Naszło mnie to niedawno, przy czytaniu C.S. Lewisa. Oczywiście, ta intuicja jest już obecna w wielu różnych miejscach, niemniej może dla kogoś okaże się nowa i dlatego warto się nią podzielić.
Chodzi o wysuwane roszczenie do rzekomego racjonalizmu przez ateistów. Czy w ogóle osób, które nie wierzą w Boga Stwórcę. Widać to nawet w nazwie ich portalu – racjonalista.pl. Najwyraźniej są przekonani, że ateizm jest racjonalny, podczas gdy teizm – przeciwieństwo – jest jakimś zabobonem, który można skwitować paralelą Wielkiego Potwora Spaghetti. Widać to zresztą również w sposobie argumentacji. Zazwyczaj przekonują chrześcijan do spraw, do których my dawno jesteśmy przekonani, błędnie uważając, że nie mamy dość oleju w głowie, by to zrozumieć. A jednocześnie, nie są chętni do rozmowy o tym, co faktycznie nas różni.
Tak czy inaczej: moja teza (zapożyczona, czy potwierdzona przez Lewisa, swoją drogą, byłego ateistę i profesora Oksfordu, co powinno przynajmniej wzbudzić pewną wątpliwość co do całkowitego bezsensu chrześcijaństwa) brzmi następująco: ateistyczna wiara w zdolności poznawcze świata, znaczenie ich myśli, siłę ich rozumu, jest kompletnie nieracjonalna. A konkretnie, fałszywa i niedorzeczna, jeśli przyjąć ich wizję świata.
Zacznijmy od jej nieracjonalności. Pogląd racjonalny to taki, w którym z przyczyny wynika skutek w sposób, któremu trudno coś zarzucić. Ratio to rozsądne powiązanie; właściwy związek. Ktoś „ma rację,” gdy właściwie wyciąga wnioski z przesłanek. Racjonalność to zdolność jasnego myślenia; słusznego wnioskowania. Pogląd racjonalny poddaje się więc analizie i w tym tkwi jego doniosłość czy wyższość nad przekonaniem, które jest mętne, wątpliwe, a więc i niemożliwe do zweryfikowania.
Zwróćmy uwagę, że w definicji racjonalizmu pojawiają się pewne milczące założenia. Po pierwsze, mówiąc o racjonalności zakładamy, że w ogóle istnieje możliwość myślenia prawidłowo. A więc, że rozum faktycznie jest dobrym, spolegliwym narzędziem poznania rzeczywistości. Idąc głębiej, oznacza to: wiarę w poznawalność rzeczywistości. Musimy wierzyć, że jest w niej coś więcej, niż tylko nieregularne, bezprzyczynowe zjawiska. Tych bowiem racjonalnie ogarnąć się nie da. Przypadkowość zakładamy, jest tylko wrażeniem. Za nią tkwi jakaś zasada. A przynajmniej istnieje prawdopodobieństwo, że tak jest.
Po drugie, będąc przekonanymi o istnieniu i sensie mówienia o racjonalności musimy wierzyć, że człowieczy umysł posiada umiejętność dostrzegania tych zależności i formułowania z niej wniosków, którą posiada człowiek (analizę w jakim sensie „człowiek” ją posiada i jak to odnosi się do poznania naukowego, pozostawmy na oddzielne rozważanie).
Innymi słowy, aby racjonalność była racjonalna, a więc aby była odpowiednią do rzeczywistości metodą jej poznania, potrzebny jest faktycznie, niezależnie od człowieka istniejący i do tego uprzednio zorganizowany świat, oraz zorganizowany wewnętrznie i poznawczo uzbrojony człowiek, który ów świat poznawać jest zdolny.
To całkiem szerokie i złożone założenia wstępne, nie uważacie, Szanowni Czytelnicy?
Racjonalizm więc to wiara w uporządkowanie świata i zasadniczą spolegliwość ludzkiego umysłu. I dodam, że w tak rozumiany racjonalizm wpisują się wszyscy chrześcijańscy teolodzy, i zresztą nie tylko chrześcijańscy, ale również muzułmańscy, żydowscy i hinduistyczni. Co dowodzi już w perspektywie systematycznej, że racjonalizm i wiara w Boga się nie wyklucza, bowiem wiara w Boga nie wyklucza wiary w uporządkowanie świata i spolegliwość ludzkiego umysłu. Przeciwnie, jak dowodzi historia Europy, nawet ją wspiera: inteligentny Twórca świata uzasadnia szukanie w świecie porządku, jak również istnienie zdolności poznawczych u ludzi, stworzonych na Jego podobieństwo (tak przy okazji: doktryna spaczenia grzechem świata, jak i człowieka, jest rozsądnym wyjaśnieniem problemów, jakie nas spotykają).
