Piszę ten tekst rękoma owiniętymi w bandaże. Są poparzone. Pieką i swędzą. Lekarz doradził, żeby trzymać je w górze, to zmniejsza obrzęk. Ciężko śpi się w upale, z poparzonymi rękoma. Właściwie to ciężko cokolwiek zrobić. Na szczęście klikać w klawiaturę jeszcze jakoś się da.
Dzisiaj po raz pierwszy od czterech dni mogłam wziąć normalny, chociaż chłodny prysznic. Bandaże muszą być suche, ale dzisiaj sama je zmieniałam, więc nadarzyła się okazja. Od czterech dni bawiłam się również w doktora House’a, próbując wywnioskować, co właściwie mi się stało!
Zagadkowe poparzenia
W weekend sprzątałam trochę w domu i niedługo potem zauważyłam, że moje dłonie są zaczerwienione. Nic specjalnego. Trochę pieką, tak jakby z kranu przez chwilę poleciała zbyt gorąca woda. W ciągu dnia ręce stawały się coraz bardziej czerwone i piekące. Stwierdziłam, że to pewnie podrażnienie. Podobno mam delikatną skórę. A uczulona na nic nie jestem, z wyjątkiem użądleń niektórych owadów.
Następnego dnia pojawiły się pęcherze. Na ich widok postanowiłam udać się do apteki, dadzą mi jakąś maść. Farmaceutka wybałuszyła oczy na widok pęcherzy, które zdążyły dwukrotnie zwiększyć swoją objętość od momentu wyjścia z domu. Kazała natychmiast udać się do lekarza. Zanim dotarłam na izbę przyjęć, największy pęcherz był wielkości połowy piłeczki ping-pongowej.
(Jeśli chcesz zobaczyć zdjęcia moich rąk, kliknij tutaj, ostrzegam jednak, że nie będzie to przyjemny widok!)
Na izbie przyjęć też się zdziwili. Stwierdzono, że na uczulenie to nie wygląda, wszystko wskazuje na poparzenie. A dokładnie poparzenie chemiczne. Tylko jakim środkiem, kiedy, jak? W szpitalu nie mieli czasu się nad tym zastanawiać, ręce w maść, bandaż, nie moczyć, przyjść jutro na kontrolę.
Ja oczywiście główkuję. Fakt, sprzątałam mieszkanie, ale ograniczało się to do odkurzania. Może na odkurzaczu zostały jakieś chemikalia, po poprzednim sprzątaniu? Chociaż niezbyt wiarygodna, to była przez chwilę dominująca teoria. Oparzenie musiało być spowodowane czymś, co robiłam obiema rękoma, ale prawą bardziej, bo prawa była w znacznie gorszym stanie. Trzymanie odkurzacza by się zgadzało.
Zupełnie jak barszcz Sosnowskiego
Po powrocie ze szpitala skontaktowałam się z paroma osobami w Polsce, w tym specjalistką od alergii (bo opisywana tutaj historia dzieje się w Amsterdamie). Zawsze padała ta sama sugestia: barszcz Sosnowskiego. Jak to, nie słyszałaś o barszczu Sosnowskiego? U nas wszyscy o tym mówią! Szybki Google dla oparzeń barszczem Sosnowskiego i barszczem olbrzymim (którego występowanie wydawało mi się bardziej prawdopodobne w Holandii) i wychodzi, że objawy identyczne:
Na początku skóra staje się czerwona i piekąca. W ciągu 48 godzin powstają pęcherze.
Wszystko świetnie, tylko że ja na 99,9 % nie miałam kontaktu ani z jednym, ani z drugim barszczem. Ale to 48 godzin chodzi mi po głowie. Do tej pory myślałam tylko o tym, co robiłam w dniu, kiedy pojawiło się zaczerwienienie. Teraz zaczęłam zastanawiać się co takiego robiłam dzień wcześniej. Urządzaliśmy grilla i zajmowałam się roślinami na tarasie! Jest ich sporo, a w jednej z donic posiałam mieszankę polnych kwiatów. Wyrosło w niej mnóstwo roślin, większość wyglądających na chwasty. Odgarniałam rośliny gołymi rękoma, żeby je lepiej podlać. Tak powstała kolejna teoria - to musiała być roślina. Potwierdził ją lekarz na kontrolnej wizycie.
OK, ale to nie rozwiązuje sprawy. Nie mogę mieć poparzonych, zabandażowanych i piekących rąk i nawet nie wiedzieć od czego!
