
Każdego roku w Wielkim Tygodniu, świat symbolicznie zbliża się do krawędzi. Jest to czas śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Widać więc ogrom cierpienia i bólu związanego z umieraniem mimo pozornej neutralności Piłata - w końcu jednak przychodzi wiara, nadzieja i miłość. To fundament chrześcijaństwa.
REKLAMA
Różne religie mają odmienne w wyrazie, ale podobne w istocie doświadczenia - krawędź śmierci i cienka linia nadziei na jej pokonanie w różnych wymiarach: symbolicznym, psychoemocjonalnym, społecznym, rytualnym, kulturowym.
Od Koranu z jego Rajem - aż po marzenie z Tory każące Żydom oczekiwać Mesjasza. Od bólu Minotaura zamkniętego w labiryncie, by zostać nie tylko wyprowadzonym w pole (siła sprawcza boskiego Zeusa), ale i zabitym przez Tezeusza - do klątw, plag egipskich oraz symboliki jedności świata ludzkiego ze światem wieczności w piramidach i nieuchronności oblicza Sfinksa. Fatalizm wielu religii nie zawsze daje nadzieję, chociaż każda religia tworzy szanse dla człowieka, który umie się ukorzyć oraz boleśnie i sprawiedliwie ocenić samego siebie.
Niewiara również przynosi w codzienności, podobne doświadczenia - ocierania się człowieka o różne krawędzie, o doświadczenia ekstremalne, o zbliżanie się do granicy czegoś niewytłumaczalnego. Nawet, jeśli sens tej niewytłumaczalności gubi się w „czarnych dziurach” albo niesie jednak próbę zrozumienia, jakie dawała myśl Hawkinga.
Świat na krawędzi, to doświadczenie egzystencjalne. Czy ono buduje etykę końca świata?
Dlaczego o tym piszę, właśnie teraz, w tegorocznym Wielkim Tygodniu?
Bo tego roku jesteśmy w czasie szczególnym. Jak zresztą wiele razy w Historii.
Jest Wielkanoc 1348 roku. Gdzieś w tym okresie, 7 kwietnia Król Czech, Karol IV Luksemburski zakłada w Pradze pierwszy w Europie Środkowej uniwersytet. Ale wiele miast europejskich doświadcza wówczas „Wielkiej Śmierci”, bo tak nazywano pandemię dżumy (nazwę „Czarna Śmierć” przyjęto dopiero w XVIII wieku). W październiku flota genueńska płynąc znad Morza Czarnego, przyniosła do sycylijskiego portu w Mesynie nieznaną chorobę (wykluła się kilkanaście lat wcześniej na granicach pustyni Gobi w Mongolii). Roznosiła się szybko poprzez porty i szlaki handlowe (to była siła tamtej gospodarki) po olbrzymim przecież kręgu Morza Śródziemnego (Lewant) i w całej Europie, docierając w 1350 roku do Szwecji i krajów północnych.
Świat staje na krawędzi. Wkrótce w Europie umrze 25 milionów ludzi, na 75 milionową populację. W Chinach, których dżuma nie ominęła, do końca XIV wieku umarło 30 milionów z populacji 120 milionów. Tempo i skala śmierci były tak olbrzymie (przy kilku nawrotach), że gdyby to przeliczać na dzisiejsze warunki, pandemia Koronawirusa powinna zabrać w kilka lat ok.1.9 miliarda ludzkości...
Rosły lęki i napięcia, wracał strach przed końcem świata. Europa w pierwszej części XIV wieku doświadczyła, jak twierdzą niektórzy historycy tzw. ”małej epoki lodowcowej” (mroźne zimy i deszczowe lata), co przy przeludnieniu i jałowieniu ziemi przez częsty obsiew, by wyżywić ludzi - powodowało głód. Do lęku codziennej egzystencji dochodził lęk przez Zarazą - czymś nieznanym, niewytłumaczalnym. Powszechne było przekonanie, że to Bóg zsyła karę za grzechy i nieposłuszeństwo. W Koranie jednak - ci, którzy chorowali na dżumę mieli otwarte wrota do Raju, w chrześcijaństwie - zaczęła kwitnąć mocniej, niż do tej pory idea „czyśca” jako miejsca przejścia: ze śmierci w bólu dymienicznej lub płucnej dżumy do Nieba.
