
Problemami Wenezueli są niewątpliwie przestępczość (badania opinii publicznej z końca 2009 r. wskazywały, że 81,1% Wenezuelczyków uważała przestępczość za podstawowy problem kraju), bezrobocie (oficjalnie jest niskie, w granicach 8%, ale rzeczywistość nie jest tak różowa. Prawie połowa tych,którzy w miarę regularnie zarabiają, pracuje w szarej strefie, a więc bez możliwości korzystania z licznych przywilejów, jakie oferuje państwo socjalne. Wg danych z 2009 r., 16% legalnie zatrudnionych otrzymywało na koniec miesiąca minimalne wynagrodzenie, co nie napawa optymizmem), pozorowana demokracja.
Jako zacietrzewiony przeciwnik Stanów Zjednoczonych starał się za wszelką cenę uniezależnić od tego mocarstwa. Uważał, że importowanie recept i pomysłów, które sprawdziły się w Stanach, nie ma sensu, bo każde państwo powinno rozwijać się we włąsnym rytmie i z poszanowaniem wewnętrznych uwarunkowań. Chavez postulował poszukiwanie "trzeciej drogi" rozwoju społeczno- gospodarczego, czyli czegoś pośredniego między kapitalizmem i socjalizmem.
Swój antyamerykański sojusz budował z Rosją i Chinami. Dzięki jego staraniom coraz szerszy strumień rosyjskich i chińskich pieniędzy płynął do Ameryki Południowej – nie tylko do Wenezueli, choć to właśnie ten kraj stał się najważniejszym przyczółkiem dla chińskiego i rosyjskiego biznesu. Zaprzyjaźnieni politycy z Moskwy i Pekinu odwiedzali go regularnie, on także chętnie jeździł na rewizyty. Poważnie martwiło to Stany Zjednoczone, które musiały biernie przyglądać się, jak Chińczycy y Rosjanie coraz pewniej rozszerzają swoją sferę wpływów na kontynencie, na którym głównym rozgrywającym przez lata był Waszyngton.
Populista – jak wielu południowoamerykańskich przywódców.
Po dojściu do władzy w 1999 r. przystąpił do prac nad nową Konstytucją – zmianę ustawy zasadniczej z 1961 r. obiecał zresztą w swoim programie wyborczym. Nowa Konstytucja miała oddawać ideę "demokracji partycypacyjnej", która w praktyce miała ograniczony związek z demokracją, bo wiele decyzji było podejmowanych odgórnie przez Chaveza – z jednoczesnym zachowaniem pozorów demokracji.
W 2006 r. został po raz drugi wybrany na prezydenta, otrzymał jednak mniejsze poparcie, niż w pierwszych wyborach. Ponowne zwycięstwo utwierdziło go w przekonaniu, że ma społeczny mandat do tego, by przebudować kraj, niemal zaorać go i wybudować od nowa, wyplenić wszystkie chwasty. Potrzebował czasu. W 2007 r. zorganizował referendum, w którym spytał Wenezuelczyków, czy zgodzą się na jego dożywotnią prezydenturę. Wenezuelczycy go nie poparli. Podjął zatem kroki w kierunku zmiany jednego z artykułów Konstytucji, który dotyczył wydłużenia kadencji. Wyliczył, że dzięki temu mógłby pozostać w pałacu prezydenckim do 2021 r. - wystarczająco dużo czasu, by w szczegółach dopracować "socjalizm XXI wieku". Mówił o nim wielokrotnie, ale chyba nigdy nie przedstawił kompleksowego dokumentu, w którym wyłożyłby wszystkie założenia nowego, lepszego systemu. Wiadomo, że w nowym, lepszym świecie ludzie mieliby krócej pracować – nie 8, a 6 godzin dziennie. Wiadomo, że część instytucji miałaby zostać pozbawiona niezależności i poddana państwu – taki los miał czekać choćby bank centralny. Władze uzyskałyby możliwość kontrolowania finansów przedsiębiorców bez konieczności uzyskiwania nakazu sądu. Czy coś to Państwu przypomina? Chavez dążył do stworzenia systemu, w którym w rękach jednego człowieka skoncentrowana byłaby ogromna władza. Wenezuelczycy nie poparli tych planów i nie zgodzili się na wydłużenie kadencji. Chavez przyjął tę decyzję ze zrozumieniem i zapowiedział, że swoje plany będzie nadal realizował, po prostu wolniej – ale na pewno do końca życia.
"Nowe otwarcie" przejawiało się także w zmianie sposobu ubierania. W transmitowanej przez państwową telewizję rozmowie telefonicznej, socjalistyczny przywódca ubrany nie jak zwykle, w czerwoną, a żółtą koszulę, zapytał retorycznie, dlaczego zawsze musimy chodzić w czerwonych koszulach? "To samo dotyczy słowa socjalizm" – dodał refleksyjnie.