Kocham Warszawę. Uwielbiam jej cygański burdel, ludzi tu mieszkających, atmosferę warszawskich knajp, szklane przestrzenie jej centrum. Uwielbiam Warszawę, jej wszystkie zakamarki – bogatą w wydarzenia kulturalne Pragę, Wolę na której spędziłam swoje dresiarskie dzieciństwo, zielony Żoliborz, pieprzony Żoliborz, daleki Tarchomin, sypialny Ursynów, przepiękny Mokotów i Saską Kępę. Sama od paru lat mieszkam na cudownym Powślu, które od pewnego czasu „nie zasypia nigdy”.
Wszyscy doskonale pamiętamy głośną akcję Gazety Wyborczej „22:00-6:00 Warszawa – tu się nie śpi”, która miała „prowokować do dyskusji, jak urządzić miasto, by było przyjazne dla mieszkańców, którzy mają różne potrzeby”. Uczestnicy powstałej debaty próbowali odpowiedzieć na pytania: czy straż miejska, podobnie jak w zeszłym roku, będzie nękać nocnych "imprezowiczów" mandatami? Czy w Warszawie powinny powstać strefy rozrywki z wydłużoną ciszą nocą? Co niechętnym nocnemu imprezowaniu warszawiakom mogą zaproponować właściciele klubów? Czy mieszkańcy występujący przeciwko klubom są w stanie z czegoś zrezygnować i pójść na kompromis?
Bardzo sobie cenię Powiśle, bo stało się dla mnie odrębnym miasteczkiem, oazą, z której wszędzie jest blisko. Do tego obfituje w fantastyczne knajpy z żarciem, parki i ścieżki rowerowe. Samo imprezowanie nad warszawską Wisłą stało się bardzo modne. Przychodzą nad jej brzeg zarówno nastolaty spragnione wakacyjnych uniesień, kolesie wracający z pobliskiego Sogo jak i przedstawiciele organizacji pozarządowych, działacze kulturalni, studenci, doktoranci, zakochane pary, słowem – wszyscy. Wraz ze wzrostem temperatur, warszawiacy realizują swoje rozrywkowe potrzeby, bo po długiej, ciężkiej zimie przyszło cudowne lato i ja również do tej grupy warszawiaków należę – lubię wyjść wieczorem ze znajomymi na Barkę i napić się wina z plastikowego kubka, lubię posiedzieć na kamiennych schodach nadwiślańskich i poznawać nowych ludzi, lubię się wygłupiać, robić sceny, celebrować letnie przyjemności.
Kiedy moja najbliższa sąsiadka zaczęła się skarżyć na nadwiślański hałas (mieszkamy naprawdę bardzo blisko Wisły i klubu Barka) zignorowałam to, myśląc, że przecież i tak wyjeżdżam na wakacje i co mnie to wszystko obchodzi. Zostałam jednak w Warszawie i mimo, że nie jestem szczególnie wrażliwa na hałas, a właściwie to raczej nic nie jest mnie w stanie obudzić, przeżywam prawie codziennie nocną makabrę.
Nad Wisłą istnieje kilka klubów, które specjalizują się w głośnych, intensywnych i bardzo popularnych imprezach, na których dominuje muzyka elektroniczna i drum’n’bass’owa. Basy niosą się po Powiślu, stając się przewodnikiem dla odurzonych imprezą, bo odurzeni idą za dźwiękiem, nie do końca często wiedząc gdzie idą. Dźwięk ich prowadzi.
W moim bloku jest 160 mieszkań. W wielu mieszkają starsi ludzie, małe dzieci, ale i takie osoby jak ja, które nie odmawiają sobie warszawskich uroków.
Według zapisów mojej znajomej sprawa wygląda tak:
w czwartek 3.07, „Temat Rzeka” (swoją drogą, serio, świetna nazwa knajpy, gratuluję pomysłu) na plaży pod Stadionem Narodowym zakończył imprezę o około 0.30, a "Barka" została uciszona przez policję o 1.45.
W piątek 4.07 impreza trwała do 6 rano, w sobotę do godziny 8 – odnotowano wtedy 150 zgłoszeń na Policję, można to sprawdzić u Dyżurnego Miasta. Pisała ona również do wice-prezydenta Warszawy, kontaktowała się z Policją, spółdzielnią mieszkaniową – wszystko na nic.
Zastanawiam się co myślą o tym inni mieszkańcy Warszawy oraz miast również położonych nad rzekami, gdzie znajdują się duże ośrodki kulturalno-rozrywkowe – czy są jakieś protesty ze strony mieszkańców i w którą stronę do wszystko zmierza. Wierzę, że jeszcze któryś weekend tego lata prześpię normalnie, bo wspólnie da się wypracować kompromisy.