Niedługo znowu będzie głośno o zaginionym malezyjskim samolocie MH370. Ale tylko dlatego, że 8 marca minie rok od jego zniknięcia. Od tego czasu dziesiątki naukowców i badaczy teorii spiskowych nie zaznało spokoju. Wśród nich Jeff Wise, autor artykułów naukowych i pilot. Wie, co stało się z pasażerskim samolotem MH370. Czy jest jednym z wielu ogarniętych obsesją oszołomów?
Nad Morzem Południowochińskim panowały dobre warunki atmosferyczne. Nie nadano sygnałów ratunkowych. Nikt nie zauważył kuli ognia na niebie. Malezyjski samolot po prostu wymeldował się w jednym punkcie i już nie zameldował w następnym.
Jeff Wise, amerykański publicysta i pilot-amator, został w całą sprawę zaangażowany dwa dni po zaginięciu. Redaktor jednego z pism, z którymi współpracował, poprosił go o tekst na temat malezyjskiego lotu. Wise pisał już wcześniej o samolocie AirFrance, który zaginął w 2009. Wrak francuskiej maszyny odnaleziono po pięciu dniach, ale czarne skrzynki wyłowiono dopiero po dwóch latach.
Z czasem CNN zatrudniło kilkunastu ekspertów do spraw lotnictwa. Byli wśród nich zawodowi piloci, byli pracownicy rządowi, prawnicy i Jeff Wise. Wypłacano im tygodniówki. Jeff najpierw dostał kontrakt na tydzień, potem dwa, potem na cały miesiąc. Brał udział w programach na żywo nawet do sześciu razy dziennie.
Szybko zorientował się jak działają tego typu serwisy. Oficjalne źródła podają informację X. Ekspert jest pod ręką, żeby nadać informacji głębszy wymiar, lub je wyjaśnić. Prawda płynie w jedną stronę: z oficjalnych źródeł, przez eksperta i dalej w morze widzów.
Ale relacjonowanie historii malezyjskiego lotu nie było proste. Po pierwsze sprawa była skomplikowana technicznie, po drugie „oficjalne źródła” nie popisywały się rzetelnością. Na przykład: poszukiwania rozpoczęto nad Morzem Południowochińskim, ale zaraz potem Malezja uruchomiła akcję poszukiwawczą nad Morzem Andamańskim. Dlaczego? Podobno radar wojskowy wykrył, że samolot zmienił tor o 180 stopni. Rząd Malezji zdecydowanie temu zaprzeczył, ale po tygodniu, który inne kraje spędziły na przeszukiwaniu Morza Południowochińskiego, Malezja przyznała, że wiedziała o zmianie kierunku lotu od samego początku. Nad Morzem Andamańskim nic nie znaleziono.
Wtedy londyńscy naukowcy, pracujący dla organizacji Inmarsat dokonali zaskakującego odkrycia. W ich bazie danych znajdowały się zapisy transmisji sygnałów pomiędzy malezyjskim samolotem, a jednym z ich satelitów. Sygnały były przekazywane jeszcze przez siedem godzin po tym jak, ustała wszelka komunikacja. Powstała teoria, że samolot nie mógł się rozbić, bo nie trwałoby to przecież siedem godzin!
Poprzez analizę opóźnienia pomiędzy nadaniem, a otrzymaniem sygnału, Inmarsat była w stanie określić jak daleko samolot znajdował się w danym momencie od satelity. Dzięki temu wyznaczyli łuk, na którym samolot musiał się znajdować w momencie nadania ostatniego sygnału. Ten łuk miał prawie 10 tys. km., ale jeśli maszyna leciała z normalną prędkością, to prawdopodobnie znajdowałaby się na którymś z jego końców – albo w Kazachstanie/Chinach, czyli na północy, albo w Oceanie Indyjskim, na południowym krańcu łuku. Jeff Wise stawiał na północ, ale CNN zaczęło cytować bliżej nieokreślone rządowe źródło, według którego samolot poleciał na południe. Od tej pory, to była dominująca teoria.
