Wybory na Słowacji pokazały, że nawet radykalna akcja i narracja przeciw uchodźcom nie gwarantuje politycznego zwycięstwa. Fico - de facto przegrał. Nie ma szans na rząd, a za 4 miesiące Słowacja ma objąć prezydencję w Radzie Europejskiej. Wygrali w tych wyborach nacjonaliści, o których moi koledzy z Parlamentu Europejskiego, i to z różnych frakcji, mówią - faszyści. Mantra, że trzeba być ostrożnym w ocenie powinności Europy w sprawach uchodźców, bo rozszaleją się demony prawicowe - okazała się nieprawdziwa.
Demony szaleją i tak. A ludziom społecznego środka polityczni liderzy zrobili póki co z mózgu wodę. Ta woda, to zwycięstwo lęków i stereotypów nad praktycznym podejściem do trudnych wyzwań. Politycy mogą lękami zarządzać, ale mogę też je powiększać. Rozumiem lęki naszych społeczeństw, w tej - środkowej części Europy przed uchodźcami, przed odmiennością kulturową, rasową, religijną. Ale to nie znaczy, że kompasem moralnym polityka nie powinno być - wyjaśnianie lęków i rozładowywanie napięć. Tymczasem słowackie władze mówią: żadnych uchodźców. Węgrzy mówią - żadnych uchodźców. I to dlatego nie można umówić się w Europie, co do rozlokowania między krajami tych grup uchodźców, które na to czekają już prawie od roku.
Świetnie, że Orban cały czas utrzymuje silne przywództwo. I nawet, kiedy węgierskie sondaże pokazują, że społeczeństwo w dużej większości nie akceptuje rządu, to jego pozycja polityczna jest niekwestionowana. Ale jakąś cenę płaci za to społeczeństwo węgierskie - przesuwające się w obszary coraz bardziej prawicowych poglądów i wartości. W prawicowości nie ma niczego złego, ale pod jednym warunkiem. Jeśli polityka prawicowa, czy zresztą każda inna - nie podważa ładu wspólnych europejskich wartości, twardych wartości dotyczących reguł państwa prawa i mechanizmów demokracji. I nie zabija dróg do zdefiniowania polityki jako dobra wspólnego.
Mam takie wrażenie, że radykalizacja polityczna w Europie, wzrost znaczenia i oddziaływania prawicowych i lewicowych ekstremizmów - buduje politykę, w której w ogóle nie ma miejsca na szukanie dobra wspólnego. Liczy się tylko ekspresja własnych poglądów i wszechmocna chęć uczynienia ich dominującymi. Liczy się tylko władza dla swoich i ze swoimi. To zabójcze dla demokracji, to zabójcze dla wolności i odpowiedzialności jako dwóch stron tej samej monety. To rodzi egoizmy narodowe o takiej sile, że mogą rozsadzić europejską wspólnotę.
Jesteśmy w narożniku. Przez miesiące trzeba było wyjaśniać, że uchodźcy to nie migranci. Z małym skutkiem. Oraz, że uchodźcy, to nie terroryści. Bez sukcesu w masowym przekonywaniu. W końcu, w głównym przekazie europejskim pojawił się kluczowy wątek - bezpieczne granice warunkiem Schengen. Ten przekaz ma chyba siłę perswazyjną, bo nikt nie chce utraty Schengen, już nie mówiąc o miliardowych stratach ekonomicznych dla wszystkich: od 5 do 18 mld euro rocznie. Ale jak na razie nie przyspiesza to prac nad ujednoliceniem rozwiązań dotyczących naszych zewnętrznych granic. Komisja przedstawia plany, Parlament je akceptuje i wspiera. A kraje członkowskie z żółwim tempem przystępują do realizacji. Tu jest problem: między krajami - w braku ich otwartości na wymianę danych, informacji, na istnienie wspólnej Straży Granicznej. W ich egoizmie - nazywanym suwerennością dla zbicia kapitału politycznego. To oczywiste, każde państwo i każda nacja chce być suwerenna.
Próba pogodzenia europejskiej woli wspólnoty oraz egoizmów krajowych musiała więc wygenerować pomysł ratunkowy.