Modlono się o wybaczenie i ratunek, ale wedle średniowiecznych zwyczajów nie bezpośrednio do Boga, ale za wstawiennictwem: Matki Bożej, św. Sebastiana i św. Rocha. Strzały w ciele św. Sebastiana były w ikonografii tamtego czasu, jak strzały zarazy. Jedni budowali swoją religijność, urósł wtedy ruch biczowników, wkrótce zakazany przez Kościół, pojawiły się jasne wskazania, że w czasie zarazy ludzie mogą wzajemnie się spowiadać, nawet przed kobietami. Ale pojawiały się też inne formy dawania sobie rady ze światem na krawędzi - rozpusta, przepijanie wszystkiego w tawernach, szukanie pociechy w burdelach, które w końcu w dużej części średniowiecza były legalne. Niektórzy wybierali wyrafinowaną intelektualnie „epikurejską rozpustę” - o tym pisze Boccaccio w „Dekameronie” pokazując zgromadzonych (zamkniętych) za miastem Florentyńczyków opowiadających wesołe erotycznie historie (pierwsze wydanie w 1349 roku).
Jeszcze inni szukali przejawów grzechu, który stał u źródeł pandemii. W miastach palono albo wywożono brudy i nieczystości, ale wskazywano też ludzi nieczystych: biednych, odmiennych - osób kalekich, rozpętał się na olbrzymią skalę antysemityzm, bo to Żydzi mieli być przyczyną zarazy. Prześladowano Żydów, palono synagogi, w ich miejsce budowano kościoły. Odmienni seksualnie (zwani wtedy wszyscy sodomitami) byli masowo piętnowani, skazywani, izolowani, karani. Doświadczenie świata na krawędzi w każdej epoce historycznej, bardziej skrycie lub otwarcie - sprzyjało i sprzyja poszukiwaniu kozła ofiarnego.
Dzisiaj można powiedzieć, że powstało takie zjawisko, jak „dżuma w umyśle” - szukanie kozłów ofiarnych i potrzeba stygmatyzowania różnych grup społecznych jako winnych (stereotyp Żyda jako nosiciela tyfusu stał się elementem języka i propagandy nienawiści, choć niechęć do HIV była na przełomie lat 70/80 tym samym).
Ale przecież także uczono się, jak radzić sobie z pandemią.
Kluczowe było odejście od tezy jeszcze przedstawianej przez Hipokratesa (460 - 377 p.n.e.), że epidemia powoduje zatrucie powietrza przez miazmaty. Od 1348 roku, bardzo powoli przechodzono do interpretacji, że to ludzie mogą przenosić chorobę. Władze Mediolanu, w części Wenecji zrozumiały to pierwsze i zaczęły podejmować decyzje, z jednej strony chroniące ludzi, z drugiej zaś ograniczające roznoszenie się choroby (na taką skalę, jak to wówczas było możliwe). To w Wenecji zrodziła się koncepcja kwarantanny (40 dni izolacji) dla osób przybywających ze stron, gdzie dżuma mogła się szerzyć. To włoskie miasta podjęły decyzje o kontroli ruchu ludności i towarów. To wenecki doża uznał, że zmarłych na dżumę trzeba chować na osobnych wyspach - cmentarzach (stąd do dziś ma to swoją historię odnowioną przez Napoleona stanowiącego San Michele cmentarzem wielu religii i kultur), i w grobach kopanych na głębokość 5 metrów.
„Czarna Śmierć” zmieniła Europę.
