Na ulicach tunezyjskich miast od blisko tygodnia znów gromadzą się ludzie. Dochodzi do starć z policją, która używa gazu łzawiącego do rozpędzenia demonstracji. Wszystko to stanowi odpowiedź na zeszłotygodniowe zabójstwo wpływowego polityka. Sprawców zabójstwa jak dotychczas nie ujęto.
Wydarzenia, których nie spodziewali się spokojnie rządzący przez lata arabscy liderzy zaczęły się nie na najważniejszym placu jakiejkolwiek stolicy, ale na chodniku w mieście Sidi Bouzid w Tunezji. Tam przed budynkiem rządowym podpalił się 26-letni chłopak, któremu wcześniej policja skonfiskowała wózek z warzywami. Podpalenie było aktem sprzeciwu wobec zbiurokratyzowanej, skorumpowanej i naginającej prawo machinie państwowej.
To zdarzenie dało impuls wybuchowi Arabskiej Wiosny – największego zrywu społecznego ostatnich lat, który swym działaniem objął kilkanaście krajów. Nie wszędzie działania przebiegały w sposób tak gwałtowny jak w Egipcie, Libii i Tunezji, gdzie protesty doprowadziły do obalenia dyktatorów, niemniej nawet w krajach takich jak Arabia Saudyjska czy Irak dało się odczuć "wiosenne" akcenty.
Media i liderzy zrywu ogłosili sukces rewolucji, gdy w następstwie masowych demonstracji i aktów społecznego niezadowolenia państwa, w których działania te były podejmowane, zmieniały prawo, obiecując choćby częściową demokratyzację. Pełnię szczęścia domagający się zmian Arabowie poczuli, gdy funkcję prezydenta Egiptu przestał pełnić Husni Mubarak – wydawało się, że gdy podstawowe postulaty strajkujących zostały spełnione, reorganizacja państw tak, by były bardziej demokratyczne i respektowały prawa człowieka i obywatela będzie proste, a nowe konstytucje powstaną w mgnieniu oka. Tak się nie stało, sukces ogłoszono przedwcześnie. Pomimo upływu ponad 2 lat od wydarzeń w Sidi Bouzid, na ulicach arabskich miast wciąż dochodzi do starć sił rządowych z ludźmi, którzy czują się zwyczajnie oszukani kosmetyką zmian, jakie nastały po wygranej, jak by się mogło wydawać, rewolucji.
No success stories
Kilkakrotnie pisałam o najbardziej zapalnym punkcie na mapie krajów objętych Wiosną, czyli o Egipcie. Nie zapowiada się, by reprezentujące tak odmienne oczekiwania i wartości siły miały się ze sobą porozumieć – wygląda na to, że znalezienie płaszczyzny porozumienia między muzułmańskimi radykałami działającymi pod szyldem Bractwa Muzułmańskiego a tą częścią obywateli, którzy żądają pełniejszej demokratyzacji – jest nieosiągalne. Być może na porozumienie potrzeba czasu – wszak Egipcjanie stosunkowo od niedawna uczą się życia w państwie, na czele którego nie stoją dyktator i armia, a siły wybrane w wyborach. Dodajmy, że wynik wyborów parlamentarnych z 2012 r. odzwierciedla podział sympatii w egipskim społeczeństwie, więc nie jest tak, że rządzący zostali namaszczeni przez prezydenta i sprawują mandal wbrew woli ludu. Oczywiście, z europejskiego punktu widzenia można wyborom wiele zarzucić, ale i tak były o niebo bardziej demokratyczne, niż wybory np. w Rosji.
Ten wpis nie ma być jednak dedykowany Egiptowi. Chciałabym przyjrzeć się przywoływanemu już kilkakrotnie krajowi, od którego wszystko się zaczęło. Mogło się wydawać, że w Tunezji wszystko względnie wróciło do normy – bo jakkolwiek życie Tunezyjczyków nie stało się jakoś dużo lżejsze (w kraju nadal panują wysokie bezrobocie i drożyzna, nie został rozwiązany problem korupcji), to media nie informowały nas jakoś bardzo często o zamieszkach czy podejmowaniu prób siłowych rozwiązań. Byłam zaskoczona, gdy w poprzednim tygodniu w radiowym programie informacyjnym, który z natury jest krótki, a więc przedstawia tylko najważniejsze wydarzenia – usłyszałam o napiętej sytuacji w Tunisie, manifestacjach i starciach z policją. Wiadomość ta otwierała wydanie programu, co dodatkowo podkreślało wagę wydarzeń.
