Z pewnym zaskoczeniem i – nie ukrywam - zgorszeniem przeczytałem wczoraj poniższy tekst, powielany przez wielu moich znajomych na Facebooku.
„Co jeszcze musi się stać, by panowie Schetyna, Petru, Kosiniak-Kamysz, Zandberg, Łoziński, aby panie Nowacka, Mucha, Lubnauer, Lempart, liderzy PO, Nowoczesnej, PSL, SLD, Razem, KOD-u, prezydenci miast, ruchy kobiece, organizacje zawodowe i obywatelskie zawiązali wreszcie wspólny front wokół jednej sprawy, która ich łączy, a na później odsunęli sprawy, które ich dzielą. Razem macie takie samo poparcie jak PiS plus premię za jedność. Niech waszej koalicji patronuje np. Władysław Frasyniuk, który jak w każdej zlepionej zbiorowości musi mieć głos ostateczny, by inicjatywa po tygodniu nie zmieniła się w groteskowy konwent św. Katarzyny.”
(Jarosław Kurski, Gazeta Wyborcza).
Z zaskoczeniem, bo oczekiwałbym od ich autora owoców dojrzałości i doświadczenia życiowego. Ze zgorszeniem, bo wyrażony w tym cytacie pogląd, dość zresztą powszechny w ostatnich czasach wśród Polaków, jest na tyle naiwny, że propagowanie go przez tuzy dziennikarstwa sugeruje działania celowe raczej, niż nierozważne.
Marzenia o rycerzu, który przyjedzie na białym koniu i w błyszczącej zbroi, aby nas wyzwolić, ocalić, zbawić czy inaczej uszczęśliwić, są typowe, ale w zupełnie innej grupie demograficznej. Kiedyś były charakterystyczne dla tzw. pensjonarek. Dzisiaj to pojęcie już chyba nie istnieje, ale naiwne osoby dowolnej płci nadal czasami wyobrażają sobie, że bajki się zdarzają i w realnym życiu.
Gdybym miał czelność wejść w polemikę z autorem cytowanego tekstu, napisałbym tak: wymienił Pan, Redaktorze, listę nazwisk, do których zgłasza pan, en bloc, pretensję czy też raczej oczekiwanie, że zaczną działać w sposób, który pan dla nich przewidział i wie, że jest on najlepszy. Oczywiście, rola komentatora jest wygodna. Recenzent zawsze może wykazać swoją wyższość moralną i intelektualną. Wynika to z prostej zasady, którą kiedyś opisywała gra w Chruszczówkę, a wspomniana polegała na tym, że gracz nr 1 podchodzi do gracza nr 2 i pyta: — Grasz w Chruszczówkę? Kiedy usłyszy odpowiedź twierdzącą, mówi: — To podaj jakąś liczbę. Kiedy gracz nr 2 podaje liczbę, gracz nr 1 podaje liczbę większą i oświadcza: — Wygrałem! Bo wygrywa ten, kto poda liczbę większą.
Komentator czy recenzent stoi z boku i mówi o tym, co się już wydarzyło. Stare powiedzenie brzmi „gdybym wiedział, że się przewrócę, to bym się położył”. Różnica między komentatorem a tym, który coś faktycznie robi polega na perspektywie. Kto patrzy do przodu, może coś osiągnąć. Kto patrzy do tyłu może zgrabnie oceniać. Ale nie wytworzy niczego nowego i nie osiągnie żadnego solidnego efektu. Oczywiście, może swoją krytyką zabić (podobno polityka najłatwiej zabić gazetą), może coś zniszczyć, może wzmóc niechęć i rezerwę. Ale nic nowego nie wytworzy.
Media powinny być bezstronne. Media powinny być obiektywne. Media powinny informować i edukować. Powinny. Ale żyją dziś zupełnie czym innym. Żyją konfliktem. Czy ktokolwiek pamięta w ostatnich kilku latach sytuację, żeby media skłoniły ludzi (na przykład polityków) do współpracy? Pomogły zbudować wspólny front, koncepcję współdziałania czy program dla ludzi, który pomógłby im coś zrozumieć? Nie przypominam sobie. Za to media bardzo chętnie pytają osoby publiczne, najczęściej polityków „co Pan/Pani myśli o tamtym Panu/Pani?”, „jak Pan skomentuje słowa tego Pana/Pani?”, „co Pan/Pani sądzi o tym, co tamten Pan/Pani zrobił/zrobiła?”