Ówczesny świat na krawędzi przeobraził się zupełnie nieświadomie. Destrukcja stała się zaczynem konstruowania nowego świata - mniejsza populacja ułatwiała zdobywanie szlifów mistrzowskich czeladnikom, w wielu zawodach przyspieszyły i otworzyły się nowe możliwości kariery. Potrzebne okazały się wynalazki. Zaczęło rozwijać się rzemiosło przechodzące w bardziej rozwinięte formy produkcji. Powstały zręby gospodarki rynkowej. Europa wkroczyła w nowoczesność, którą między innymi jako pokłosie Zarazy opisał Braudel w swoim wielkim dziele o skoku gospodarczym i cywilizacyjnym naszego kontynentu między XV a XVIII wiekiem.
Ale dopiero wiek II nowoczesności (XIX) przyniósł, po epidemii dżumy w Hongkongu w 1894 roku odkrycie pałeczki bakterii i stworzenie metody uzyskiwania surowicy. Dokonał tego Alexandre Yersin, wykształcony przez Instytut Pasteura, szwajcarski lekarz.
Jest rok 1918. Wojna zbliża się ku końcowi. Ale nie dość, że zginęło w niej prawie 5 milionów cywili, to 3 miliony kobiet zostało wdowami, 10 milionów dzieci - sierotami, a prawie milion osób dotknęły choroby psychiczne. „Hiszpanka” (A/H1N1) zaczęła się w styczniu 1918. Pierwsza fala nie była aż tak śmiertelna. Ale ogarniała powoli cały świat (poza Australią, gdzie twarda blokada transportowa aż do początku 1919 roku nie dopuszczała wirusa) - z głównymi centrami w Breście we Francji, Bostonie w USA i Freetown w Sierra Leone podczas drugiej fali, kiedy jesienią 1918 roku śmiertelność była bardzo wysoka: od 5 do 10% zarażonych. Cechą tej pandemii, pierwszej tak wielkiej po pandemii dżumy z XIV wieku, był odwrócony profil wiekowy. Umierali młodzi (20-40 lat) o wiele bardziej, niż tradycyjnie przy grypie - starsi. Już współczesne badania pokazały, że przyczyną tego był silniejszy u młodych układ odpornościowy, w obronie organizmu walczący z zaatakowanymi płucami i niszczący je. Różne do dzisiaj są szacunki wielkości ofiar śmiertelnych: od 21-25 milionów osób do 50-100 milionów. Zachorowało na „Hiszpankę” prawie 500 milionów ludzi, czyli 1/3 ówczesnej populacji świata.
Co wówczas myślano? Na co czekano? O co się modlono? Jak uciekano przed chorobą - w posty, chaos życia codziennego, rozpustę, smutną radość każdej przeżytej godziny? Jak zawsze w epidemiach, jak zawsze w doświadczaniu świata na krawędzi. Może to życie na krawędzi - wojna i pandemia - wydało ziarna, które przemieniły świat Międzywojnia przenosząc ludzkość w sensie symbolicznym z „Art Deco” w totalitaryzm, z oddawaną przez ludzi wolnością w imię zaspokojenia potrzeb bezpieczeństwa.
Są takie zdarzenia, jak wojny - które to doświadczenie krawędzi przynoszą, szczególnie w XX wielu na masową skalę. Od dramatu tysięcy istnień żołnierzy zagazowanych pod Ypres, czy ginących w masowej i długiej rzezi z udziałem 55 milionów zmobilizowanych w armiach (15 milionów z nich było rannych lub chorowało) podczas I Wojny Światowej, do zimnej i głodowej śmierci pod Stalingradem, czy w Leningradzie. Od płonącego getta Wielkanocą 1943 roku (bunt zaczął się w poniedziałek Wielkiego Tygodnia, i w żydowski Pesach) podczas warszawskiego powstania Żydów - po marsz bohaterskich, ale przegranych mieszkańców Warszawy uchodzących tysiącami ze zniszczonego przez Niemców miasta. Od cywili rozstrzeliwanych w setkach, setkach miast europejskich okupowanych przez hitlerowców po miliony uśmiercone gazem, głodem, chorobami i biciem w obozach koncentracyjnych.