Ale pojawiały się i inne głosy. Jeden z pilotów twierdził, że na pokładzie musiał wybuchnąć pożar, inny, że to porwanie. Badacze-amatorzy przesiadywali nad zdjęciami satelitarnymi, co rusz znajdując ślady samolotu. Nawet artystka Courtney Love wyraziła na Facebooku swoją opinię: „Nie jestem ekspertką, ale z bliska to mi wygląda na wrak i rozlane paliwo.”
Wtem, 24 marca, premier Malezji ogłosił, że nowa matematyczna analiza potwierdza teorię, że samolot poleciał na południe. Nowe obliczenia były oparte na innym aspekcie sygnałów z satelity, nazywanych przesunięciem częstotliwości impulsów (burst frequency offset, BFO - tego skrótu będziemy używać). Była to miara zmian długości fal, która jest między innymi spowodowana poprzez względny ruch samolotu i satelity.
Cały południowy kraniec łuku znajdował się nad Oceanem Indyjskim. W związku z tym ogłoszono, że załoga i pasażerowie samolotu zginęli. „To był pierwszy raz w historii, kiedy rodzinom zaginionych pasażerów kazano zaakceptować informację o śmierci ich bliskich na podstawie tajemniczej matematycznej formuły” – pisze Jeff Wise. W Pekinie rodziny ofiar obrzuciły ambasadę Malezji butelkami z wodą.
Zgodnie z nowymi obliczeniami, Australia, która przewodziła poszukiwaniom, przesunęła akcję o 400 km na północny-wschód. Odnaleziono tam duże ilości odpadów na powierzchni morza, które okazały się zwykłymi śmieciami.
Jeśli komuś w całej sytuacji brakowałoby dramatyzmu, dodawał go jeszcze mijający czas - choć bynajmniej nie chodziło już o życie ludzi. Dwie czarne skrzynki znajdujące się na pokładzie samolotu, miały wbudowane ultradźwiękowe nadajniki. Gdyby udało się odnaleźć szczątki samolotu, poszukiwacze byliby w stanie stwierdzić gdzie samolot spadł do wody i przeszukać głębinę z użyciem podwodnych mikrofonów. Ale baterie nadajników miały wystarczyć tylko na 30 dni.
4 kwietnia, czyli na kilka dni przed tym, kiedy baterie miały się wyczerpać, australijski statek opuścił do wody specjalny mikrofon. Niespodziewanie odebrał cztery sygnały. Poszukiwacze nabrali optymizmu, a redakcje telewizyjne znowu się ożywiły. Wszyscy byli gotowi na zakończenie sprawy.
Ale Jeff Wise uparł się żeby popsuć wszystkim humor. Wskazał, że sygnały miały złą częstotliwość i były od siebie zbyt oddalone. Przez dwa tygodnie trwały dyskusje w CNN. Australijczycy nie znaleźli źródła sygnałów. Miesiąc później, oficer marynarki wojennej USA przyznał, że sygnały nie mogły pochodzić z czarnych skrzynek.
Niedługo po tym sprawa na dobre zaczęła przycichać w mediach i przyszła kolej na detektywów-amatorów. Pod koniec marca nowozelandzki specjalista od przestrzeni kosmicznej Duncan Steel zaczął na swojej stronie publikować eseje o mechanice działania satelitów Inmarsatu. Komentarze na blogu szybko urosły do rangi forum. Otwarta platforma internetowa przyciągała różnych ludzi: od inteligentnych i rzeczowych po wariatów i trolli. W końcu Steel ogłosił, ze ma dość obelg i zamyka komentarze. Impreza przeniosła się na bloga Jeffa Wise’a.
Wyłoniła się grupa inżynierów i naukowców. Nazwali się Independent Group i był wśród nich Jeff. Pierwszy przełom nastąpił, kiedy Malezyjczycy udostępnili oryginalne dane z Inmarsatu. Łącząc te dane z innymi wiarygodnymi, według nich, źródłami, grupa odtworzyła, co mogło się dziać z samolotem w czasie jego ostatnich godzin.
