Na walkę z marihuaną państwo wydaje miliony złotych rocznie, miliony idą do kieszeni grup przestępczych, które hodują i dystrybuują używkę, najmniej wydajemy zaś na leczenie skutków używania. Zamiast zarabiać tracimy. Tymczasem zyski z legalnego obrotu marihuaną byłyby spore, nie tylko w wymiarze finansowym.
Polityka, nauka, narkotyki, prawa obywatelskie – okiem dr prawa i aktywisty
Polacy palą marihuanę. Badania pokazują, że marihuany próbowało w przybliżeniu ponad 17% dorosłej populacji (raport dla EMCDDA). Zatrważająco wyglądają wyniki badań wśród młodzieży szkolnej (ESPAD) - tutaj spożycie marihuany gwałtownie rośnie i dziś obejmuje 23% badanych wśród 15-16 latków (wzrost z 8% w 1995 do 23% w 2011!). Marihuana jest więc używana w każdej grupie wiekowej i społecznej, a jej spożycia nie zahamowało nawet absurdalnie surowe prawo, którego nie sposób szukać gdziekolwiek w cywilizowanej Europie.
Polska kara więzieniem używanie stosunkowo niegroźnej używki, a drakońskie przepisy nie działają - rynek narkotykowy ma się znakomicie, spożycie rośnie, zwłaszcza wśród młodzieży.
Choć porażka obecnych rozwiązań, wprowadzonych w atmosferze politycznej histerii przez polityków z lewa i prawa, jest jasna dla każdego eksperta zajmującego się tzw. narkomanią, w Polsce nie brakuje głosów polityków, którzy opowiadają się za dalszym kar zaostrzaniem (patrz: Poseł Dera i "tolerancja narkotyków"). Problem w tym, że straty generowane przez marihuanę idą w miliony. Są to jednak straty związane z jej... nielegalnością, a więc niewłaściwymi regulacjami prawnymi.
Nielegalna marihuana = szkody zdrowotne
Marihuana jest używką popularną i najmniej niebezpieczną (to alkohol i tytoń są w Polsce przyczyną blisko 100 tys. zgonów rocznie, a także uzależniają w stopniu niewspółmiernie większym niż marihuana). Jej nielegalny status utrwala szkodliwe wzorce konsumpcji i zalewa rynek produktem niskiej jakości, a więc szkodliwym. To dlatego też młodzież coraz częściej pali marihuanę o dużej mocy, co powoduje problemy psychiczne. Ale politycy zdają się tego nie dostrzegać.
Marihuana jest również środkiem o potencjalne leczniczym - w Polsce niedostępnym. Pacjenci mogący z niego skorzystać nie mają takiej szansy. To również straty - mierzone ludzką krzywdą, i trudno dla nich znaleźć jakieś uzasadnienie. Chorzy w Europie mają prawo do używania cannabis, w Polsce grozi im za to więzienie. Adwokatami legalizacji w innych państwach są więc często Ministrowie Zdrowia, u nas tradycją jest, że na czele resortu stoi osoba uzależniona od tytoniu, ale strasząca marihuaną.
Nielegalna marihuana = utracone korzyści
Legalizacja marihuany rozbudza nadzieje na budżetowe zyski, rozpala wyobraźnię. Trudno jest jednak oszacować wartość rynku marihuany w Polsce, który po legalizacji jej produkcji i obrotu zostałby opodatkowany. Dysponujemy za to danymi dla USA, gdzie część stanów już uregulowała rynek tej używki - większość na tzw. użytek medyczny. Naukowcy próbujący oszacować całość rynku cannabis w USA wydają się zgodni co do tego, że jest on wart co najmniej 35-45 mld $ rocznie, co może dać do 20 mld$ wpływów podatkowych. W samej Kalifornii (podobna liczna mieszkańców do Polski) czarny rynek cannabis przynosi 14 mld $ rocznie. Według urzędników stanowych przełożyłoby się to na 1.4 mld $ odprowadzanego podatku, gdyby tylko używkę tę w pełni zalegalizować. Obecnie Kalifornia dopuszcza obrót marihuaną dla celów “medycznych”, posiadanie dla celów rekreacyjnych jest karane grzywną. W Polsce, jak już wspomniałem, głównie pozbawieniem wolności (w zawieszeniu).
Czy za nielegalnością marihuany stoi mafijne lobby?
Ekonomista z Harvardu Jeffrey Miron twierdzi (w szeroko dyskutowanym tekście: The Budgetary Implications of Drug Prohibition), że legalizacja marihuany oznacza rocznie co najmniej 20 mld $ wpływów budżetowych i oszczędności - przede wszystkim w wydatkach na wymiar sprawiedliwości i organy ścigania.
