Po pierwsze, dawanie uczy czerpania radości z radości innych. A to wyjątkowa zdolność. Ludzie jej pozbawieni stają się zgorzkniali. Ich bogactwo staje się dla nich przekleństwem. Obawiają się cały czas jego utraty; wszelkie ludzkie zachowania względem siebie interpretują jako zamach na swoją własność. Stan posiadania staje się dla nich pułapką. Nie bogactwo służy im, ale oni bogactwu. Są pożałowania godni, a jednocześnie całkowicie niezdolni do zmiany. Wszelkie przekonywanie by coś zmienić, traktują jako przebiegły zamach na swoje dobra.
Dając, uwalniamy siebie. Przekraczamy granice tego, co nam się należy ku temu, kim możemy być. Okrywamy, że zobowiązania, jakkolwiek są przydatne w porządkowaniu rzeczywistości w wielu różnych sytuacjach (szczególnie biznesowych), to przecież nie są granicami naszego działania i życia. Dobrze jest je przekraczać obdarowując.
Dawanie zaskakuje i obdarowanego (przynajmniej po części) i obdarowującego. To wprowadzanie świeżości, nowości w naszą rutynę powszedniego dnia.
Dawanie to w końcu naśladowanie Boga. Bóg nie stwarzał ze skąpstwa, czy potrzeby. Stwarzał z bogactwa swego własnego życia, jedności w różnorodności osób, hojnie. Daje dobrym i złym, jego słońce wschodzi nad wszystkimi. I sądzę, że to lubi, bo nic z musu czynić nie musi.
Dlatego zaryzykujmy i dajmy. Poświęćmy trochę cennego czasu i wybierzmy kilka prezentów więcej. To się zwróci z nawiązką.