40 min. po stracie z Kuala Lumpur, samolot stracił łączność. Potem przez godzinę był widoczny na radarze wojskowym, leciał szybko, zygzakiem. Zniknął z radaru. Trzy minuty później system komunikacji połączył się znowu z satelitą. I to był ten przełom. Samolot nie był cały czas połączony z komunikacją satelitarną, jak do tej pory uważano. Przez następne sześć godzin samolot wygenerował sześć takich połączeń, po czym zniknął.
Ostatnie połączenie nie zostało zakończone, a to doprowadziło do spekulacji, że w samolocie skończyło się paliwo, maszyna straciła zasilanie i przez to łączność z satelitą. Powinien wtedy włączyć się system awaryjny, który dostarczyłby dostatecznie dużo energii by, przed rozbiciem, połączyć się jeszcze raz z satelitą.
Ci, którzy obsesyjnie zajmowali się sprawą nadal przesiadywali na blogu Jeffa. Czuł się odpowiedzialny za jakość dyskusji na swojej stronie. „Najgorsi byli ci, którzy na początku wydawali się inteligentni, ale później okazywali się Wierzącymi. Przyczepiali się do skrawków informacji i wierzyli, że to oni odkryją prawdę. Jeden był przekonany, że w samolot uderzył piorun, a wrak unosił się na powierzchni Morza Południowochińskiego, przekazując dane dzięki baterii. Kiedy go wyrzuciłem, wrócił pod innym aliasem. W końcu banowałem każdego, kto użył słowa piorun” – wspomina Jeff.
Jesienią Australijczycy rozpoczęli przeszukiwanie dna oceanu na wielką skalę i, co niezmiernie ucieszyło grupę Jeffa, uwzględnili obszar przez nich podejrzewany. Dla ludzi, którzy ślęczeli nad sprawą od miesięcy, to miał być emocjonujący finał. Wreszcie wszyscy byli zgodni, gdzie szukać.
Ale podczas gdy uczestnicy grupy wymieniali triumfalne maile, Jeffa gryzło sumienie: nie zgadzał się z nimi. Po pierwsze, dziwił go brak szczątków samolotu. I dane. Żeby się zgadzały, samolot musiałby lecieć powoli, krętym torem. A przecież bardziej prawdopodobne ustawienia autopilota i znane ograniczenia wydajności, utrzymywałyby samolot w szybszej prędkości i w prostej linii na południe. Zaczął podejrzewać, że problem polegał na danych BFO (sygnały związane ze względnym ruchem samolotu i satelity). Jeśli były błędne, samolot mógł w rzeczywistości polecieć na północ.
Jeff Wise: „Przez długi czas opierałem się myśli, z ktoś mógł sfałszować dane. Wymagałoby to niewyobrażalnie skomplikowanego ataku, tak wyszukanego, że prawie z całą pewnością wymagałby wsparcia na poziomie rządu. A to już materiał na teorię spiskową.”
A jednak, kiedy zaczął szukać poszlak, znalazł je. Jeden z komentatorów na jego blogu, dowiedział się, że w samolocie Boeing 777 do pomieszczenia E/E ( z elektroniką i sprzętem - electornics-and-equipment), jest dostęp poprzez właz przy kabinie pierwszej klasy. Ten film pokazuje jak się tam dostać (w około 1:30 minucie nagrania). Jeśli sprawcom udałoby się tam dostać, mieliby dostęp do sprzętu, który mógłby zostać użyty do zmiany wartości sygnału satelitarnego. Australijski student rozpoznał to niebezpieczeństwo w styczniu 2014 r. i napisał do odpowiednich urzędników, ale został zignorowany.