Jest kilka dni po Wielkanocy 2010 roku. 10 kwietnia o g. 8.41 rozbija się pod Smoleńskiem samolot wiozący 96 Polek i Polaków, w tym Prezydenta Rzeczypospolitej, Lecha Kaczyńskiego i jego Małżonkę. Jeśli ktoś chce mówić o traumach po 1989 roku, ta trauma jest jedną z najbardziej bolesnych.
Nagle. Tyle wspaniałych osób. Polski świat (nie tylko zresztą) stracił oddech. Łzy, wzruszenie, ściśnięta krtań, zaciśnięte palce w bezradnych dłoniach.
I już 12-ego pierwsze trumny z ciałami owinięte w biel i czerwień polskiej flagi. Milczący ciszą niewymownego dramatu przejazd przez Warszawę, światełka unoszone w hołdzie i współczuciu do góry - i wydawałoby się wtedy: polska wspólnota w bólu. A przecież, kiedy rozmawiam z Tuskiem po jego powrocie z miejsca katastrofy, już 11 kwietnia ok. godziny 1 w nocy - mówi o intuicji, że to zdarzenie podzieli nas, w Polsce na długo, na pokolenie, na co najmniej 20 lat.
W oczach i głosie osób bliskich tym, którzy zginęli w katastrofie czuję niewypowiedziany ból. I niemożność w wielu przypadkach przejścia z doświadczenia krawędzi do doświadczenia konsolacji, pocieszenia. Bo jeśli katastrofa lotnicza niszczy integralność ciała, i są gdzieś, dramatycznie utracone części najbliższych, to nie można domknąć tej historii. Płacz nigdy nie może się skończyć. Bardzo wtedy chciałem ( i taka była wola Premiera) zrobić wszystko, co potrzebne było wtedy rodzinom i bliskim: sprowadzić jak najszybciej ciała i pochować je, pomóc w najdrobniejszych sprawach od finansowych do ludzkich - pamiętam, jak proszono mnie, by zadbać o to, by „... mama miała różaniec w rękach”.
I to był świat na krawędzi ludzkiej wytrzymałości na cierpienie, ale i wsparcia wspólnoty dla tych, których bolało najbardziej, a i tak przecież cierpieliśmy wszyscy.
To „wszyscy” i „wspólnota” szybko jednak zostały zniweczone. Przez bezwzględną walkę i grę polityczną opartą nawet na własnym, ludzkim przecież bólu. Przez doświadczenie krawędzi, które nie tak, jak to bywało często w Historii - zamiast łączyć, teraz od 2010 roku zaczęło dzielić. Dzieliło i dzieli. Smoleńsk - to Polska w swoim nieskończonym doświadczeniu krawędzi...
Jest rok 2020. Coraz mocniej uświadamiamy sobie, że nasza Planeta jest blisko krawędzi.
To ludzie ją niszczą na skalę do tej pory niespotykaną. Nie zlodowacenie, nie powodzie i potopy, nie huragany, nie pozaziemskie meteory. Tylko człowiek kolonizujący Ziemię. To nasze, ludzkie działanie przynosi światu - szóste wymieranie.
Choć zarazem przecież - o tragiczny paradoksie - to właśnie uprzemysłowienie pozwoliło przeżyć ludzkości w jej wielkim wzroście populacyjnym: od 2,2 mld w 1952 roku do 7,4 mld obecnie.