Więc ratunkiem musiała stać się Turcja. I słusznie - im bardziej mamy pod kontrolą niekontrolowany do tej pory napływ uchodźców, nie zawsze zresztą z uprawnieniami uchodźców - tym lepiej dla poczucia bezpieczeństwa społeczności narodów europejskich. I to powinno być zrobione. Ale trzeba też zauważyć, że sytuacja się odwróciła. Już nie troska o dzieci, które stanowią 25 % uchodźców w ostatnich falach, nawet nie troska o zaginionych w Europie 10 tysięcy dzieci, ani troska o przerażonych Syryjczyków - jest istotą problemu. Istotą jest nasze przerażenie. Strach Europejczyków. I pewnie tak musi być. Pewnie jest odpowiedzialnie zająć się tym strachem. Tylko za jaką cenę? Czy naprawdę chcemy Turcji w UE, czy chcemy szybkich decyzji w sprawie ruchu bezwizowego dla nich ? Choć zgoda na liberalizację wizową z Gruzją i Ukrainą zabiera zgodnie z procedurami o wiele więcej czasu? Czy chcemy przymykać oczy na łamanie zasad demokracji w Turcji i gwałcenie reguł pluralizmu w tamtejszych mediach?
Może musimy to robić, by odbudować nasze poczucie bezpieczeństwa. Rozumiem to. Uznaję. Ale to jest właśnie wchodzenie w potrzask. Coś za coś - bywa niekiedy jedyną szansą w polityce. Ma to sens, kiedy udaje się utrzymać równowagę, kiedy gra Turcji nie będzie miała tak "bazarowego" i bezalternatywnego charakteru, jak podczas ostatniego Szczytu. Bo potrzebujemy partnerstwa z Turcją, a nie zależności. "Bazarowe" targowanie było po obu stronach. Oni chcieli więcej środków na utrzymywanie we względnych warunkach prawie 3 mln uchodźców, a dla Europy jest lepiej, jeśli uchodźcy w sporej części zostaną w tzw.bezpiecznych miejscach poza granicami Europy. My - chcieliśmy móc zawracać do Turcji tych uchodźców, którzy nie mają uprawnień, a Turcy - w zamian mogliby kierować do Europy kolejnych uchodźców w proporcji 1:1. Wspólna wydawała się wola, by walczyć z handlarzami osób chcących się przedostać do Europy. A to ważny problem: w zeszłym roku szmuglerzy ludzi brali 10 tys. dolarów za "podróż". Dzisiaj kosztuje to ok. 50 dolarów - rynek jest większy i presja masowa, droga jest krótsza, bo często z Turcji do Grecji.
Z drugiej strony widać w sprawach kryzysu uchodźców tzw. światełko w tunelu. Kraje członkowskie przyjęły w końcu mapę drogową na rzecz utrzymania reguł Schengen i uporządkowania sytuacji na granicach do końca 2016 roku. To oznacza, że kontrola na granicach musi być nowocześnie sprawna - technologie, służby, nowa rola Frontexu, systemu Dublińskiego, agencji EASO, wymiana danych w realnym czasie. To oznacza, że zarządzenie falami uchodźców, kontrola osób i granic może pozwolić na utrzymanie Schengen.
Bo może właśnie wokół obrony Schengen uda się zjednoczyć wszystkie kraje europejskie. Może to jest ten ocalający koncept polityczny.
Ale czy Węgry Orbana to docenią ? Czy Słowacy to zrozumieją?
Jest wiele wyzwań przed nami, przed Europą. Kryzys uchodźczy, zagrożenia terrorystyczne, możliwa destrukcja Schengen, trudna droga do uspokojenia wojny w Syrii i oferowania pomocy temu krajowi. Ale również - niejasność wyniku referendum w Wielkiej Brytanii i groźba wyjścia Brytyjczyków z Unii Europejskiej ze wszystkimi tego konsekwencjami. Za chwilę zresztą kolejne kraje powiedzą, iż stawiają warunki związane z ich wyjściem z UE. Może to będą Węgry, może niestety Polska.... Wszystko to zmierza w stronę Europy już nawet nie dwóch, ale wielu prędkości... I wszystko to dzieje się w czasie, gdy Putin staje się coraz bardziej agresywny, a w krajach partnerstwa wschodniego rosną wewnętrzne napięcia. Gdy nie ma pomysłu na długofalową strategię Europy wobec Afryki. Gdy w Niemczech rosną wewnętrzne pęknięcia polityczne. A Ameryka stoi przed Wielką Niewiadomą, jaką jest skrajny podział kraju i potencjalna rola, jak mówi świetny John Olivier z HBO - Drumptha.