Tak się buduje konflikt. Na konflikcie wznoszą się media. I demoralizują odbiorców. Jeżeli bowiem nie można akurat powiedzieć o wypadku komunikacyjnym, w którym zginęło kilka osób, o psie, który pogryzł dziecko właścicieli albo o konkubencie, który molestował niemowlę, to dobrze się przyjmują „informacje” typu: Pan A powiedział o Panu B, że jest głupi, ew. Pani H wyśmiała propozycję Pani I.
W środę kilkaset osób przewinęło się pod Sejmem RP, żeby wspierać posłów w czasie debaty nad ustawą o KRS. Byli tam przez dobrych kilka godzin. Media – w tym media koncernu, który Pan Redaktor reprezentuje, nie zainteresowały się szczególnie ta pikietą. Pokazały jednym, mocno przymrużonym okiem, ale nie opisały, nie zapytały, o co chodzi. Wieczorem jedna telewizja pokazała w podsumowaniu zdjęcia z zakończenia pikiety mówiąc, że kilkanaście osób protestowało. Być może pikieta nie była wystarczająco ekscytująca, żeby o niej mówić i pisać. Ale... czy temat nie był ważny? Najważniejszy?! Czy odpowiedzialne media nie mogłyby poświecić kilku chwil swojego czasu czy miejsca na portalach (na papier oczywiście nie było szans, bo temat został przez rządzących wrzucony znienacka w ostatniej chwili), żeby powiedzieć, o czym Sejm obraduje i jakie konsekwencje mogą mieć jego dzisiejsze decyzje? Czy trzeba było czekać do momentu, kiedy ustawa została w Sejmie przegłosowana i dopiero wtedy umieszczać na czerwonym tle alarmujące tytuły, że źle się dzieje? Może chodziło o to, że czerwień lepiej się sprzedaje?
Kiedy polska reprezentacja w piłce nożnej rozgrywa ważny mecz, wszystkie media zapowiadają to na długo przed, a później relacjonują na bieżąco jego przebieg, jednocześnie oferując analizy możliwych wyników i ich konsekwencji. Ale mecz piłkarski to ważna sprawa. Ważna, acz stosunkowo prosta do omówienia. A kto by się mógł zająć omówieniem konsekwencji przyjęcia ustawy o KRS? Kto by umiał pokazać, jak ważna to jest sprawa dla obywateli i jak bardzo dotknie każdego z nas?
Wrzućmy polityków na ring wypełniony kisielem, każmy im się bić, bijmy brawo, kiedy się będą okładać i nokautować, a później powiedzmy, że są źli, bo nie współpracują. Nie słuchajmy, co mają do powiedzenia. Pokazujmy, że liczy się tylko kto komu przyłoży. A potem krytykujmy, że są skłóceni i podzieleni. I ogłośmy, że „pilnie poszukiwany szlachetny rycerz w błyszczącej zbroi na białym koniu!”. Tylko co z nim zrobimy? Wrzucimy go na ten sam ring pełen kisielu i każemy wejść w rolę wszystkich poprzedników? Bo przecież od polityków ostatecznie oczekujemy, że ich spory zwiększą naszą oglądalność czy czytelnictwo. Znaczy... chcielibyśmy, żeby oni się bili, ale współpracowali, żeby realizowali nasze plany medialne, ale byli mądrzy i niezależni, żeby byli rozważni i samodzielni, ale żeby się nas słuchali.
Każdy obywatel ma dzisiaj w Polsce ważną role do spełnienia. Każdy może pomóc powstawaniu dyktatury albo pomóc budowaniu niezależnej i wolnościowej myśli. Każdy. Polityk – to oczywiste. Obywatel na ulicy – to zrozumiałe. Dziennikarz czy redaktor – tak. Media mają szczególną rolę do odegrania, bo mają wyjątkową pozycję. To media filtrują przekaz dla wszystkich – i dla polityków, i dla obywateli. Gdyby w środę wszystkie niezależne media mówiły głośno o konsekwencjach przyjęcia ustawy o KRS (żeby choć 24-stronicowa opinia Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego była dostępna), to może więcej obywateli by zauważyło, że właśnie ich prawa, prawa człowieka i wolności, zapisane w Konstytucji, są odbierane? Może by liczniej zareagowali? Może ich protest zostałby zauważony przez polityków i uwzględniony w jakiś sposób w decyzjach?
Media miały ważniejsze sprawy. Zresztą kto by wnikał w takie detale? Kiedy jest przegłosowane, to jest fakt bezsporny. A że sądy będą agendą politycznej władzy... kto to zrozumie? A skąd obywatele mieliby się dowiedzieć, co się dzieje? Że właśnie ktoś im coś odbiera?