Kilkaset tysięcy ludzi w Europie co roku umiera ze względu na smog. Gatunki wymierają w zawrotnej szybkości (niektórzy podają - 5000 gatunków rocznie), a bioróżnorodność będąca kluczem do zrównoważonego rozwoju ginie. Plastik zabija oceany. Od końca lat 70. do dzisiaj 1/3 lodu w Arktyce zniknęła. Za kilkadziesiąt lat wody oceanów podniosą się tak wysoko, że wiele wysp na Pacyfiku zniknie z powierzchni Ziemi. Gdyby Antarktyda topiła się w tempie 15% - 20% co 15 lat, to Bangkok i Miami na pewno znajdą się szybko pod wodą. Jeśli ocieplenie globalne będzie postępowało w takim tempie, to za 20/30 lat ludzie będą uciekać z Afryki, bo tam nie da się żyć. Rocznie fale migracyjne rzędu prawie 28 milionów ludzi mogą wędrować do Europy w poszukiwaniu nadziei na życie. A śmiertelność starszych mieszkańców wielkich metropolii w świecie w miesiącach letnich, z nadmiaru gorąca osiągnie skalę ok. 300/400 tysięcy rocznie (obecnie umiera z przegrzania 20/30 tysięcy osób). Już dzisiaj widać, że sprawy środowiskowe, to nie tylko ochrona zasobów i natury, jak to wydawało się przez lata. To kwestia zdrowia i życia ludzi. Niszczenie Ziemi, nawet z ograniczeniami, które przynieść mogą Green Deal i Porozumienie Klimatyczne, może spowodować w 2100 roku ok.11/12 milionów zgonów rocznie, które już zaczynamy nazywać - „zgonami ekologicznymi”.
Kolonizacja Ziemi. Kataklizm. Krawędź. Świat na krawędzi. Etyka końca świata? Świata, jaki znamy do tej pory...
Jest Wielkanoc 2020 roku. Pandemia Koronawirusa dotyka nas wszystkich. Kiedy piszę te słowa zainfekowanych jest w świecie (w 190 krajach) 1 523 981 osób, a zmarło 88 187. Kraje usiłują zarządzać nie tylko kryzysem zdrowotnym, ale też i ekonomicznym.
Już teraz OECD prognozuje skurczenie się PKB dla Japonii na poziomie ok. 45%, USA ok. 40%, Niemiec ok. 40%, Chin ok. 25%... To będzie długotrwały szok, bo nie wiadomo, kiedy i na jakich zasadach można będzie wracać do normalności.
Istotą obrony przed Koronawirusem jest społeczny dystans i zamknięcie w domach (w Europie w ciągu marca pozwoliło to ocalić życie co najmniej 60 tysiącom osób), przestrzeganie zasad higieny i noszenie maseczek. Gdyby tych kroków nie podjęto w samej Wielkiej Brytanii, według Imperial College mogłoby umrzeć 500 tysięcy ludzi.
Pandemia osłabia gospodarkę, której istotą jest przecież wymiana. Zastój potrzebny dla ratowania zdrowia i życia (nie wszystko można zrobić zdalnie) - zabija całe sektory (podróże, linie lotnicze, firmy samochodowe). Choć przy okazji emisja dwutlenku węgla zmniejszyła się od początku roku o 5%, co jest skalą redukcji zanieczyszczeń podobną do tego, co było po II Wojnie Światowej. Ale najbardziej efekt pandemii uderza w małe firmy i ludzi samozatrudnionych, także miliony takich, którzy produkują i sprzedają na ulicach. Ograniczenie wychodzenia z domu w Indiach, dla 1,4 miliardowego społeczeństwa - nawet w pierwszych 3/4 tygodniach oznacza widmo głodu.
Ludzie bez pracy, ludzie bez dochodów, ludzie w coraz większej depresji i bez poczucia wyjścia, ludzie bliscy często rozdzieleni - jak dziadkowie i wnuki, jak mistrzowie i studenci... Bez nadziei?
