Walczę o KOD. O KOD, taki, jaki był na początku. O KOD, który nas wyrwał z domów i rzucił na ulice. A później do organicznej pracy u podstaw. Walczę o KOD, w którym każdy chce współpracować z innymi, w którym nikt się na innych nie ogląda i każdy angażuje się w miarę swoich możliwości.
Walczę o KOD, w którym nie ustawia się wyborów, przekupując delegatów obietnicami czy stanowiskami.
Walczę o KOD, w którym ludzie ze sobą życzliwie współpracują, gdzie nie toczy się brutalna walka o władzę.
Walczę o KOD, w którym wyjaśnia się wątpliwości a insynuacje i oszczerstwa są odrzucane przez ogół jako niegodne.
Walczę o KOD, w którym ważne są więzi międzyludzkie, relacje i wspólne doświadczenia a nie konkurencja.
Walczę o KOD, który działa inaczej niż PiS.
Od sierpnia 2016 roku jestem poddawany nagonce w KOD-zie. Sądząc po treści i formie trudno oprzeć się wrażeniu, że wszystko zostało zaplanowane znacznie wcześniej. Wiedziałem, że będzie nagonka. Wiedziałem, że będzie ze strony władzy i jej służb. Wiedzieliśmy o tym wszyscy. Kiedy w czasie pierwszego spotkania w realu (w poniedziałek, 23 listopada 2015 o 12:00) ktoś zaproponował, żebyśmy się wszyscy przyznali – co komu można zarzucić, żebyśmy potem mogli się lepiej wspierać, byłem szczery do bólu. Opowiedziałem o wszystkim. Kiedy kilka tygodni później media zaczęły pisać o moich zaległościach alimentacyjnych uznałem, że to właśnie oczekiwany atak. Ale kiedy jeden z uczestników tamtego spotkania już w 2017 roku mówi, że się o moich kłopotach z alimentami dowiedział z mediów, to czuję się oszukany.
Kiedy 4 stycznia 2017 niektóre media nagłośniły kwestię faktur MKM-Studio mógłbym nie podejrzewać złej woli z wewnątrz KOD-u gdyby nie to, że kilka miesięcy wcześniej ludzie KOD-u uprzedzali mnie, że są osoby, które wokół tych faktur szykują medialną ofensywę. Nie wierzyłem. Uznałem, że nikt nie mógłby być tak podły. Zwłaszcza, że akurat z tymi, którzy mieli tę prowokację szykować, sam o fakturach rozmawiałem w czerwcu 2016 i wydawało się, że wszystko jest jasne.
Kiedy 5 stycznia 2017 moi współpracownicy poczuli się w obowiązku odciąć ode mnie publicznie na konferencji prasowe kłamiąc, że nic nie wiedzieli, nie miałem już wątpliwości. A kiedy kilka tygodni później usłyszałem kolejne kłamstwo, że chcieli wystąpić na tej konferencji ze mną, ogarnął mnie już tylko gorzki śmiech. Żadne z nich nie zadzwoniło do mnie, nie napisało chociaż sms-a albo na czacie jakimś... Telepatii wcześniej nie ćwiczyliśmy, więc raczej nie mogła zadziałać.
Kiedy w nocy z 16 na 17 stycznia zorganizowano spektakl nienawiści z wrzaskami, krzykami, próbami szantażu i naciskami byłem już nieco przygotowany. Wiedziałem od ponad tygodnia, że nie będzie łatwo. Nie uległem presji. Bo wiedziałem, po co jestem w KOD-zie.
Tej nocy, kiedy Krzysztof Łoziński, szykowany przez niektórych na nowego przewodniczącego KOD-u, próbował na mnie naciskać, żebym zrezygnował, bo bez mojej rezygnacji nie jest możliwy program naprawczy, zapytałem o ten program. Powiedziałem, że jeżeli poznam ten program i pokaże on jasną drogę odnowy KOD-u a moja rezygnacja będzie potrzebna, zrezygnuję. Nie zobaczyłem programu. Nikt go nie zobaczył. Za to dzisiaj słyszymy wiele o tym, jak ten program jest ambitnie realizowany i jakie wspaniałe daje efekty. Jedyne dwa punkty tego programu naprawczego, jakie zostały jednoznacznie ogłoszone, to pensje dla członków zarządu oraz samochody służbowe (mogą być dziesięcioletnie – napisał w swej skromności autor wpisu na FB, gdzie ten postulat się pojawił).
Pensje się pojawiły – pięciu członków zarządu pobiera wynagrodzenie ze stowarzyszenia. Ja nie mogłem się na to zgodzić, bo uważam, że nie wypełniłem obietnicy, która dałem wszystkim KODerkom i KODerom zaraz po założeniu stowarzyszenia – 2 grudnia 2015 roku. Obietnicy, że w ciągu kilku miesięcy odbędą się wybory do władz stowarzyszenia. Tak postanowiliśmy wszyscy na spotkaniu założycielskim stowarzyszenia. Ale wygląda na to, że tylko ja, który to ogłaszałem, pamiętam i poczuwam się do odpowiedzialności za tamtą obietnicę.