Gdybym miał śmiałość, napisałbym... Panie Redaktorze! Odpowiedzialne dziennikarstwo, to przede wszystkim rzetelna i pogłębiona informacja podana na czas. Nie musicie opisywać tylko, co się zdarzyło. Możecie też informować, co się zdarzy. Bo przecież wiele zdarzeń jest logiczną konsekwencją podejmowanych działań i decyzji. Tylko... może łatwiej pokazywać jak jeden pan drugiemu panu... A potem ich zmieszać z błotem, że nie razem. A potem pójść do domu w poczuciu dobrze spełnionego dziennikarskiego obowiązku – daliśmy odbiorcom emocje. A czy daliśmy informację? I czy daliśmy ją na czas?
Media obiektywne to nie media bezwolne i sterowane z zewnątrz. Media mogą się angażować. Mogą współtworzyć. Nie muszą się ograniczać do opisywania „co było”. Informować można nie tylko o tym, że ktoś się poparzył. Można również przestrzegać informacją, że włożenie ręki w ogień skutkuje poparzeniem.
Kiedy wczoraj rano jechałem pod Sejm RP, byłem zgorszony wypowiedzią Pana Redaktora, bo sam widziałem tam w środę ludzi, którzy zebrali się w ważnej sprawie, nie patrząc na różnice i spory. I wiem, że to ich praca i działanie może coś w Polsce zmienić. Kiedy wczoraj, po 16 godzinach tam spędzonych odjeżdżałem spod Sejmu, moje przekonanie, że to są ci, którzy coś zmienią wzrosło wielokrotnie. Nie dlatego, że wszyscy mają rację. Nie dlatego, że wszyscy są nieskazitelni. Ale łączy ich jedno. I to łączy ich z większością osób wymienionych z nazwiska przez Pana Redaktora. Im się chce. Angażują się. Starają. I są w stanie wiele poświęcić dla sprawy. A w telewizji słyszę właśnie kolejne westchnienia przedstawicieli elit czy salonu, że brakuje nam Osobowości. Że nie mamy Przywódcy. Że potrzeba nam kogoś wyjątkowego.
Kto chce może nadal czekać na rycerza. I obstawiać kolejnych kandydatów. Ten się nie sprawdził? No to następny! I kolejny. A może jednak to zły kierunek myślenia?
Wiem o czym mówię. Sam byłem kandydatem na rycerza przez jakiś czas. Tak, jak zaskakująca była na początku wiara w moje nadprzyrodzone moce, tak samo zaskakujący był odwrót od tej wiary bez jakiejkolwiek nawet próby zrozumienia – co się stało na początku, co się stało na końcu i co się wydarzyło między początkiem a końcem.
Na koniec może nawet pozwoliłbym sobie na uszczypliwość... Kiedy prokuratura miała mi postawić zarzuty związane z moją działalnością publiczną państwo opublikowaliście wywiad, z którego wynikało, że prokuratura ma wolną rękę, bo moja organizacja się za mną nie ujmie i nie będzie występować w obronie. Ja nawet nie skojarzyłem tego od razu, bo w 1981 roku skończyłem 13 lat. Ale przyjaciele mi przypomnieli, że takie odcięcia się aktywu od ekstremy kiedyś publikowano w Trybunie Ludu albo w Żołnierzu Wolności. Czyżbyście chcieli pielęgnować tamte tradycje?
Nie czekam na nieskazitelnego rycerza w błyszczącej zbroi na białym koniu. Być może kiedyś taki wyrośnie. Na pewno wszak nie spośród komentatorów ani recenzentów. Bo tacy wyrastają w walce, a nie przy klawiaturach. Ani nie w panelowych dyskusjach czy w telewizyjnych studiach. Schetyna, Lempart, Petru, Kasprzak, Mucha, Bajkowski, Lubnauer, Kosiniak-Kamysz, czy Zandberg, liderzy PO, Nowoczesnej, PSL, SLD, Razem, liderzy społecznych i obywatelskich organizacji i ruchów, prezydenci niektórych miast i wielu innych ludzi – oni już działają. Więc to w tym gronie wykuje się zapewne pomysł na przyszłość. I jeżeli z kimkolwiek wiążę nadzieje na powrót na ścieżkę wartości demokratycznych, to z tymi, którym zależy, którzy się angażują. A kto chce czekać na rycerza niech dosiądzie się do okrągłego stolika, złapie z innymi za ręce i dalej woła „Rycerzu, przyjdź i zbaw nas!”.
Nie mam jednak tyle czelności, co media. Tak tylko sobie powiedziałem, w myślach...