To właśnie organy ścigania są studnią bez dna, do której wrzucamy publiczne środki przeznaczane na walkę z narkomanią. Raport The International Centre for Science in Drug Policy (ICSDP), podsumowuje dane dotyczące marihuany zbierane przez rząd USA na przestrzeni 20 lat. Pomimo wzrostu w latach 1981-2002 wydatków na działania organów ścigania do kwoty 18 mld $ (wzrost o 600%), dostępność oraz moc marihuany wzrosły, cena zaś spadła o mniej więcej 58%. Obecnie marihuana, zwłaszcza w młodszych grupach wiekowych, cieszy się większą popularnością niż legalnie dostępne papierosy. USA na walkę z narkotykami za pomocą surowego prawa przeznaczają rekordowe sumy pieniędzy, ale widać, że to nie skutkuje. W Polsce idziemy podobną drogą.
Z raportu Instytutu Spraw Publicznych wynika, że karanie za posiadania to koszt 80 mln zł rocznie, do tego doliczyć trzeba również koszty licznych programów zwalczania narkomanii - program krajowy to ponad 200 mln zł. Gdyby przyjrzeć się tym programom uważniej, zobaczylibyśmy, że większość środków trafia do służb mundurowych w różnej formie. Samorządy kupują np. narkotesty, na podstawie których wyłapywani są używający marihuany kierowcy. Ale czy pozytywny wynik narkotestu przekłada się na prowadzenie pojazdu pod wpływem zakazanego środka? Tego nie wie nikt (porównaj moje uwagi na temat badań DRUID)
Prokurator Generalny Andrzej Seremet był jednym z głównych oponentów zmian zmierzających do liberalizacji prawa - w oficjalnych pismach prezentował poglądy wręcz śmieszne, bo bazujące na mitach i uproszczeniach. Nietrudno zrozumieć dlaczego. Część osób przyglądających się debacie na temat marihuany zdaje się wierzyć we wpływy wszechpotężnych lobbies narkotykowych, które dbają o nielegalny status narkotyków, gdyż nie chcą dzielić się wpływami z państwem i inwestować w jakość i ochronę konsumentów. Tymczasem w rzeczywistości najpotężniejszym lobby są organy ścigania, które wprost żerują na nielegalności narkotyków.
Karać i zarabiać
Prawdziwe intencje organów ścigania widać na przykładzie niskiego wykorzystania możliwości umarzania postępowań karnych prowadzonych przeciwko posiadaczom niewielkich ilości narkotyków, co umożliwić miała niedawna nowelizacja ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii (kolejne nowelizacje PO i PiS zablokowały w Sejmie).
Prokuratury i komendy Policji wykorzystują posiadanie narkotyków jako "legalny doping" - pompując statystyki wykrywalności przestępstw. Posiadanie to przestępstwo łatwe dowodowo, które odfajkować można bez procesu (zmuszając zatrzymanego do poddania się karze). W ten sposób rosną statystki, ale też koszty - pracy policjantów, ekspertyz, papierowej roboty. Kosztów ponoszonych przez zatrzymanych (utrata pracy, problemy osobiste) nikt nie liczy. Tworzone są jednak nowe etaty w jednostkach Policji, bo zapotrzebowanie na “wojnę z narkotykami” wśród polityków nie maleje. W efekcie coraz większa liczba młodych ludzi poddawana jest niezgodnym z prawem represjom.
Podsumowanie: nielegalna marihuana kosztuje
Dyskutując o legalizacji narkotyków skupiamy się często na korzyściach finansowych legalizacji. Choć są też korzyści inne, niż finansowe, najważniejsze jest pamiętać, że nielegalność narkotyków również ma swoją cenę. Jak pokazuje historia USA cena ta rośnie z czasem, a niezamierzone efekty uboczne staja się coraz bardziej dotkliwe. Od lat 70-tych USA wydały na różne kampanie antynarkotykowe ponad 33 mld $. 20 mld $ poszło na regularne działania zbrojne, ginęli ludzie. Szacuje się, że koszt "wojny z narkotykami" przekroczył już 1 bilion $. Rocznie nadal wydawane jest ponad 50 mld $, każdego roku za przestępstwa związane z używaniem narkotyków zatrzymywanych jest prawie 1.5 mln osób. W Polsce to "zaledwie" 20-30 tysięcy. O 20-30 tysięcy za dużo.
Czy doczekamy się kiedyś racjonalnej rozmowy o narkotykach i narkomanii na rodzimym podwórku? Póki co, nie ma się co łudzić. Urugwaj widziany znad Wisły to kraina z bajki, królestwo niemożliwego. U nas marihuana dobrze się sprzedaje, dobrze się pali i... dobrze pompuje statystyki.