Każdy ma swój Horn
W piątek (polskim) światkiem żeglarskim wstrząsnęły dwie informacje. Pierwsza przykryła drugą niczym kapelusz Małego Księcia słonia i wykraczając daleko poza środowisko żeglarzy dotarła do znacznie szerszego gremium. Ale dla tych, którzy lubią rekordy wszelkie, wartość stanowi właśnie ta druga. Tym bardziej że rzuca mocny cień na tę pierwszą i wszelkie wokół niej okoliczności. Zawiły ten początek wpisu, lecz co w dzisiejszych czasach jest proste? Po kolei…
Mateusz Kusznierewicz. Na temat żeglarstwa
Zacznijmy od Romana Paszke. Kilka dni temu na jego stronie przeczytałem zapowiedzi, jakoby w niedzielę miał wpłynąć na Pacyfik. Tak się nie stało. Akcja przejścia wokół Hornu pod wiatr spaliła na panewce. Informacja ta nie stanowiłaby może nic dziwnego, gdyby nie okoliczności tego rejsu. Kapitan bowiem żeglował wokół świata tak zwaną „złą drogą”, czyli pod wiatr i pod prąd. Patrząc na globus nie ma większego znaczenia, czy poprowadzimy palec wokół Antarktydy w lewą, czy w prawą stronę. Podróżując palcem po mapie z perspektywy żeglarza, decyzja w którą stronę płyniemy okazuje się kluczowa. „Złej drogi” nie obiera prawie nikt. Kilka osób zdołało przeżeglować tamtędy cały świat. W drugą stronę to co innego.
Z samej tylko Europy startuje kilka regat (Vendee Globe, Velux 5 Oceans, Jules Verne Trophy, Class 40 oraz Barcelona World Race) właśnie pętlą rozpoczynającą się na wysokości między Francją a Wyspami Brytyjskimi. Następnie trasa prowadzi pod Brazylię (mijając wcześniej Kanary i Wyspy Zielonego Przylądka). Spod Brazylii jachty kierują się w stronę południowego krańca Afryki – Przylądka Dobrej Nadziei, po minięciu którego wpływa się na Ocean Indyjski. Nim, żeglując wciąż na Wschód przepływa się pod Australią (obowiązkowy punkt Przylądek Leewin). Kolejny fragment to Ocean Spokojny, który kończy się przejściem Cieśniny Drake’a (a chwilę później Przylądka Horn). Potem jachty obierają kurs na Północ, robi się cieplej, przyjemniej, aż do momentu dotarcia do Północnego Atlantyku, by z wiatrem wrócić do Europy. Tam też może być zimno, wietrznie i choć w miarę przewidywalnie, na pewno ekstremalnie.
Opisując w ten skrajnie skrócony sposób klasyczną trasę rejsów okołoziemskich, w najmniejszym stopniu nie jestem w stanie oddać wyzwań, z jakimi muszą zmierzyć się żeglarze, których wiatry pognały w te najbardziej nieprzyjazne człowiekowi rejony. Często czytamy ich relacje: ciemno, zimno, huraganowy wiatr, fale jak domy… Albatrosa, doskonałego szybownika zobaczyć to znaczący omen. Z regat doniesienia głoszą o wywróconych jachtach, połamanych masztach, porwanych żaglarch, ciężkich kontuzjach zawodników… Strach się bać! W języku polskim, oprócz tego żeglarskiego, nie chce się zbytnio przyjąć pojęcie Oceanu Południowego, jako wyróżnika tej „autostrady wiatrów” wokół Anarktydy. To właśnie tam jest tak zimno, mroczno i do tego trzeba uważać na góry lodowe…
Dziś jesteśmy przyzwyczajeni do wielkich wyczynów. Człowiek skoczył ze spadochronem ze stratosfery. Inny zdobył dwa bieguny jednego roku. Ktoś wytyczył nowa drogę zimową na ośmiotysięcznik. Da się zanurkować na ponad 300 metrów i przeżyć. Nawet Wisłę przepłynął jeden ze śmiałków wpław w Warszawie z brzegu na brzeg i przeżył! Człowiek przekracza granice, które wytycza sobie w marzeniach. Robi to co niewyobrażalne. Roman Paszke również chce zaistnieć w księdze rekordów. Uparł się, by opłynąć katamaranem świat pod prąd i wiatr. Ową „złą drogą””. Dokonało tego kilku żeglarzy, a ostatnim spektakularnym rejsem była próba Brytyjki Dee Cafari (178 dni 3 godz. 5 min. i 34 s.).
W piątek Roman poddał się po raz drugi. Za pierwszym przegrał ze sprzętem (uszkodzony zawór spowodował niekontrolowany wyciek paliwa ze zbiornika). Tym razem musiał uznać wyższość natury. Niesprzyjająca pogoda wyczerpała go. Czekanie na lżejszy wiatr (rzadkość w rejonie Hornu) okazała się ponad siły śmiałka. Podobno nikt nie byłby w stanie wytrzymać tak potwornego zmęczenia. Nie mnie to oceniać, ale skoro takie słowa padły, może trzeba im zaufać?
Tymczasem, tego samego dnia okazało się, że Zbigniew Gutkowski ustanowił rekord żeglugi przez Atlantyk na trasie Las Palmas – Gwadelupa dla jachtu o długości do 60 stóp: 9 dni 11 godzin 28 minut i 12 sekund. Energa przekroczyła linię mety 31 stycznia, o godzinie 21.42.37 GMT (22.42.37 czasu polskiego) po przepłynięciu w sumie 3267 mil (6050 km) ze średnią prędkością 14,37 węzła. Trasa pomiędzy punktem startu i mety mierzona w linii prostej, po ortodromie, liczy dokładnie 2650,5 mil morskich (średnia prędkość mierzona „do celu” wyniosła 11,65 węzła). Osiągnięty przez Gutkowskiego czas jest dłuższy o dzień, 9 godzin i 17 minut od czasu Romana Paszke z roku 2011 (8 dni, 2 godziny, 11 minut) ustanowionego na katamaranie o długości 90 stóp z obsadą 10 – osobowej załogi. Dla jasności, katamarany są znacznie szybsze od jednokadłubowców. Wystarczająco wymowne?
Kapitan Paszke uchodzi za wspaniałego żeglarza. Dla mnie przede wszystkim jest świetnym organizatorem przedsięwzięć żeglarskich. Potrafi w sobie tylko znany sposób wywołać zainteresowanie największych spółek skarbu państwa i największych mediów firmowanymi przez siebie projektami. Czy będą kolejne próby w wykonaniu Romana? Czy uprze się na złą drogę, czy może wymyśli coś nowego? Ruszy w morze, czy pozostanie na lądzie? To się okaże. Ja trzymam kciuki, by kolejne Jego przedsięwzięcie wnosiło coś w życie większej liczby osób – może żeglarskiej młodzieży, niż Jego samego.