Wtedy Jeff uświadomił sobie, że już wcześniej istniały dowody na to, że porywacze byli w pomieszczeniu E/E. System satelitarny został przecież wyłączony i na nowo podłączony 3 minuty po tym, kiedy samolot minął wojskowy radar. Długo zastanawiał się, jak człowiek mógłby wyłączyć i włączyć na nowo komunikację satelitarną. Jedynym sposobem, oprócz wyłączenia połowy systemów elektronicznych na pokładzie samolotu, byłoby wejście do kabiny E/E i wyjęcie trzech konkretnych włączników. Tylko wysoko wykwalifikowany operator umiałby wykonać taki manewr, a jedyny powód, dla którego chciałby to zrobić, to zmylenie Inmarsatu.
Zafałszowanie tych danych nie jest możliwe w każdym samolocie. Musi to być określony model, wyposażony w określony sprzęt do komunikacji satelitarnej, lecący w określonym kierunku, w regionie objętym określonym rodzajem satelity. Jeśli zebrać te wszystkie warunki, wydaje się mało prawdopodobne, żeby któryś samolot je spełniał. A jednak tak było w przypadku lotu MH370.
To był dla Jeffa przełomowy moment. Kiedy odrzucił problematyczne dane BFO, wszystkie niewytłumaczalne zbiegi okoliczności i niewspółgrające ze sobą dane przestały być istotne. Odpowiedź stała się jasna: samolot poleciał na północ.
Jeff był w stanie określić prędkość i kierunek lotu, który przebiegał wzdłuż granic państwowych. To dobry sposób żeby uniknąć wykrycia na radarze. W grudniu 2014 r. rosyjski samolot wojskowy o mały włos zderzyłby się w ten sposób ze szwedzkim samolotem pasażerskim nad Morzem Bałtyckim. Rosja zaprzecza, że zaistniało jakiekolwiek niebezpieczeństwo.
Jeśli obliczenia Jeffa były trafne, to samolot znalazłby się w Kazachstanie, jak podejrzewano na samym początku.
W Kazachstanie nie ma wielu miejsc, w których mógłby wylądować taki samolot jak Boeing 777, ale Jeff jedno znalazł. Wydzierżawiony przez Rosję kosmodrom Bajkonur. Położony niedaleko punktu, z którego mógł być nadany ostatni sygnał satelitarny samolotu.
Jeff Wise twierdzi, że pas startowy Yubileyniy jest jedynym na świecie pasem zbudowanym specjalnie dla samolotów lądujących na autopilocie (Boeing 777 miał taką możliwość). Porywacze mogliby doprowadzić do bezpiecznego lądowania samolotu znając jedynie ustawienia autopilota.
Jeśli samolot wylądował w kosmodromie, miałby 90 minut na to, żeby albo się ukryć, albo zatankować i odlecieć przed wschodem słońca. Nie byłoby w tym terenie łatwo ukryć samolotu, prawie nie ma tam drzew i dużych budynków. Cały kompleks kosmodromu niszczał od dekad. Zdjęcia satelitarne robione co kilka lat prawie nie pokazują zmian. Aż do października 2013 r. Nieużywany sześciopiętrowy budynek został wtedy rozebrany, a obok niego powstał prostokątny nasyp ziemi z, rowem na jednym z końców.
Eksperci od budownictwa wyjaśnili, że zdjęcia satelitarne przedstawiają rekultywację gruntu: budynek jest rozbierany, a gruz zasypywany pod ziemią. Jednak Jeff pyta: dlaczego po tylu dekadach Rosjanie nagle, w środku zimy zdecydowali się na rozbiórkę tego jednego, samotnego budynku? Prace zakończyły się tuż przed zaginięciem MH370.
[Edycja: ten akapit został dodany w odpowiedzi na komentarze czytelników] Jeff Wise: „Po co Putinowi malezyjski samolot? Nie mam pojęcia. Być może chciał udowodnić Amerykanom, którzy dzień wcześniej wprowadzili wobec Rosji sankcje, że może skrzywdzić ich sojuszników gdziekolwiek na świecie. Może rzeczywiście chciał zdobyć sekrety jednego z pasażerów. Może na pokładzie znajdował się jakiś strategiczny obiekt. A może któregoś dnia samolot odnajdzie się gdzieś na świecie napakowany materiałami wybuchowymi. Nie ma sposobu żeby to wiedzieć. Tak to już jest przy tworzeniu teorii dotyczących MH370: trudno wskazać wiarygodny motyw, dla czynu, który nie ma oczywistych beneficjentów.”
