Reklama.
Nie sposób zrozumieć dzisiejszej Ameryki Południowej bez zrozumienia jej miast. Dawno już ta część świata przestała być zdominowana przez obszary wiejskie. Spośród ok. 600 milionów mieszkańców kontynentu, prawie 80% z nich żyje dziś w miastach, a 30% skupiona jest w 22 największych ośrodkach metropolitalnych, które wytwarzają łącznie 40% PKB całego regionu. Jednak jak donosi najnowszy raport amerykańskiego think-tanku Brookings Institute, miasta w Ameryce Południowej rozwijają się najwolniej spośród wszystkich regionów świata.
W latach 2013-214 wzrost zatrudnienia wyniósł tam jedynie 1,2%, znacznie mniej niż średnia dla wszystkich metropolii krajów rozwijających się (1,7%). Niestety mniejszy wzrost zatrudnienia wcale nie przekłada się na spadek migracji z obszarów wiejskich. Coraz więcej osób wyjeżdża do miasta - również z powodu problemów z tytułami własności ziemi pod uprawę - lecz coraz trudniej jest im znaleźć pracę. Często dołączają przez to do rzeszy biednych zamieszkujących favele i slumsy lub zostają werbowani przez zorganizowane grupy przestępcze. Ten ostatni proces jest plagą zwłaszcza w wenezuelskim Caracas (jednym z 10 najniebezpieczniejszych miast świata) oraz w miastach Mezoameryki, gdzie średnio notuje się niemal 100 porwań na 10 tys. mieszkańców.
Jeszcze gorzej wygląda porównanie statystyk wzrostu PKB w dużych metropoliach. Podczas gdy średnia dla krajów rozwijających się wynosi 4,0%, dla Ameryki Południowej wskaźnik ten jest ujemny (-0,3%). Kontynent w dół ciągnie znów wspomniane już Caracas, argentyńskie Buenos Aires (głównie przez politykę rządu Cristiny, która nie przepada za europejskim kapitałem) ale i większość miast Brazylii - do niedawna uznawanych za wzorce do naśladowania. Pomimo organizacji mistrzostw świata rok temu i nadchodzących igrzysk olimpijskich w Rio wzrost PKP dla brazylijskich miast wyniósł mocno niepokojące -0,9%, a podziwianie do niedawna Porto Alegre i Sao Paolo znalazły się wśród 60 najwolniej rozwijających się gospodarek miejskich na całym świecie.
Złoty okres latynoamerykańskich miast zdaje się kończy. Niestety, nie wykorzystały one boomu gospodarczego ostatnich lat i dzisiaj mają spore problemy z finansowaniem najpotrzebniejszych inwestycji. Najbardziej widoczne jest to w infrastrukturze, gdzie prywatni inwestorzy są już absolutnie niezbędni. Przykład - dwa największe projekty w transporcie publicznym: rozbudowa metra w Limie i Quito - w dużej mierze finansowane są ze środków funduszy inwestycyjnych. Jak wskazują dane Banku Światowego, ten trend będzie się tylko nasilał, gdyż udział prywatnych przedsiębiorstw w inwestycjach infrastrukturalnych wzrósł w krajach rozwijających się w minionym roku aż o 23%.
Chyba, że merowie i aktywiści z Ameryki Południowej znów nas czymś zaskoczą. W końcu to laboratorium przyszłości.