Niecałe 10 milionów mieszkańców Białorusi może wybierać między dwoma urzędowymi językami. Tyle teoria, bo choć Konstytucja stanowi, że Białoruś jest państwem dwujęzycznym, to język białoruski od lat pozostaje w tak dużej niełasce, że w perspektywie kilkudziesięciu lat może po prostu zniknąć. Tak uważa UNESCO, które od lat monitoruje sytuację różnych języków świata i przygotowuje listę zagrożonych języków.
Sytuacja językowa na Białorusi jest skomplikowana – jakkolwiek istnieje język białoruski, to nie jest on ani głównym językiem kraju, ani nawet jego znajomość wśród Białorusinów nie jest powszechna. Jeszcze w 1999 r. 61% Białorusinów przyznawało się do używania tego języka na co dzień, 10 lat później było to już tylko 35% (dane z dwóch kolejnych spisów powszechnych). Odsetek ten nieustannie maleje, na co wpływ ma fakt, że językiem dnia codziennego jest rosyjski, wobec czego białoruski jest zarezerwowany co najwyżej dla sytuacji nieformalnych. W języku rosyjskim nadaje telewizja państwowa, w nim prowadzone są zajęcia w szkołach (jedynie 6,4% uczniów na Białorusi uczy się wszystkich przedmiotów w szkole po białorusku, studenci studiujący wyłącznie w tym języku stanowią 0,2% wszystkich pobierających naukę w szkołach wyższych), sprawy w urzędach każdego szczebla załatwia się po rosyjsku.
W 2011 r. oczekujący na proces opozycjonista Aleś Bialacki zażądał przetłumaczenia na białoruski przepisów, w oparciu o które miał być sądzony. Wyjaśnił, że ma ograniczone szanse na przygotowanie się do procesu, gdyż jest osobą białoruskojęzyczną, a nie ma możliwości zapoznania się z przepisami w tym języku. Jakkolwiek bowiem na Białorusi obowiązuje zasada dwujęzyczności, a Konstytucja i ustawodawstwo gwarantują obywatelom prawo do posługiwania się językiem białoruskim we wszystkich sferach życia, to w rzeczywistości język białoruski jest silnie dyskryminowany. W przypadku Bialackiego problemem był nie tylko brak tłumaczeń aktów prawnych, ale i niewystarczająca liczba prawników – sędziów i prokuratorów, którzy na tyle płynnie posługują się białoruskim, by móc w nim prowadzić rozprawę i sporządzać pisma w trakcie procesu.
Po białorusku niekiedy mówi się w domach, ale jeśli już, to raczej na wsiach, niż w miastach. Jest ważny dla tych Białorusinów, którzy chcą kultywować narodowe tradycje, ale wobec faktu, że jego nauczanie w szkołach ogranicza się niekiedy do zaledwie kilku godzin tygodniowo, a więc poświęca mu się nawet mniej czasu, niż choćby angielskiemu – młode pokolenie jest de facto pozbawione możliwości poznania go. Inna sprawa, że przez wielu młodych ludzi uważany jest za język słabo wykształconych ludzi, wywodzących się ze wsi i synonim obciachu. Sam prezydent Łukaszenka zniechęcał wielokrotnie do posługiwania się białoruskim – mówiąc choćby, że białoruski to ubogi język, za pomocą którego trudno jest mówić o rzeczach złożonych i współczesnych zjawiskach. "Ludzie mówiący po białorusku niczego innego nie umieją" – przekonywał urzędników w trakcie jednej z narad.
Niechęć prezydenta i jego otoczenia do języka białoruskiego odbiła się echem w sprawie, którą w 2011 r. rozpatrywał sąd w Mińsku. Kiedy jedna z klientek sklepu spożywczego zwróciła sprzedawczyni uwagę, że na produktach powinny znaleźć się dwujęzyczne, a nie tylko rosyjskojęzyczne etykiety, ta odkrzyknęła jej, że białoruski to głupi język i nie ma zamiaru niczego zmieniać. Klientka poczuła się dotknięta taką odpowiedzią i złożyła skargę. Gdy sprawa znalazła finał w sądzie, pozwana sprzedawczyni podniosła koronny argument w dyskusji o wzajemnej relacji obu języków. Powiedziała, że nikt nie zmusi jej do rozmawiania po białorusku – a przecież i prezydent Łukaszenka nie posługuje się tym językiem. Sąd wydał się na tyle przekonany, że sprawę umorzył.
Jest jednak pewna grupa, która w każdej możliwej sytuacji stara się posługiwać językiem białoruskim i uczyniła z tego swój znak rozpoznawczy. To opozycja, która podkreślając znaczenie białoruskiego, stara się pokazać, że Białorusini to naród z pięknymi tradycjami i nie ma nic złego w korzystaniu z dorobku językowego.
Ci, którzy chcą chronić białoruski, muszą zintensyfikować swoje działania. Zła informacja jest taka, że jego problemy nie mają charakteru przejściowego – nic nie wskazuje na to, by procent społeczeństwa, który zna białoruski, miał się w najbliższym czasie zwiększyć, on się nieustannie zmniejsza. Sytuacja jest na tyle groźna, że Białoruski został uznany przez UNESCO za jeden z języków zagrożonych wyginięciem.