Z dalszego googlowania dowiedziałam się o zjawisku fototoksyczności i właściwościach fotouczulających roślin. Tak, jak w przypadku barszczu Sosnowskiego, niektóre rośliny zawierają substancje chemiczne powodujące nadwrażliwość na słońce. Czyli fotodermatozę. Zrobiłam więc zdjęcia roślin, których dotykałam i już miałam je rozesłać na fora internetowe, kiedy trafiłam na interesujący artykuł w The Independent. Autorka, oprócz własnego przypadku, opisuje kilka innych, w tym ten:
Podczas lotu na Karaiby, stewardessa rozlała na rękę sok z limonki. Po intensywnym opalaniu w tropikalnym słońcu, na ręce pojawiło się rozległe poparzenie z pęcherzami. Blizny były widoczne jeszcze dwa miesiące później. W jej przypadku było to “margarita photodermatitis”, które bierze swoją nazwę od drinka z tequili i limonki. Jest to, według autorki, mało znane, ale poważne zagrożenie dla osób pracujących za barem, jak również tych, którzy lubią popijać drinki w pełnym słońcu.
Zaraz, zaraz… limonka? Eureka! Przecież tamtego dnia robiliśmy grilla. Tuż przed przyjściem gości przygotowywałam, nie, nie margarity, ale świeże guacamole. Awokado, czosnek, chili, limonka… jaka twarda była ta limonka! Musiałam ja wyciskać z całej siły, a jej sok spływał mi po rękach…
Chciało mi się śmiać… to niemożliwe. Mam ręce poparzone guacamole!
Nie wyciskaj cytrysów na słońcu
Fitofotodermatoza. Tak dokładnie nazywa się mój przypadek. Nie ma nawet swojej strony w polskiej Wikipedii. Opis po angielsku się zgadza, jak i zdjęcia (równie nieprzyjemne dla oka). Co ciekawe, pierwsze jest podpisane: fitofotodermatoza spowodowana sokiem z limonki! Czytam dalej: często mylona z atopowym zapaleniem skóry i poparzeniem chemicznym (czyli moją pierwszą diagnozą!). Trafiam też na taki film w lokalnej amerykańskiej telewizji, facet ma oparzenia prawie identyczne do moich.
Fitofotodermatoza jest wywoływana kontaktem z substancjami roślinnymi, które powodują nadwrażliwość na promieniowanie UV, czyli również promienie słoneczne.
Te właściwości mają szczególnie rośliny z rodzin:
- selerowate - (do tej rodziny należy barszcz Sosnowskiego i barszcz olbrzymi) między innymi: pietruszka, pasternak, seler, marchew, fenkuł wloski
Czyli wiele roślin, z którymi mamy do czynienia na co dzień. Do tego dochodzi jeszcze zgnilizna twardzikowa, czyli choroba grzybowa atakująca rośliny uprawne, ozdobne i przemysłowe. Tzn. że może się znaleźć na roślinach, które normalnie nie są fototoksyczne.
Ale nie tylko rośliny jadalne czyhają na naszą skórę. Podobne właściwości mają rośliny ozdobne:
- Ruta zwyczjana (rutowate)
- Dyptam jesionolistny (rutowate)
- Aminek większy (selerowate)
Czy należy bać się limonki?
Zostało mi ich jeszcze kilka i jakoś nie wywołują u mnie ataku fobii za każdym razem, gdy otwieram lodówkę. Ten tekst nie ma na celu wywołania paniki. Warto jednak wiedzieć z jakimi roślinami kontakt może wywołać poparzenia. Bo, jak widać, nawet popularne rośliny jadalne mogą spowodować olbrzymie nieprzyjemności.
Trzeba też wspomnieć, że każdy reaguje inaczej. Jeśli w ogóle wystąpią, poparzenia limonką mogą wywołać od lekkiego zaczerwienia do poparzeń drugiego stopnia. Ja wygrałam najwyższą nagrodę na tej loterii.
Internet informuje, że jako sposób zapobiegania poparzeniom należy dokładnie umyć ręce po kontakcie z fototoksycznymi roślinami. W moim przypadku to nie wystarczyło. A nie smażyliśmy się przecież na karaibskim słońcu, jak nasza, opisana wcześniej, stewardessa. To był wieczór, po 18, zachodnia Europa.
Gdybym jednak była świadoma zagrożenia, jakie niesie ze sobą guacamole, umyłabym ręce znacznie dokładniej i posmarowała się kremem przeciwsłonecznym. Albo, wiedząc, że będę na dworze, wyciskałabym limonkę w ochronnych rękawiczkach.
Dzięki tej niewiedzy, zafundowałam sobie naprawdę spory dyskomfort, prawdopodobnie blizny, przebarwienia skóry i długotrwałą nadwrażliwość na słońce. Na pocieszenie pozostaje to, że nie poparzyłam się pietruszką.
O Autorce: Interesuję się nauką, technologią i zmianami społecznymi powodowanymi postępem technologicznym. Zapraszam na mojego bloga AlfaBloger.pl i do obserwowania mnie na Facebooku.