Newsweek i Wprost pisząc w tonie sensacji o samobójczej śmierci rzekomo po marihuanie po raz kolejny zadały cios racjonalnej debacie o ważnym problemie społecznym. Był już trotyl, teraz czas na kanabinol.
Polityka, nauka, narkotyki, prawa obywatelskie – okiem dr prawa i aktywisty
Skąd my to znamy i ile razy już to widzieliśmy wcześniej? Dziennikarze mają czasami momenty otrzeźwienia - wówczas biją na alarm pytając “co z tą Polską?”. Zastanawiają się, dlaczego debata publiczna i polityka upadły tak nisko. Po chwili refleksji następuje jednak szybka kontrakcja i wszyscy wracają do biznesu, czyli sprzedawania sensacji w miejsce sensu.
Narkotyki nadają się do tego znakomicie, sam termin “narkotyk” ma bowiem właściwości odurzające - wyłącza myślenie, zwłaszcza u polityków. Tym razem też długo nie trzeba było czekać. Czym bardziej niszowa partia, tym większe proponuje kary za posiadanie narkotyków, czyli de facto za ich używanie. Gdzie w tym rozsądek? Nigdzie. Marihuana to śmierć.
Zanim przejdziemy dalej, zwróćmy uwagę na to, o czym Newsweek i Wprost nie napisały. Wczoraj lokalny poznański portal opisał kuriozalne zdarzenie: młody chłopak poczuł się źle po spożyciu marihuany i zadzwonił po pomoc. W efekcie, został przeszukany, a następnie zatrzymany. Grożą mu 3 lata więzienia. Jeżeli politycy się postarają, nawet więcej.
Ilustruje to absurd stosowanych w Polsce rozwiązań. Dane naukowe (w tym raporty europejskich instytucji oraz specjalistyczna literatura medyczna) jednoznacznie wskazują, że marihuana jest stosunkowo mało niebezpieczną używką. W Europie przyjmuje ją regularnie 12 mln osób. Jednocześnie statystyki i opracowania, także Polskiej Sieci Polityki Narkotykowej, a więc ekspertów pracujących wśród osób używających narkotyków i będących przez to na celowniku organów ścigania, pokazują, że bardziej od marihuany szkodliwe jest prawo, które nakazuje ścigać młodych ludzi za konsumowanie tzw. narkotyków. O tym czytelnicy sensacyjnych tekstów dowiedzieli się niewiele.
Dziennikarze od wczoraj rozwodzą się nad dostępnością narkotyków wśród młodych ludzi, ale zupełnie nie łączą tej dostępności z obowiązującym w Polsce od 12 lat prawem narkotykowym, jednym z najbardziej restrykcyjnych w Europie. A przecież związek jest dość oczywisty. Dekada restrykcji i karania jak popadnie drakońskimi karami nic nie dały. Więcej, gdy organy ścigania z zapałem koncentrują swoją uwagę na ściganiu i karaniu konsumentów narkotyków, pompując statystyki, Polska wyrasta na czołowego producenta nielegalnych substancji. Według CBŚ Polacy zaopatrują już nawet holenderskie coffeeshopy.
Dziennikarze nie przypominają też sylwetek matek tych chłopców, dla których oskarżenie i proces sądowy o posiadanie narkotyków, czasem zakończony więzieniem, były formą cywilnej śmierci. Takich dramatów rozgrywają się w naszym kraju tysiące każdego roku, nie tylko przed Wigilią. Za to poważnie prezentowana jest propozycja wprowadzania testowania testów narkotykowych, jako substytutu edukacji i lepszego kontaktu z opiekunów z młodzieżą. Jest to rozwiązanie niebezpieczne, zwłaszcza w kraju, gdzie używanie narkotyków zagrożone jest karą więzienia. Prawo bowiem tworzy konflikt pomiędzy rodzicem a dzieckiem i stawia tego pierwszego po stronie aparatu ścigania. Tego chcemy?
Trzeba też pamiętać, że wbrew nadziejom zwolenników kontroli, wskaźnik używania narkotyków w szkołach, gdzie prowadzone są narkotesty, jest taki sam, jak w szkołach, w których się tego nie robi. Czy to usprawiedliwia naruszanie godności młodego człowieka poddawanego testom moczu, krwi czy śliny? Czy nie boimy się kolejnych nadużyć, gdy dzieciaki zaczną sobie podrzucać narkotyki dla zgrywy do tornistrów, a rodzice wprowadzą kontrole za pomocą wyszkolonych psów, gdy tylko pojawią się pierwsze przypadki fałszowania wyników przez sprytnych małych konsumentów? Chyba nie tędy droga.
Na podstawie obu opublikowanych wywiadów prasowych nie sposób orzec, co było rzeczywistą przyczyną śmierci młodego chłopaka. Użytkownicy marihuany cierpią czasem na zaburzenia nastoju, doświadczają objawów lękowych. Ale używanie marihuany jest częstsze wśród osób, które już wcześniej były leczone z depresji. Z obserwacji pacjentów poradni wynika, że sięganie po środki psychoaktywne często nie jest przyczyną problemów, lecz próbą ich rozwiązania właśnie. Narkotyki to często kaleka forma samoleczenia, lecz dla rodziców, a zwłaszcza polityków i dziennikarzy wygodne jest traktować je jako źródło problemu. W ten sposób każdy otrzymuje to, na czym mu zależy - politycy brylują w mediach z nowymi, siłowymi pomysłami, redakcje zwiększają sprzedaż, a rodzice otrzymują wytrych do zrozumienia niełatwej dla nich sytuacji.
Szczytem absurdu okazała się napędzona medialnym zainteresowaniem sejmowa konferencja prasowa Solidarnej Polski, kiedy z rozżaleniem wyznano, że posłowie tej zatroskanej sytuacją partii nie byli w stanie znaleźć żadnych statystyk śmierci po marihuanie. W głowie nie mieściło się im, że statystyk takich po prostu nie ma. Ale i tak wierzą, że "ukryte" w Internecie statystyki będą "silnym wsparciem dla przygotowywanych rozwiązań". Wierzą pewnie dlatego, że nie ma znaczenia, co się tam znajdzie. Politycy wiedzą swoje. Tym bardziej więc szkoda, że dziennikarze podchwyciwszy okazję do sprzedania newsa promują stereotypy i dają pożywkę dla politycznej hucpy. Był już trotyl, teraz czas na kanabinol. Tylko czekać, jak głos zabierze osławiony profesor Jędrzejko.
Grzegorz Wodowski (kierownik poradni Monar w Krakowie),
Mateusz Klinowski (Wydział Prawa i Administracji UJ)
- członkowie Polskiej Sieci Polityki Narkotykowej.