Reklama.
Rzekomych kompetencji „profesora” nie będę tutaj szerzej omawiał (zrobiłem to w innym miejscu). Jędrzejko i tak jest i będzie nadal zapraszany do telewizji, sprzedając widzom swoją „wiedzę” ocierającą się często o kabaret. Takich mamy w Polsce profesorów, ekspertów. A jakich mamy dziennikarzy? W „aferze Szulim” dwie rzeczy wydają mi się ważne.
Pierwsza to oburzenie z racji popełnienia przez Szulim rzekomego przestępstwa – palenia marihuany. Robert Biedroń miał kłopoty, bo powiedział „ja palę”. Janusz Palikot miał łamać prawo, bo palił, ostatnio na demonstracji w Warszawie. Prokuratura niby gotowa jest ich ścigać, ale nie ma dowodów, bo te... zostały spalone. Przestępstwo niemożliwe? Jak żyć? - pozostaje tylko zapytać premiera Donalda Tuska, bo przecież on też... palił. Obserwacja tego teatru absurdu naprawdę zdumiewa.
Prokuratorzy bowiem, a tym bardziej politycy, łamią sobie bowiem umysły i języki, byle tylko nie przyznać, że... palenie marihuany nie jest przestępstwem! Więcej, karanie za konsumpcję marihuany, tudzież innych tzw. narkotyków, stanowiłoby złamanie prawa – międzynarodowych konwencji, które ratyfikowała Polska, w tym tej o ochronie praw człowieka. Tej istotnej kwestii prawnej nikt najwyraźniej nie rozumie, albo rozumieć nie chce. Prokuratorzy wolą więc opowiadać bajki, niż przyznać, że palić wolno, choć - paradoksalnie - nie wolno posiadać. Niewiedza i brak logiki triumfują. Dlatego komentatorzy podnieśli larum – Szulim musi odejść. Dziennikarze jednak w większości zachowali powściągliwość. I to kwestia druga.
Nie podzielam oburzenia Jędrzejko w sprawie Szulim. Ale z jednym z jego aspektów się zgadzam – Szulim i wielu innych dziennikarzy doskonale zna problem narkotyków z autopsji. I jeżeli coś mnie razi, to zakłamanie środowiska dziennikarskiego, które, podobnie jak artyści, obficie, pełnymi garściami korzysta z narkotyków.
W dzisiejszej polityce, opartej na zjawisku infotainment dziennikarze dzierżą realną władzę. Lecz przez ponad dekadę nie zrobili nic, aby powstrzymać rosnącą falę represji. Z prostej przyczyny – represje ich omijały, dotykając ludzi z nizin, którzy dla Policji i Prokuratury stanowili łatwy, przyjemny cel. Los ludzi młodych, łapanych z narkotykami, nikogo nie obchodził, także Agnieszki Szulim, która spokojnie mogła "jarać gandzię" za kasę z reklam audiotele. Konformizm nakazywał zaś zapraszać i dawać głos ekspertom pokroju Jędrzejko. I przymykać oczy na prawdziwe pobudki polityków nawołujących do rozprawy z "dealerami z małą ilością narkotyków", wygłaszających idiotyczne hasła w stylu "lepsze dziecko w więzieniu niż na cmentarzu" (B. Labuda).
Ukaranie Szulim, pozbawienie jej pracy, środowiskowy rytuał wykluczenia miałby jeden podstawowy skutek – zmusiłby dziennikarzy do przemyślenia swojego stanowiska i postawy względem narkotyków oraz udziału w zmianach polityki narkotykowej. Sprawa Szulim zakończyłaby wówczas etap zakłamania, w którym uczestniczy środowisko dziennikarskie i który obciąża moralnie jego przedstawicieli. Szulim jednak nie zostanie wyrzucona, a koleżanki i koledzy dziennikarze spuszczą na sprawę litościwie zasłonę milczenia. Hipokryzja będzie trwać.
Media miały być czwartą władzą. Dominacja rozrywki, modelu biznesowego, powiązanych z nim mechanizmów poprawności politycznej, spowodowały, że media przestały zabierać głos w wielu ważnych społecznie, choć ryzykownych sprawach. Celebryci, którymi dziennikarze często się stali, boją się ryzykować swoich zarobków.
Polityka narkotykowa w naszym kraju oznacza dziesiątki tysięcy zatrzymanych rocznie. Ale ponieważ media to przede wszystkim biznes, szaleństwu przeciwstawiają się głównie sami represjonowani - dziesiątki tysięcy potencjalnie zagrożonych więzieniem młodych Polaków, wychodzący każdego roku na marsze wyzwolenia konopi. Marsze te nigdy nie są pokazywane i relacjonowane w telewizji, także publicznej. A przecież to telewizji tej obowiązek.
W telewizjach i prasie jednak cisza. I marihuanowy dym.