Kiedy na premierowym pokazie złota płachta przykrywa złote auto, na które sypią się złote płatki, raczej nie można mieć wątpliwości, że aspiracje są wysokie. Bling bling. Cześć złotko, jestem BMW X2 – fajne auto dla modnych ludzi.
Ludzie z BMW umiejętnie podkręcili napięcie, opakowując premierowe X2 w złoty papierek nowego lakieru Galvanic Gold. Na pierwszą jazdę czekałem z wilczym apetytem, bo to w końcu zupełnie nowy model. Gdyby nie mieli nic nowego do zaproponowania, chyba nie wciskaliby kolejnego crossovera między X1 i X3?
Ok, X2 powstało na płycie X1, ale zdecydowanie nie są to bliźniaki jednojajowe. Konia z rzędem temu, kto poza emblematami i klamkami wypatrzy w nadwoziu jakiekolwiek elementy wspólne. Rozstaw osi został ten sam, ale X2 jest krótsze i o 7 cm niższe. Ma kompletnie inne proporcje. Bardziej przypomina kompaktową serię 1 po wizycie na siłowni (wybaczcie stereotypowe skojarzenia z kierowcami BMW...).
Puryści i tak będą kręcić nosami, powtarzając, że BMW schodzi na psy. Bo SUV-y, bo 4x4 albo co gorsza napęd na przód. „X2? Ładne, ale dla dziewczynek” – szepczą złe języki. Ortodoksyjny fan „beemek” poczułby się, jakby ktoś właśnie obraził jego matkę. A przecież nie potrzeba mikroskopu, żeby w X2 znaleźć genotyp BMW.
Miało być i jest bardziej dynamiczne od X1. Niskie, szerokie, z wąskimi oknami i wielkimi kołami. Typowo męskie, motoryzacyjne rysy. Pierwszy raz w nowożytnej „beemce”, nerki w atrapie chłodnicy są szersze u dołu. Są jak szeroka żuchwa u jakiegoś osiłka (przepraszam, znów stereotypy). Mało? To jeszcze znak szczególny – emblemat na słupku C, ostatnio widziany chyba w E9 w latach `70. Zresztą BMW uparcie próbuje przekonywać, że X2 to niemal coupe. Pewnie, jest bardziej ekspresyjne od dowolnego SUV-a, ale – umówmy się - z coupe ma tyle wspólnego, co Angela Merkel z Claudią Schiffer.
Za to twórcy jego mechanicznej sfery, test na ojcostwo zdadzą bez problemu. Mam tu najmocniejszą wersję oferowaną w tym momencie na polskim rynku (stan na kwiecień 2018) – dwulitrowego diesla 25d z pakietem M Sport. Jego 231 KM i 450 Nm nie ma łatwego życia, bo skoro jest rzeźba, to także i masa – prawie 1700 kg. Szczerze mówiąc, w trybie Comfort, X2 wydaje się ociężała i trudno mi uwierzyć w katalogowe 6,7 s do setki. Sprawia wrażenie auta mocno chilloutowego... Całe szczęście, że jest opcja Sport, choć nawet wtedy silnik budzi się do życia dopiero od jakichś 2 tys. obrotów, poniżej nie dzieje się kompletnie nic. Gdy już się obudzi, to okazuje się całkiem szybkim autem.
W zakrętach idzie jak czołg, w czym pomaga też obniżone o 10 mm i utwardzone adaptacyjne zawieszenie z pakietu M. X2 po prostu prowadzi się jak każde BMW. Wspomaganie kierownicy nie jest zbyt silne, a zmiana przełożeń 8-biegowym Steptronikiem jest szybka jak seria z Messerschmitta. Najlepsze, że to diesel, ze wszystkimi swoimi zaletami i zminimalizowanymi wadami. Przy zamkniętych oknach „klekotu” nie słychać wcale, a w trybie Sport silnik zaczyna nawet przyjemnie mruczeć. Biorąc pod uwagę osiągi, pali tyle co nic – niecałe 8,5 l na 100 km w realnej jeździe po mieście, w trasie i na autostradzie. W sam raz do podróży przez kontynent, zwłaszcza w takich okolicznościach wnętrza (przejętego z X1). Jak w każdym BMW kokpit jest zwrócony w stronę kierowcy, fotele z pełnym spektrum regulacji są świetne, a infotainment działa perfekcyjnie. To dowód, że prawa ewolucji istnieją też u maszyn. Pamiętacie pierwsze pokrętło iDrive w dawnej serii 7? No właśnie.
W X2 debiutuje zupełnie nowa w BMW linia wyposażenia M Sport X. Od klasycznego M pakietu różnią ją m.in. pseudoterenowe nakładki i listwy. Nie dajcie się jednak zwieść, mimo napędu xDrive, nawet nie próbuje udawać terenówki. Polna droga jest raczej maksimum, na co można sobie pozwolić. To BMW z krwi i kości, od X1 droższe o kilka tysięcy złotych. Wybór jest kwestią wizerunku, bo oba auta dają w zasadzie to samo. Tyle, że X1 lepiej będzie wyglądać przed szkołą, X2 – przed nocnym klubem...