Można by w tym momencie zastanowić się nad tym, czym więc jest racjonalizm w perspektywie ateistycznej. Dlaczego dla ateistów racjonalizm wyklucza istnienie Boga? Myślę, że dlatego, że poszli o krok dalej i stwierdzili, że skoro świat jest uporządkowany, a człowiek potrafi poznać go swoim umysłem, to nie potrzeba już uzasadnienia dla tej metody, jakim jest wiara w w Stwórcę.
Pojawia się jednak tutaj zasadnicze pytanie: na ile racjonalne jest owo przekonanie, że świat jest uporządkowany, a człowiek może go poznać swoim umysłem, bez tego uzasadnienia? Czym więc jest ów świat, skoro nie jest Bożym stworzeniem? I jak to się dzieje, że człowiek może go poznać, skoro wcale nie jest obrazem myślącego Boga?
Innymi słowy: czy ateizm, podobnie jak chrześcijaństwo i inne systemy wierzące w istnienie Stwórcy, wspiera wiarę w uporządkowanie świata i spolegliwość ludzkiego umysłu? Czy ateizm, odrzuciwszy wiarę w Boga i człowieka jako jego stworzenie, idzie w parze z racjonalizmem?
I nie chodzi mi tu o to, czy ateiści są racjonalni, bo zapewne są w wielu przypadkach. Raczej: czy ateistyczne zrozumienie świata daje racjonalne podstawy pod wiarę w uporządkowanie świata i spolegliwość ludzkiego umysłu? Racjonalne, czyli powiązane w jasny, przejrzysty sposób na zasadzie przyczyny i skutku; wynikania.
Zastanówmy się więc nad światem i człowiekiem w ateizmie. Co jest zasadą dziania się rzeczy? Co sprawia, że rzeczywistość jest tym, czym jest, i czy to coś sprawia, że jest ona również poznawalna?
To przypadek. Czysty. Nie ma twórcy, nie ma projektu, żadnego zamysłu. Rzeczy dzieją się i koniec. Przypadek ów więc z definicji jest czymś niepowtarzalnym. Powtarzalność dowodzi przecież dopasowania do jakiegoś wzoru, a dopasowanie do jakiegoś wzoru zakłada jakąś intencjonalność, spójność, jakąś nadrzędność czegoś względem dziania się rzeczy w ów określony sposób. Czymże jednak w ateistycznym świecie owa nadrzędność. Cóż, bądź któż może zagwarantować powtarzalność (działanie zasad) w niemającym twórcy wszechświecie?
Moim zdaniem nikt. Obserwacja, że tak się dzieje, nie dowodzi, że tak dziać się musi. Albo na odwrót: przypadek nie jest rozsądną, racjonalną podstawą działania praw przyrody. Co więc w ateistycznej wizji świata jest? Albo choćby może być?
Gdyby materia była samo-organizująca się, to może można by wtedy powiedzieć, że ze swej natury taka jest. Ale to kryptoteizm. Ukryta wiara w osobowość, inteligencję, wolę, plan za istniejącym światem. Swoją droga zawsze śmieszyły mnie niby-ateistyczne komentarze w filmach przyrodniczych, które mówiły o projekcie, zamyśle, doskonałej organizacji. To wszystko przecież przymioty istot, które myślą, projektują, rozwijają się, organizują. A rzekomo nikogo takiego za światem nie ma. To skąd to wszystko takie jest?
Nikt nie może zagwarantować praw przyrody w ateistycznym świecie. Mówienie o ewolucji jest kryptoteizmem. Udawaniem, że nie dostrzegamy, że skoro traktujemy ewolucję jako rozwój jakiegoś projektu, niezależnie zresztą od ewentualnej wielości światów, to za owym konstruktem musi stać jakiś zamysł, konstrukt, coś spajającego. To nieuprawniona furtka do pojęcia celowości, jakiegoś projektu. Np. słowa „ewolucja prowadzi” albo „świat się rozwija” - i jedno i drugie kryje w sobie nieracjonalną i błędną (z perspektywy ateizmu oczywiście wyłącznie) intuicję planu, sensu, intencjonalności dziania się rzeczy; metafizycznej wartości dziejów.
Ateiści więc powinni nie wierzyć w żadną powtarzalność, wzór ani intencję, skoro twierdzą, że Stwórcy nie ma. W oparciu o co więc stwierdzają istnienie praw w rzeczywistości? Nie mam pojęcia. To jakby oczekiwać od kupy śmieci samoorganizacji w samolot, albo kupy gruzu w secesyjną kamieniczkę. Nie powinni tego robić. Jedyny powód, że to robią, wynika z faktu, że rzeczywistość zachowuje się nie przypadkowo. Ale to właśnie stanowi problem. Nie powinna taka być, jeśli świat jest zupełnie przypadkowy.