Bo na Koronawirusa nie ma leku. Można - ułatwiając poprzez respiratory oddychanie - dawać szansę, by organizm ratował się sam. Nie ma szczepionki, i może być najwcześniej za 12-18 miesięcy. I chociaż znamy białkową strukturę wirusa, to - co w nim zewnętrzne, i wewnętrzne - jeszcze wiele miesięcy pracy w laboratoriach upłynie zanim przyniesie to efekty.
Czy nie wydawało nam się jeszcze niedawno, że wysoko rozwijająca się gospodarka i nauka znajdą rozwiązania każdego problemu?
W potocznych odczuciach pryska mit supremacji ludzkiej wiedzy. Pryska mit poczucia wzrostu i stabilizacji. Już w efekcie pierwszych miesięcy pandemii 12 milionów ludzi w Azji wróci do strefy skrajnego ubóstwa. Pryska mit równowagi w świecie, bo pandemia drastycznie odsłania nierówności. W 160 milionowym Bangladeszu jest 29 łóżek intensywnej terapii. W Afryce wydaje się na ochronę zdrowia na mieszkańca w ciągu roku - 12 USD, a w Wielkiej Brytanii 4000 USD. A przecież widać, jak przy tej pandemii ograniczona jest wydolność NHS (Narodowego Systemu Zdrowia). Ratunkiem dla krajów Afryki, części Azji i Ameryki Południowej może być demografia. Średnia wieku ludności w Afryce, to 19,4 lat, w Ameryce Płd. - 31 lat, w Indiach - 27, a w Europie - 40 lat. Aż kusi, by spytać: kto ma większe szanse przeżyć i na jakich zasadach? Ale co będzie się działo w slumsach, gdzie na 2-4 metrach kwadratowych żyje 10/15 osób. Co będzie w 12 milionowej Kinszasie, 13 milionowym Lagos, czy 13 milionowej Manili?
Świat jest na krawędzi. I pandemia Koronawirusa zmieni oblicze świata: od wzorców życia codziennego, pracy i edukacji do nowych modeli biznesowych, i przyspieszenia rewolucji cyfrowej.
To jest czas lekcji dla nas wszystkich, i każdego z nas z osobna.
Lekcja przyszłości nie może być lekcją pychy. Musi być lekcją dobrej pokory. A dobra pokora - wymagać powinna oprócz działań praktycznych, solidarnych w całym świecie, a nie skrajnie nacjonalistycznych - także impulsu moralnego. Zrozumienia sensu swoistej etyki końca świata, czyli potraktowania odpowiedzialności za siebie i świat jako codziennego obowiązku.
Odpowiedzi na przyszłość nie mogą być takie, jakie dawał kiedyś kapitalizm uprzemysłowienia (w wersji wolnorynkowej, czy państwowej, jak w Chinach). Ani takie, jakie zaczynał dawać kapitalizm nadzoru. Ani takie, jakie daje czas pandemii ze wzmocnieniem państw, siły władzy, która może ograniczać prawa obywatelskie i sankcjonować drogę do nie-wolności, jak już to opisał Timothy Snyder.
Odpowiedzią na wyzwania świata po pandemii musi być nowe przywołanie solidarności i zaufania, opartych na nadziei. A nadziei trzeba szukać w sobie samym, w drugim człowieku, w Bogu, w Sile Wyższej, bez względu na to, jak ją definiujemy. Tylko wówczas świat na krawędzi nie będzie końcem świata, w żadnym nawet symbolicznym sensie.
Piszę ten esej traktując to jak swoiste rekolekcje. Słucham „Canta la Maddalena”, pieśni z XVII wieku, „Requiem” Dworzaka, Włodka Pawlika „Misterium Stabat Mater” oraz przepięknego nagrania Triduum Paschalnego śpiewanego u krakowskich Dominikanów. Patrzę w pełne zieleni okno. Z boleścią i czułością wracam do rozmów prowadzonych 10 lat temu, po Smoleńsku z tymi, którzy cierpieli najbardziej...
Szukam odpowiedzi na świat na krawędzi.
Michał Boni
