Ekrany telewizorów wypełnia Ukraina - demonstracje, zmagania opozycji z reżimem, zabici poeci. Lecz nasze głowy i serca wypełniają nasze przyziemne sprawy. Jest nam dobrze, jest nam wygodnie, Ukrainę i jej cały Majdan mamy zwyczajnie w dupie.
Polityka, nauka, narkotyki, prawa obywatelskie – okiem dr prawa i aktywisty
Wczoraj w Krakowie odbyła się szumnie zapowiadana demonstracja solidarności z Majdanem w Kijowie i całą Ukrainą. Pod pomnikiem Adama Mickiewicza, w stolicy niegdysiejszej Rzeczypospolitej (obejmującej tereny Ukrainy), w mieście Jana Pawła II - jego tradycji, pokolenia, w mieście, gdzie pogrzebano Prezydenta otwartego na Wschód, w kolebce Solidarności, gdzie ścierano się z ZOMO i ORMO, sąsiedztwie Nowej Huty tysiąca kościołów i Żydowskiego Kazimierza nieustającej imprezy i wódki z zakąską, miały się spotkać tłumy zaniepokojonych losem ukraińskiej opozycji i jej epicką walką Krakowian. Nie pojawił się niemal nikt.
Nie było zwolenników PiS, obecnego przecież na ukraińskich barykadach ciałem swych najwybitniejszych przedstawicieli, ni młodej prawicy, blogującej i tweetującej z Kijowa. Nie było Krytyki Politycznej od dawna ekspandującej dzięki pozyskanym grantom na Wschód. Nie było kibiców każących klękać Moskalom przed Polskim Chamem. Nie było Palikotów z profesorem Harmanem na czele, Platformersów z Rasiem, Thun czy Sonikiem, czy SLD w ciele Senyszyn. Co więcej, nie było studentów krakowskich uczelni, czy nawet Ukraińców, studiujących tu w ramach wymiany. Nie było anarchistów w czarnych koszulach blokujących eksmisje, hippisów palących fajkę pokoju, ani rowerzystów z masy krytycznej jeżdżących wkoło pomnika. Nie było nawet przypadkowych przechodniów, bo było zimno, a pobliski Empik został przed pół rokiem zamknięty... Wyliczać mógłbym jeszcze długo, kogo pod pomnikiem Wieszcza zabrakło.
Na demonstracji pojawiła się garstka: 20-50 osób. Wygłoszono pogadankę przez zepsuty megafon, zaintonowano pieśni. Dopisali tylko dziennikarze i kamery, desperacko próbujący zrobić materiał na pustym krakowskim rynku. Obstrzeliwując fleszami jedyną ukraińską flagę, jaką na demonstrację przyniesiono - zadawałoby się - przez przypadek. I w ten oto sposób gest solidarności z walczącą o demokrację Ukrainą obrócił się w wielką rodaków kompromitację... Dlaczego? Przecież okoliczne bary i kawiarnie pękały w szwach, pełne pijącej piwo młodzieży.
Odpowiedź zdaje się oczywista. Ukrainę, jej problemy i solidarność z nią mamy po prostu w dupie. W dupie ma ją nie tylko ogół społeczeństwa, ale również poszczególne części - także te, po których oczekiwalibyśmy gestów moralnego wzmożenia: studenci, klasa średnia, intelektualiści. Jesteśmy społeczeństwem konsumentów, zamienionych w bezmyślne, bezwolne zombi przez szkołę, media i fejsa. Nie interesuje nas polityka, udział w życiu publicznym, angażowanie się w cokolwiek. Do tego ci, co mają już/jeszcze pracę, forsę i gadżety, nie mają ochoty na wychylanie się spoza codziennego schematu układnego życia. Poza obszar samochodu, którym dojeżdżają do pracy, domu czy galerii handlowej. Nasze obywatelstwo ogranicza się do wklejania linków, lajkowania treści i skakania po kanałach. Czasem wyślemy jakiegoś esemesa, wrzucimy Owsiakowi do skarbonki lub obsobaczymy go wśród znajomych - w zależności od potrzeb.
Demokracja niewiele nas obchodzi, badania pokazują, że w nią nie wierzymy, nie rozumiemy jej i nie chcemy w niej uczestniczyć. Głosujemy na ślepo, w odruchu chwili, lub w ogóle. Choć Polska jest krajem kulejących standardów (to też wynika z badań), daleko jej do demokracji prawdziwych, krajem rażących niesprawiedliwości, nierówności, korupcji w polityce i ordynarnego złodziejstwa, nikogo to nie rusza. Choć sądy pasjami wydają niesprawiedliwe, niezgodne z prawem wyroki, choć lekarze zabijają w wyniku własnych błędów kolejne osoby, a politycy - od dekad ci sami - doskonale bawią się nieudolnie zarządzając tym bagnem, doskonaląc kolejne formy szyderczej ekspresji (sorry, takie mamy bagno), pokornie zajmujemy się sobą i bawimy gadżetami. I dlatego, że nie obchodzi nas nasza własna wolność i demokracja, wolność sąsiadów bliższych i dalszych mamy jeszcze głębiej gdzieś.
Autorytety medialne co jakiś czas ogłaszają, że oto rodzi się generacja zaangażowanych, która odmieni oblicze ziemi. Tej ziemi. Mieliśmy już pokolenie JPII, wykreowane, by stworzyć wrażenie, że po Karolu Wojtyle cokolwiek zostało. Mieliśmy pokolenie ACTA, które okrzyknięto nadzieją dla całej Europy. Lecz walczących o dostęp do darmowego porno i mp3 pomylono po prostu z obywatelem, którego w Polsce od dawna nikt nie stara się wychować. Wreszcie, kibice piłkarscy stać mieli się opoką obywatelskości, piewcami zapomnianych bohaterów - maszerując z kurwami i chujami na ustach poprzez stadiony i miasta. Skończyło się jednak na kurwach i chujach. I tak w kółko... Pobożne, a nawet bluźniercze życzenia niczego nie zmienią. Mieszkamy w kraju i czasach obojętności, w której wszyscy jednako uczestniczymy.
Ukraino, musisz to zrozumieć. Jesteś sama. I my też jesteśmy sami. Będziemy wspierać Cię na fejsbuku i sobie o Tobie tweetować.
PS. Choć w demonstracji uczestniczyła garstka osób, obecni na miejscu dziennikarze napisali, że przyszło... 200 osób, co na warunki krakowskiego rynku jest i tak liczbą znikomą. Czy jednak nie byłoby uczciwiej, a dla opinii publicznej pożyteczniej, gdyby napisać i powiedzieć prawdę? Że demonstracja była porażką i smutnym dowodem braku zaangażowania w jakiekolwiek sprawy publiczne nas samych i dbającego tylko i wyłącznie o czubek własnego nosa społeczeństwa?
Dziś w Warszawie kolejna demonstracja solidarności. Bardziej rozreklamowana, lepiej zorganizowana. W stolicy więcej jest mediów i polityków, więcej aktywnej młodzieży. Jest szansa, że nie skończy się tak, jak w Krakowie. Ale Warszawa to tylko listek figowy, maskujący ogólną naszą obojętność na "wolność naszą i waszą".