Ateistycznie rzecz biorąc więc nie tylko wiara w Boga, ale i wszelki porządek jest zabobonem. Problem tylko, że to ma również wpływ na postrzeganie własnych zdolności poznawczych. Jakie myśli może mieć materia? Jakie znaczenie poznawcze można przypisywać przypadkowej właściwości materii? Jakie znaczenie może mieć myśl materii ożywionej, skoro ostatecznie w swym sednie jakościowo nie różni się od materii nieożywionej? Jest materią i tyle. Na ile poważnie owo ożywienie można brać? W końcu, ostatecznie, kto gwarantuje sukces owego ożywienia i jego stałość? Nieodwracalność? W ogóle, co to jest ożywienie? Że niby co? Ktoś przyszedł i ożywił?
Nie. Dzieje się i tyle. Raz tak, raz inaczej. I koniec.
Na ile więc poważnie można przyjąć samoorganizację niemyślącej materii w cokolwiek, co słusznie postrzega, wydaje trafne sądy, wnioskuje prawidłowo o przyczynach bądź skutkach? To niedorzeczne. W ogóle, na jakiej podstawie można mówić o słuszności postrzegania, trafności sądów i prawidłowości wnioskowania? Musielibyśmy stanąć obok materii i to zweryfikować. Ale przecież się nie da. Patrzymy zawsze od środka, i nasza perspektywa nie jest słuszniejsza niż jakakolwiek inna możliwa. Więc po co w ogóle o tym mówić? To nie ma sensu. Przechodzę w końcu do fragmentu, który sprowokował mnie do tych refleksji. C. S. Lewis pisze: Często przedstawiany obrazek chrześcijan tłoczących się na niewielkim skrawku plaży, podczas gdy fala przypływu „Nauki” rośnie z każda chwilą, zupełnie nie pasuje do moich doświadczeń. (…) [Jako ateista] zaczynałem od [naukowej] kosmologii. Coraz bardziej traciłem do niej zaufanie, aż w końcu ją porzuciłem – i działo się to jeszcze przed moim nawróceniem na chrześcijaństwo. Na długo, zanim uwierzyłem w prawdziwość teologii, doszedłem do wniosku, że popularny obraz świata przedstawiany przez naukę jest pod każdym względem fałszywy. Podważa go jedna, zasadnicza centralna niekonsekwencja. Cały ten obraz opiera się na wnioskach wyciągniętych na podstawie zaobserwowanych faktów. Jeśli wnioski są słuszne, cały obraz się rozpada. Jeżeli nie jesteśmy pewni co do realności najodleglejszych mgławic, lub jeśli najodleglejsze z nich nie przestrzegają praw wymyślonych przez naukowca w laboratorium – innymi słowy, dopóki rozum nie osiągnął absolutu – wszystko wali się w ruinę. Mimo to ci, którzy chcą, abym uwierzył w taki obraz świata, chcą zarazem, bym uwierzył w nieprzewidywalność rozumu i w to, że jest niezamierzonym produktem ubocznym bezmyślnej materii, będącej w jednym ze stadiów swojej nieskończonej i bezcelowej ewolucji. To wyraźna sprzeczność. Chcą, abym akceptował wniosek, a jednocześnie dyskredytował jedyne świadectwo, na którym wniosek ten można oprzeć. Dla mnie ta trudność jest decydująca i ostateczna” („Czy teologia jest poezją?” w: C.S. Lewis, Brzemię chwały, Warszawa 2012, ss. 151-2).
W skrócie, jeśli jedyne, na czym możemy się oprzeć, to badania naukowe, to ateizm wali się w ruinę. Wali się, bo posługuje się nimi w sposób absolutny, podczas gdy one wymagają „rozumu, który osiągnął absolut.” Chrześcijanie w ów rozum wierzą. Ateiści jego istnieniu przeczą. Źródło pewności owego „racjonalizmu”; najwyższa możliwa wiedza, ostateczny punkt odniesienia w badaniu rzeczywistości jest jednocześnie „niezamierzonym produktem ubocznym bezmyślnej materii, będącej w jednym ze stadiów swojej nieskończonej i bezcelowej ewolucji”. To niedorzeczność, by oba te twierdzenia były jednocześnie prawdziwe.
Ateizm nie jest więc racjonalny. Nie istnieje bowiem rozsądne powiązanie między przypadkiem (przyczyna) a oszałamiającą złożonością świata, istnieniem niezliczonych praw przyrody (skutek). Ateizm nie potrafi więc wyjaśnić uporządkowania świata. Nie zostały również w ateizmie przedstawione istotne powody, dla których funkcje działania pewnego gruczołu (mózg) wśród pewnych istot (ludzie) miałyby posiadać nadzwyczajną zdolność, mianowicie przenikania trafnie i prawdziwie natury rzeczywistości. Tymczasem, aby racjonalność była racjonalna, czyli, aby była odpowiednią do rzeczywistości metodą jej poznania, musimy wskazać z jakich przyczyn uważamy świat za uporządkowany, a człowieka za zdolnego, by go poznać. Jeśli tego nie potrafimy, nasza wizja rzeczywistości jest fałszywa.