Na pokładzie malezyjskiego samolotu było trzech mężczyzn rosyjskiego pochodzenia. Dwóch z nich posiadało ukraińskie paszporty. Czy któryś z nich mógł być agentem? „Kiedy znalazłem ich zdjęcia w internecie, to z całą pewnością wydali się ludźmi, którzy mogliby zmierzyć się z Liamem Neesonem w powietrzu” – pisze. Udało mu się potwierdzić, ze mężczyźni byli zatrudnieni przez Nika-Mebel z Odessy, firmę, która handluje tylko przez internet, akceptuje tylko gotówkę i nie podaje danych teleadresowych. Nika-Mebel i rodziny mężczyzn odmówiły komentarza, zdjęcie pochodzi ze strony VK.com, rosyjskiego odpowiednika Facebooka.
W przeciwieństwie do dwóch Ukraińców, o Rosjaninie, który siedział cztery i pół metra od wejścia do kabiny E/E, można było się sporo dowiedzieć online. Prowadził firmę w branży drzewnej, a jego hobby to nurkowanie w Bajkale. Jeff zatrudnił osoby mówiące po rosyjsku żeby przeprowadziły research w Odessie i Irkucku (skąd pochodził Rosjanin). „Im więcej odkrywałem, tym bardziej prawdopodobna wydawała się moja historia. Myśląc o niej odczuwałem swoistą euforię, a myślałem o niej cały czas. Jedno z diagnostycznych pytań, żeby sprawdzić, czy ktoś jest alkoholikiem brzmi: czy picie ma wpływ na twoją pracę. Jeśli tak na to spojrzeć, to na pewno miałem problem. Kiedy czeki z CNN przestały przychodzić, rozpocząłem długi okres intensywnych poszukiwań, które nie przynosiły ani centa. W zamian, wydawałem własne pieniądze na tłumaczy, researcherów i zdjęcia satelitarne. A jednak byłem szczęśliwy.” – przyznaje.
W tym czasie okręty metodycznie przeszukiwały dno oceanu w obszarze wspólnie zindentyfikowanym przez Independent Group i oficjalne badania. W grupie nastroje były optymistyczne. Ale kiedy do grudnia nic nie znaleziono, Jeff uznał, że czas ujawnić swoją teorię. Opublikował historię na blogu w sześciu odsłonach. Nie chciał, żeby ludzie przeczytali tylko tę część, w której twierdzi, że za wszystkim stoi Putin. Chce żeby ludzie zrozumieli jak do tego doszedł.
Wysłuchano go, ale nikogo w swojej grupie nie przekonał. Kilka serwisów opublikowało skrócone wersje, jedną z nich nazwano „MH370: rosyjski plan sprowokowania III wojny światowej, mówi niezależny badacz”. Podlinkowano oczywiście bezpośrednio do części z Putinem.
Opublikowanie teorii, pomogło Jeffowi stłumić obsesję. „Intuicja mówi mi, że mam rację, ale mój mózg nie ufa intuicji” – pisze.
Pod koniec stycznia rząd Malezji oficjalnie uznał, że samolot się rozbił i wszyscy na pokładzie zostali uznani za zmarłych. Rodziny ofiar mają wreszcie możliwość uzyskania odszkodowania, ale poszukiwania nadal trwają. Są dziś prowadzone przez trzy kraje: Malezję, Australię i Chiny.
O Autorce: Interesuję się nauką, technologią i zmianami społecznymi powodowanymi postępem technologicznym. Zapraszam na mojego bloga AlfaBloger.pl i do obserwowania mnie na Facebooku.