Od czterech miesięcy jestem regularnie i publicznie opluwany przez członków stowarzyszenia oraz osoby, które spoza stowarzyszenia starają się wpływać na jego losy. Politycy, dziennikarze, działacze i niegdysiejsze autorytety. Jedni mnie bronią i podtrzymują na duchu pamiętając jeszcze, jak działały mechanizmy kompromitowania przeciwników przez władzę za PRL-u. Inni, ci którzy już nie pamiętają, włączają się ochoczo w kampanię dyfamacji (jak by powiedział ten, którego chcemy powstrzymać w niszczeniu Polski). Osoby, które kiedyś obdarzałem wielkim zaufaniem i wdzięcznością za zasługi dla całej Polski, dzisiaj zachowują się tak, jakby urodziły się wczoraj. W ten sposób pozbywają się też autorytetu z dawnych lat.
Wobec niezwykłego natężenia hejtu i kampanii oskarżeń, w których zagubiono jakikolwiek sens czy powiązanie z rzeczywistością doszło do tego, że każdy, kto spróbuje się wstawić za prawdą, zostaje obrzucony falą nienawiści i agresji. Tak stało się z Danutą Kuroń, która wraz z kilkoma wybitnymi postaciami życia publicznego chciała spróbować wyjaśnić co się wydarzyło w początkach działania KOD-u. To, czego musiała wysłuchać od „demokratów”, „obrońców praw człowieka”, „walczących o wartości” – na to nikt nie powinien być narażony. Hejt z samego środka naszego ruchu był dla mnie również ostrzem wymierzonym w samo serce.
Tak się stało też z Piotrem Niemczykiem, którzy z Danutą Kuroń, Moniką Płatek, Haliną Flis-Kuczyńską i Krystyną Skarżyńską współpracował w Zespole Dobrych Usług. Kiedy udzielił wywiadu, w którym opowiedział, czego się dowiedzieli, co ustalili i do jakich wniosków doszli członkowie ZDU został obdarzony niewybrednymi epitetami oraz oskarżeniami. Jeden z prominentnych działaczy KOD-u, osoba publiczna, chociaż kontrowersyjna, wprost zarzuciła Piotrowi Niemczykowi działanie w złej wierze. Niedawno podobne zarzuty stawiała Piotrowi Niemczykowi dzisiejsza władza. Czyżby KODerki i KODerzy woleli stać po stronie Jarosława Kaczyńskiego i jego partii, niż po stronie prawdy i uczciwości?
A jednak. Walka o władzę odbiera czasem rozum. Walka o władzę. No właśnie, ale o jaką władzę? Czy funkcje w KOD-zie to władza? Potęga? Daje jakieś korzyści wymierne? Czy pozycja i uznanie są przypisane do stanowiska?
Nie jestem w stanie się bronić przed insynuacjami. Nie jestem w stanie się bronić przed kłamstwami. Mogę działać zgodnie ze swoim sumieniem dla dobra KOD-u. Tak długo działać, jak długo moje działania będą miały jakiś sens.
Na początku kwietnia odbyło się w Rąbieniu, pod Aleksandrowem Łódzkim spotkanie delegatów KOD na Walne Zebranie Delegatów. Spotkanie napawające nadzieją. Rozmawialiśmy o tym, jaki powinien być KOD. Co możemy zrobić i o co powinniśmy walczyć. Jak budować strategię. Jak wybierać swoich liderów. Jak prowadzić codzienne działania. Czym KOD powinien być i czym my – KODerki i KODerzy być powinniśmy. Spotkanie twórcze i inspirujące. Było co prawda około 30 delegatów ze 170, ale wyglądało to bardzo dobrze i obiecująco.
Kiedy ogłoszono, że odbędzie się kolejne spotkanie delegatów – w końcu kwietnia w Krakowie, z przyjemnością zaplanowałem swój udział. Myślałem, że po raz kolejny porozmawiamy o KOD-zie, o jego celach, programie, przyszłości. Pierwszego dnia spóźniłem się sporo, ale od kiedy uczestniczyłem w obradach, w zasadzie tak to wyglądało. Oczywiście, jedna czy dwie osoby nie umiały się powstrzymać od tego, co w Aleksandrowie z góry odrzuciliśmy w początkowym kontrakcie – od uwag ad personam. Ale sesja prowadzona przez profesora Fryderyka Zolla była merytoryczna i poruszała ważne kwestie.
