Pierwsza, to katastrofa środowiskowa - nie chodzi tylko o zanieczyszczenia plastikiem, nie chodzi tylko o emisje dwutlenku węgla, nie chodzi tylko o zagrożenia dla wielu gatunków roślin i zwierząt. Nie chodzi tylko o podnoszenie się ocieplających się wód. Nie chodzi tylko o aroganckiego premiera Australii, który broniąc australijskiego wydobycia węgla, śmiał się w twarz premierom małych państewek na wyspach Pacyfiku, które podnoszący się poziom wody zaleje w perspektywie najbliższych 30 lat. Chodzi o to, czy my - ludzie: przetrwamy.
Druga, to katastrofa demokracji, pełzająca na razie i wyraźna tam, gdzie populizm wygrywa zdobywając głosy wyborców i wyłaniając do funkcji publicznych liderów, których sensem działania politycznego jest uproszczenie i manipulacja. Totalne uproszczenie, jednodniowy rytm polityczny, dezinformacja krok po kroku prowadząca do wszechobejmującego kłamstwa. I władza dla władzy - z publicznie podnoszonym argumentem, że to przecież demokratyczne, bo oparte o wynik wyborów.
Autorytaryzm oparty na demokracji - jakiż to paradoks naszych czasów....
A przecież demokracja, to udział, uczestnictwo, wzięcie odpowiedzialności. To nie tylko partie i polityczne reprezentacje. To nie tylko media skupione na dawaniu pola partyjnym debatom. To nie tylko wybory i większości uzyskiwane w wyborach. To również - troska o tych, co przegrali, to szacunek dla mniejszości. To przede wszystkim - my, na co dzień jako uczestnicy życia publicznego. My w różnorodnych procesach decyzyjnych, by uczynić nasze życie lepszym.
My - jesteśmy demokracją, jakby to nie brzmiało utopijnie. Choć jest oczywiste, że nie każdy chce i może być aktywny między datami wyborów.
Nie chodzi o to, że mamy zostawić demokrację reprezentacyjną (wybieramy tych, którzy mają nas reprezentować) i wrócić do bezpośredniości greckiej agory. To niemożliwe i bez sensu. Demokrację, w której wybieramy przedstawicieli mamy - uzupełnić demokracją, w której kluczem jest stała aktywność, uczestnictwo, realne ścieranie się realnych poglądów oraz pomysłów rozwiązań spraw ważnych życiowo dla każdego. To widać już w praktykach budżetów partycypacyjnych, to widać w debatach i panelach organizowanych przez Kubę Wygnańskiego w Polsce.
Ale kryzys obecnej demokracji, jej anty-liberalny charakter bierze się z przekonania, że wybory wystarczą. Są niezbędne i ich wygrywanie jest konieczne dla powrotu na ścieżkę demokratycznego rozwoju. Lecz jeszcze ważniejszy dzisiaj dla odnowienia demokracji - jest rozumny udział w procesach podejmowania decyzji, w życiu publicznym, w przekraczaniu ram wyznaczanych przez partyjne zegary i miarki. Uczestnictwo w polityce oraz państwo obywatelskie są szansami na powrót do istoty demokracji w świecie post-prawdy i zwycięstw populizmu.
Dlatego tak ważni są odważni w Polsce - Obywatele RP.
I wszystkie ruchy demokratyczne, oraz obywatelskie stawiające na uczestnictwo i udział ludzi - w protestach, kiedy trzeba. W debatach - kiedy to możliwe. W poszukiwaniu oraz klarowaniu rozwiązań i decyzji, gdy - to po prostu konieczne. Demokracja nie wróci - po autokracji, jaką instaluje w Polsce Kaczyński - do swojej tradycyjnej formy. Duch demokratyczny nie wróci sam z siebie. Jeśli chcemy budować na nowo demokrację (a musimy - by ją ocalić), osłabiać skrajną polaryzację, widzieć wszystkich uczestników procesu współdecydowania - to musimy się otworzyć na wichry nowego modelu uczestnictwa w polityce.
Paweł Kasprzak prowadzi Obywateli RP od najtrudniejszych momentów zniszczenia narzędzi demokratycznych w funkcjonowaniu państwa w Polsce. Dlatego protestował na ulicach, kiedy inni się tego obawiali. Dlatego de facto wyrugował swoją obywatelską nieustępliwością smoleńskie pochody z kalendarza politycznego w Polsce. Dlatego walczy o to, by decyzje były podejmowane z uczestnictwem obywateli, z szansą na to, by zwykli obywatele przynajmniej się wypowiedzieli na tematy, które ich dotyczą.
Nie wszyscy to lubią, rozumieją i chcieliby wprowadzać takie działania - do zestawu narzędzi demokratycznych.
Jego upór i pasja drażnią nawyki zwykłej, tradycyjnej polityki. Jego jasne domaganie się, by przed ustalaniem list kandydatów odbywały się debaty tych, którzy chcą się ubiegać o mandat publicznego zaufania w wyborach - trywializowane jest przez krótkowzroczne postrzeganie sporu politycznego, jaki toczy się w Polsce jako sporu między jednymi a drugimi. A nie sporu o coś, co naprawdę jest ważne: o konkretne rozwiązania i o wartości.
Dziś toczy się wewnątrz obozu demokratycznego ( widoczny w Warszawie) spór o to, czy kandydat Koalicji Obywatelskiej na senatora, Kazimierz Ujazdowski - podejmie rzuconą przez Kasprzaka rękawicę odbycia debaty i jej społecznej oceny. Jest banalizacją sprawy mówienie, że to atak na Ujazdowskiego i że trzeba ofertę demokratycznego sporu przedstawioną przez Kasprzaka - odrzucić lub zbyć milczeniem.
Może debaty są nam naprawdę potrzebne, a nie tylko marketing polityczny sprowadzony do manipulacji nastrojami i masami ludzkimi. Bo takie otwarcie się na debatę - budowałoby właśnie poczucie obywatelskiego współuczestnictwa w polityce, którego tak nam w Polsce brakuje.
O to chodziło tym wszystkim, którzy zbierali podpisy pod kandydaturą Kasprzaka na senatora. Warto na to spojrzeć nie kunktatorsko - co się opłaca, co nie, a raczej od strony: co debata ( ważne narzędzie w demokracji) może przynieść, co rozświetlić.
W końcu wszyscy, codziennie, w wielu aktywnościach - nieustannie uczymy się demokracji. Demokracja nigdy nie jest dana raz na zawsze. Zawsze jest czymś, o co trzeba walczyć, ubiegać się, uczyć się.