycznie tam, gdzie kończy się jedna, zaczyna się druga i nijak połączyć się ich nie da. Pytanie zatem, którędy przebiega ta nieprzekraczalna granica?
Wbrew pozorom nie będzie to tekst o świecącej coraz słabszym blaskiem gwieździe Sashy Gray, bo nie o pornografię tu chodzi, a o sztukę. Sztukę przez wielkie "S".
Imperium Habsburgów, przełom XIX i XX wieku. Rozkwit secesji. Gustav Klimt naczelnym artystą Wiednia. Odrzucony i uwielbiany jednocześnie. W sennej atmosferze chylącej się ku upadkowi belle époque tworzy przepiękne serie kobiecych aktów i zmysłowych portretów. W zaledwie kilka lat później Wiedeń zmierzyć będzie musiał się z innym artystą, który teraz zapatrzony w Klimta tworzy swoje pierwsze prace. Skrajnie różne od tych malowanych przez swojego mistrza. Agresywne, dosłowne, brutalne. Już ekspresjonistyczne.
Egon Schiele – prekursor i jeden z najwybitniejszych artystów ekspresjonizmu. Zaliczany do grona najwybitniejszych europejskich twórców XX wieku. Geniusz i prowokator. Osobowość skrajnie narcystyczna. Egoista.
I oto Schiele, ten dwudziestokilkuletni smarkacz tworzy prace, dla ówczesnego Wiednia przerażające. Pomińmy w tym momencie samą technikę, bo nie o niej dziś mowa. Dziś chodzi o porno, o mięso.
Chodzi rzecz jasna o akty. Ale nie takie jak te malowane przez Klimta – subtelne, delikatnie sugerujące jedynie, że dłoń portretowanej kobiety nieprzypadkowo zawędrowała między jej uda. Schiele nie tylko stawia na dosłowność, on przekracza granice dosłowności. Swoje modelki maluje więc jak lalki bądź manekiny. Leżą u niego te pół kobiety, pół przedmioty w transie albo półśnie. A on maluje ciało. Trupio blade ciało, a pomiędzy rozrzuconymi nogami wagina. Czerwona wagina. Pomarańczowa wagina. Fioletowa. Nie o twarze mu tu chodzi, ale o waginy. Twarz nie ma znaczenia, jakby przez tę waginę uleciała cała osobowość modelki. Odchyla im głowy, przymyka oczy, rozchyla usta. Ale i one nic nie znaczą. Nikt ich nie widzi. Każdy gapi się na ten czerwony kawałek ciała. Patetycznie można by powiedzieć, że modelka nie tylko ciało mu zaprzedała, ale i duszę. O duszy nikt już nie pamięta.
Obsceniczne prace Schielego zbulwersowały Wiedeń. Od dusznej atmosfery miasta chce odpocząć więc w Neulengbach. Na prowincji. Ale senne miasteczko intruza się obawia, odrzuca go. Ekscentryczne zachowania artysty w nawiązywaniu sąsiedzkich więzi nie pomagają. Schiele tego nie rozumie, w listach do przyjaciół pisze, że chciałby tu zostać. Ale Neulengbach Schielego chce się pozbyć, i to jak najszybciej. Czarę goryczy przelewa naga modelka pozująca mu na tarasie. W trakcie policyjnej rewizji odnalezione zostają dziecięce akty. Schiele zostaje oskarżony o molestowanie 13-letniej dziewczynki. Latem 1912 roku trafia do więzienia. Mimo że nie spędza tam nawet trzech miesięcy, w areszcie tworzy serię dramatycznych autoportretów przedstawiających agonię artysty, któremu odebrana zostaje możliwość tworzenia. Ostatecznie zostaje uniewinniony. Z Neulengbach się wyprowadza. Tworzy nadal.
Jego dziecięce akty prowokują jednak pytanie o to, dokąd można, a odkąd już nie?
Schiele prowokował nie tylko pędzlem, ale i słowem. Do takich prac należy m.in. jego autoportret Czerwona Hostia z 1911 roku, gdzie na pierwszym planie umieszcza swojego czerwonego fallusa trzymanego przez kobiecą postać. Kim ona jest, nie wiemy. Może to Wally – jego partnerka, może jedna z modelek. Być może zasadnicze pytanie powinno brzmieć: pełnoletnia?