Drugiego dnia sytuacja się zmieniła. Profesora Zolla już nie było. Za to zaczęła się kampania wyborcza. W Aleksandrowie, kiedy jeden z kandydatów chciał prowadzić kampanię, został natychmiast przez salę powstrzymany. Tutaj kampania została zaplanowana. No trudno. Prowadzenie kampanii przez kandydatów wobec kilkunastu delegatów (ok 10%) bez udziału członków nie tylko ruchu, ale nawet stowarzyszenia, już budzi wątpliwości. Czyżbyśmy chcieli w gronie kilkunastu osób decydować za tysiące członków stowarzyszenia i setki tysięcy a może i miliony osób zaangażowanych w obywatelski ruch społeczny KOD? Czym to się różni od działań partii politycznych , które często krytykujemy? Gdzie przejrzystość i otwartość? Gdzie demokracja? Gdzie oddolność naszego ruchu?
Odmówiłem prezentacji jako kandydat. Powiedziałem, że nie uważam tego za właściwe miejsce do prowadzenia kampanii wyborczej. Kiedy mi stawiano konkretne pytania, to jednak odpowiadałem. Na przykład o swojej wizji KOD-u. Uczestniczyłem też, kiedy prezentowali się kandydaci do zarządu. Wysłuchałem ich prezentacji z zainteresowaniem i muszę powiedzieć, że wszyscy oni mają wiele do zaoferowania naszemu stowarzyszeniu.
Ale kiedy jeden z delegatów zażądał od kandydatów, żeby zadeklarowali, kogo będą popierać, miarka się przebrała. Wszyscy znają jego postulat zmiany KOD-u w partię. Ogłosił go niedawno publicznie. Nawet chyba proponował jakąś formę fuzji z partią, której jest członkiem i współzałożycielem. Ale kiedy w stowarzyszeniu KOD wygłasza tezę, że mamy działać politycznie, trzeba ocenić siłę obozów czy frakcji i że każdy musi się opowiedzieć, poczułem, że muszę wyjść. Miałem odruchy wymiotne. Tak ma się skończyć wspaniały ruch społeczny? Tak mamy przehandlować najważniejsze wartości za jakieś polityczne układy i walkę o stołki?
Ja bym wytrzymał, bo mam spore doświadczenie w znoszeniu obrzydliwości. Tak, jak znoszę kłamstwa, oszczerstwa i insynuacje, których było w tej części spotkania naprawdę wiele. Ale kiedy sobie pomyślałem, że właśnie jakiś politruk żąda, żeby ludzie w obecności kandydatów się opowiedzieli, kogo będą popierać, a oni nie są w stanie się temu sprzeciwić, nie mogłem zostać. Przecież gdybym tego słuchał, nie umiałbym zapomnieć. Nie chciałem wiedzieć, co ci wspaniali ludzie pod presją politycznego działacza, powiedzą. Do czego zostaną zmuszeni. Na pewno nie miało to nic wspólnego z wartościami, wokół których powstał KOD. To nie był KOD, w którym chciałbym być. W takim KOD-zie nie umiałbym działać.
Dzwonią do mnie ludzie z całej Polski. Że są poddawania presji. Że dzwonią do nich współpracownicy moich kontrkandydatów. Że próbują się wkraść w ich łaski. Że namawiają, że zachęcają, że pytają o samopoczucie. I tak codziennie. Dzwonią też ludzie oburzeni, że puszczano im jakieś kawałki nagrań, jakieś wycinki, bez kontekstu, jakieś zmontowane materiały. Że próbowano ich manipulacją namówić do zmiany frontu. Ci się nie dali zmanipulować.
Ja nie stosowałem i nie stosuję takich metod. Nie dzwonię, nie namawiam, nie zachęcam. Nie przekupuję ani nie manipuluje. To, co pisze, każdy może zobaczyć. Mam pewną liczbę życzliwie popierających. Oni działają z własnej woli i na własną rękę. Ale słyszę, że to moi siepacze, że ja ich ustawiam i nasyłam. To nie jest mój styl działania. Z przyjaciółmi rozmawiam szczerze. Wielu z Was tego doświadczyło. Nigdy nikogo do niczego nie namawiałem ani nie zachęcałem. A już na pewno nie dyktowałem, jak miałby głosować.
O co walczę? O wartości, które nas połączyły. O KOD, jaki był na początku. Czy zależy mi na stanowisku w stowarzyszeniu? Zależy mi na samym stowarzyszeniu. Ale stowarzyszenie jest tylko częścią ruchu. Jeżeli miałoby odejść od ducha ruchu, stanie się bezużyteczne i bezwartościowe. Dlatego bardziej mi zależy na tym, żeby pozostać przy wartościach, które nas połączyły, niż żeby wygrać w partyjnych układankach. Bo jeżeli to partyjne układanki miałyby decydować, to KOD przestałby stanowić jakąkolwiek wartość.
Ważą się losy KOD-u. Nie to, kto wygra wybory zadecyduje. Ale to, w jaki sposób. Czy pozostaniemy oddolnym spontanicznym ruchem ludzi wolnych, samodzielnych i aktywnych? A może zmienimy się w grupę układających się dla korzyści działaczy? To całkiem możliwe. Ale beze mnie.