Nie wiadomo, kto stoi za zabójstwem
Prawdopodobnie news, o którym mówię, podany został w piątek 8 lutego – a więc w dniu pogrzebu opozycyjnego polityka Szokri Belaida, który stał na czele opozycyjnej partii Ruch Demokratycznych Patriotów – organizacji marksistowskiej o ideologii panarabskiej. Został postrzelony przed swoim domem w Tunisie, zmarł w drodze do szpitala.
Uchodził on za laickiego krytyka umiarkowanie islamistycznego tunezyjskiego rządu Rodzina polityka niemal natychmiast oskarżyła rządzącą Partię Odrodzenia o zainspirowanie zabójstwa – Belaid już od dawna miał otrzymywać pogróżki. Szokri Belaid jest pierwszym politykiem, który został zamordowany od czasu rozpoczęcia arabskiej wiosny w Tunezji.
Już 6 lutego w kilku miastach wybuchły protesty; demonstranci atakowali biura rządzącej Partii Odrodzenia. W samym Sidi Bouzid manifestowało ponad 4 tysiące ludzi – podpalali opony, rzucali kamieniami w policję, skandowali hasła przeciwko Partii Odrodzenia. W Tunisie manifestantów było jeszcze więcej.
Premier Hamadi Dżebali odżegnuje się od jakiegokolwiek udziału Partii Odrodzenia w zabójstwie. Potępił atak jako "morderstwo polityczne" i zamach na rewolucję arabskiej wiosny. Oświadczył, że zabójstwo opozycjonisty to "akt terroru wymierzony nie tylko w Belaida, ale w całą Tunezję"; apelował o rozsądek, aby nie dopuścić do chaosu.
Tysiące demonstrantów przyszły pożegnać Belaida. Policja użyła gazu łzawiącego, by rozpędzić demonstrantów, którzy zebrali się wokół cmentarza. Rodzina zapowiedziała, że życzy sobie obecności polityków na pogrzebie. Ci przyszli, ale jeden z polityków rządzącej koalicji nie został przez żałobników wpuszczony na cmentarz.
Jak można było się spodziewać, po ceremonii pogrzebowej ludzie nie rozeszli się do domów, manifestacje w różnych częściach kraju trwają nadal. Aby zapobiec eskalacji protestów, premier zapowiedział rozwiązanie rządu i powołanie gabinetu bezpartyjnych fachowców. Pomysł nie znalazł uznania wśród partyjnych kolegów premiera i w efekcie przepadł. Partia Kongres Republiki (której członkiem jest prezydent Moncef Marzouki) zadecydowała o wycofaniu, na znak protestu, dwóch swoich ministrów. Po zabójstwie Belaida prezydent powiedział: "To ohydne zabójstwo człowieka, którego znałem, który przez długi czas był moim przyjacielem. To zabójstwo polityczne, to groźba. Ale odrzucamy taką groźbę, będziemy walczyć z wrogami rewolucji".
Dziś lider głównej tunezyjskiej partii islamskiej, Ennahda, zażądał od premiera niezwłocznego utworzenia koalicji rządowej, w której znajdą się politycy i technokraci.
Dużo niepewności
Nie wiem, w ilu miastach dziś demonstranci wyszli na ulice i w jaki sposób władze próbowały się z nimi rozprawić. Czy wyprowadziły wojsko na ulice? Czy planują? Sytuacja jest trudna dla rządzącej partii, która już wcześniej była oskarżana o nadmierną samowolę i nieumiejętność prowadzenia dialogu.
Nie wiem, ale prawdopodobnie się dowiem. W czwartek ląduję w Monastirze, kilka dni później mam nadzieję znaleźć się w Tunisie (na stronie MSZ od wczoraj znajduje się ostrzeżenie – samodzielne wycieczki są odradzane, co świadczy o tym, że sytuacja w dużych miastach – np. w Tunisie, Sfax, Gafsa, nadal jest napięta).
Wierzę, że sytuacja nie wymknie się spod kontroli, tzn. nawet jeśli Tunezyjczycy nadal będą wyrażać niezadowolenie, to że obędzie się bez aktów przemocy, wielodniowych manifestacji, że nie będzie zabitych i rannych – bo to bardzo wysoka cena za nieposłuszeństwo i marzenia o zmianach. Tunezyjczycy widzą, co dzieje się w Egipcie, jak kraj pogrąża się w chaosie. Wiadomo, że najlepiej jest uczyć się na cudzych błędach, więc można mieć nadzieję, że działania w Tunezji będą miały spokojniejszy przebieg.