Ogrody Luksemburskie. Aura wymarzona, lato nas nie opuszcza. Zamawiam kawę. Miała być w nagrodę za dwa okrążenia biegiem. Nic z tego. Mimo żelaznych postanowień, że od początku września zaczynam nowe, sportowe życie, na razie stanęło tylko na przyjemnym rytuale porannej kawy w bistro na rogu.
Mieszkam w Paryżu od trzech lat. W latach 90-tych, pracując jako attaché prasowy we francuskim wydawnictwie Média participations, planowałam przyszłość właśnie tutaj. Jednak wydarzenia w Polsce sprawiły, że nie zastanawiając się specjalnie, spakowałam walizki i wróciłam do Polski. I tak zaczęła się dla mnie trzynastoletnia przygoda tworzenia polskiej edycji Elle.
Teraz znowu, ale już z rodziną, żyję rytmem Paryża, z pasją obserwuję mieszkańców i śledzę to, co dla mnie inspirujące. Czuję się u siebie tak jak w rodzinnym Krakowie. Bo Paryżanie to nie Ci, którzy się tutaj urodzili (mniejszość), ale Ci, którzy kochają bezwarunkową miłością to miasto, rozumieją je i nie wyobrażają sobie życia bez.
Cieszę się, że będę mogła dzielić się z Wami, czytelnikami Na Temat, przyjaciółmi, znajomymi i być może czytelniczkami Elle (zwłaszcza tymi od pierwszego numeru polskiej edycji, ech, brakuje mi Was bardzo!) spostrzeżeniami znad lewego brzegu Sekwany. Ale uprzedzam, o rzeczach poważnych lubię pisać z lekkością, a o tych lekkich całkiem na serio.
Dla Paryżan świętym rytuałem jest poranna kawa w pobliskiej café i gazeta. Gazeta oczywiście ta tradycyjna, papierowa, szeleszcząca. Rozkładam płachty Le Monde, najbardziej opiniotwórczego dziennika francuskiego (dla wielu snobistycznego pisma paryskich intelektualistów) i z rozkoszą zanurzam się w debacie z okazji zbliżającego się Tygodnia Mody w Paryżu wokół pytania czy pokaz mody nie jest aby archaicznym spektaklem?
Z zewnątrz ma wszystkie atrybuty ultranowoczesności, odkodowuje to co na czasie, ale w rzeczywistości ukrywa wiele archaizmów – twierdzi Le Monde. Wystarczy rzucić okiem, by zrozumieć, że na pokazie mody też panuje hierarchia.
"Ewolucja społeczeństwa – pisze dziennik - od dawna przecież eliminuje oznaki przynależności do takiej, a nie innej kategorii społecznej. A świat mody, paradoksalnie symbol awangardy, zachowuje się jakby był z innej epoki.
Dostęp do opery czy teatru zdemokratyzował się już dawno i nie jest przywilejem elit. Bilety można kupić w promocyjnej cenie w internecie. Markowe ubranie, dawniej wskaźnik statusu społecznego, także.
Więc dlaczego kreatorzy sadzają w pierwszym rzędzie na wygodnej sofie Annę Wintour, legendarną naczelną amerykańskiej edycji Vogue’a (tak było na pokazie Yves Saint Laurent, za czasów Toma Forda), a mniej znaczącym wskazują dalsze rzędy z których niewiele widać?
Przez lata, tak jak naczelne i stylistki innych edycji Elle, jeździłam obowiązkowo na pokazy do Paryża. Zabawnie było obserwować jak niektórzy kreatorzy (nie wszyscy, na przykład Kenzo nigdy), a raczej ich menadżerowie rozsadzali poszczególne redakcje Elle w ramach przestrzeni przewidzianej dla marki (i tak szalenie uprzywilejowanej). Pierwszy rząd dla francuskiej, amerykańskiej, brytyjskiej i rosyjskiej. Dalej, w drugim rzędzie, Włosi, Niemcy, Japończycy. A dla nas, redakcji z krajów Europy Wschodniej (poza Rosją rzecz jasna) zostawał na przykład szósty rząd, z którego na ogół można było zobaczyć albo dół kreacji albo jej górę... Byłam i tak szczęśliwa, że mam zaproszenie i że w mojej wschodniej strefie, « Elle Poland » traktowano z atencją (z dwóch powodów : dobra sprzedaż pisma i potencjalnie największy rynek mody). Poza tym, wiedziałam, że tuż za mną stoi ściśnięty jak sardynki tłum z kartonikiem « standing » a dalej już za zamkniętymi drzwiami zrozpaczeni fashion lovers z całego świata, bez zaproszeń. Próbowali przechytrzyć szpaler czerwonych krawatów czyli młodych, przystojnych i przygotowanych na najgorsze ochroniarzy. Sama w towarzystwie zaprzyjaźnionego stylisty Sławka Blaszewskiego przedzierałam się kiedyś przez kilometry magazynów na zapleczu zabytkowego Cirque d’hiver w 11tej dzielnicy, żeby wejść nielegalnie na upragniony pokaz…Udało się. Polak potrafi.
To prawda, że hierarchia publiczności asystującej w pokazach mody jest uderzająco czytelna, wręcz przejrzysta. To prawda, że w świecie sztuki podziały, które istnieją – byłoby naiwnością twierdzić, że nie istnieją - są jednak o wiele dyskretniejsze. Niektóre domy mody zdecydowały się już na transmisję pokazów via internet, a sławnym blogerkom modowym zdarza się usiąść koło Anny Wintour.
Świetnie, ale skoro moda to sztuka zmiany, czy nie czas na prawdziwą «artrewolucję»?
W paryskim metrze pierwszą klasę zniesiono w 1991 roku, ale przedtem trzeba było trzydziestu lat debaty, żeby osiągnąć cel. Czy trzeba będzie tyle czasu czekać - pyta Le Monde - aby skończyć z modowym segregacjonizmem?
Sprowadzenie mody do poziomu metra, jest prowokacją, ale coś jest na rzeczy. Coś wisi w powietrzu. Czas na zmiany.