Właśnie wróciłem z Trapani i Erice i powtarzam cudowne doświadczenie smakowe. Jem cannoli i cassate di Sicilia z przepięknej, malutkiej cukierenki Marii Grammatico.
Oprócz migdałowej i zielonej, marcepanowej słodkości mam w pamięci wjazd kolejką linową (gondolką) z rozsłonecznionego Trapani/Erice na wysokość przeszło 700 metrów do średniowiecznego miasteczka Erice, owiniętego zimną mgłą. W ciągu godziny mgła ustąpiła słońcu i obrysowana szarością forteczna wieża zamku (Castello di Venere) odsłoniła swój kamienny kształt, podobnie z katedrą i wieżą przykatedralną. Katedra jest esencją piękności romańskiej, choć w środku pełna skromnego baroku oraz neogotyku
z XIX wieku, z tajemniczym sufitem w różnorakie wzorki bliskie i ornamentom arabskim
i klasycystycznym. Po drodze, w dolnej części miasteczka osadzonego w formie trójkąta na wzgórzu, na maskach samochodów wygrzewały się koty, łapiąc ciepło, które szarość zimnej mgły zabierała. Uliczki tak maleńkie, że pojedynczy człowiek ledwo przejdzie, ale spójność kamienna miasta ciągle jest zachowywana.
W mitycznej legendzie założyciel tego miasta, król Elymów, Erice (syn Posejdona i Afrodyty) wyzwał do walki Heraklesa - i przegrał. Ale lud Elymów (w innej legendzie mówi się o nim, że to uciekinierzy z Troi) dalej władał tą ziemią, choć jak prawie na całej Sycylii świetność przyniosły rządy Normanów. To normańskie kościoły z XI i XII wieku tworzą podstawę Erice. Aczkolwiek katedrę fundowano jeszcze w czasach cesarza Konstantyna w IV wieku n.e,
a obecny kształt zewnętrznej budowli nadał Fryderyk III Aragoński w XIV wieku, używając do budowy kamieni ze świątyni bogini Wenus.
Jest w Sycylii jedna, kluczowa zasada - to przenikanie.
II.
I tak, jak Erice niesie w sobie mitologię i historię - od greckich pradziejów, poprzez fenickie pamiątki, normańską otwartość na różnorodność wcześniejszych kultur - takim spotkaniem wielu tradycji i rzek pamięci zawartych w budowlach, świątyniach, kamieniach ulic oraz planach miast, zwyczajach ludowych i uprawach pól jest właściwie cała Sycylia.
Sycylia, która spotyka południe z północą.
Sycylia antyczna z duchem helleńskich wierzeń i ze szczególnym wyróżnieniem fortyfikacyjnych czasów rzymskich, bo to Rzymianie obronili wyspę przed Kartagińczykami (Sycylia w tamtych czasach była zarazem jednym z głównych źródeł wyżywienia Rzymu). Sycylia arabska z linią ozdób w architekturze i dekoracjach, ze smakiem rodzynek i ryżu - w IX wieku Palermo liczyło przeszło 350 tysięcy mieszkańców. Sycylia normańska, kiedy mówiono głównie arabskim, rdzewiejącym greckim, dopiero rodzącym się, chropawym włoskim, a wykształceni chrześcijańsko - łaciną. Sycylia andegaweńska z powstaniem Sycylijczyków zaczętym głosem dzwonów na Nieszpory 30 marca 1282 roku, co spowodowało wymordowanie Francuzów traktowanych jak okupanci, nie wyparło jednak Andegawenów na zawsze z wyspy (wielu z nich uczyniło dla wyspy sporo dobrego). Sycylia Czarnej Śmierci, bo to statek, który przypłynął z Morza Czarnego i zacumował w Mesynie w 1347 roku przyniósł dżumę do Europy. Sycylia hiszpańska czasów baroku, Sycylia okresu napoleońskiego. Sycylia w dobie bourbońskiej po Kongresie Wiedeńskim w 1815 roku, tworząca razem z południową częścią Włoch, Królestwo Obojga Sycylii. Sycylia wolnościowa Garibaldiego z powstania 1860 roku, a wcześniej w okresie Wiosny Ludów
z 1848 roku ze świadectwem udziału Ludwika Mierosławskiego w sycylijskim upominaniu się o wartości, o jakie wówczas walczono w całej Europie (Mierosławski wrócił ponownie na Sycylię na zaproszenie Garibaldiego w 1860 roku i był ranny pod Mesyną).
Sycylia ze wspaniałej książki Giuseppe Tomasi di Lampedusy „Lampart”, wydanej w 1958 roku, już po śmierci autora (i Sycylia z filmu Viscontiego z Claudią Cardinale, Burtem Lancasterem i Alain Delonem z 1963 roku), gdzie uchwycono ten moment przemieniania się historii Włoch i Sycylii, kiedy książę Salina w swoim arystokratycznym stylu bycia musi znaleźć sposób na dostosowanie się do wielkiej zmiany, jaką niósł Garibaldi i odnawiające się jako królestwo, państwo włoskie, aż do wyników referendum z 1861 roku, które dało Sycylii miejsce w nowej państwowości. Pierwsza scena tej powieści pokazuje chwilę po zakończeniu codziennie odmawianego przed kolacją różańca, z modlitwą prowadzoną przez Księcia (mam nie tylko w pamięci, ale i przed sobą tę książkę, jej pierwsze polskie wydanie z 1961 roku ze wstępem Louisa Aragona). Książka pokazuje paradoks zmienności dziejów - po to, żeby coś się zmieniło nic nie może się zmienić, to przesłanie księcia Saliny.
Sycylia mafii realnej, z pamięcią o nieugiętych adwokatach z nią walczących: Giovanni Falcone i Paolo Borsellino, zamordowanych w 1992 roku - ich imieniem jest nazwane lotnisko w Palermo. I Sycylia mafii, rozsławionej przez Vito Andolini z wioski Corleone
w epickim obrazie Francisa Forda Coppoli. Sycylia biedy i Sycylia uchodźców, co widać było przez wieki. Sycylia nadziei, jaką niesie wielokrotny burmistrz Palermo Leoluca Orlando (pięknie scharakteryzowany przez Jarosława Mikołajewskiego we wspólnej
z Pawłem Smoleńskim książce „Czerwony śnieg na Etnie”) oraz jasne przesłanie Krzyża zbitego z ocalałych desek łodzi migrantów, stojącego tuż przy wejściu do Katedry w Noto.
III.
Noto jest bajkowym miastem późnego baroku. Place, katedra (Cattedrale di Noto), kościoły, Palazzo Ducezio, uliczki położone wyżej i niżej, ich serpentyny, ale i prowadząca oczy linia balkonów, balustrad, opartych o różnorakie maszkarony, atlanty, lwiska barokowe, syreny, rumaki, fale morskie, muszle i niewyobrażalne rośliny. Ta linia ozdób staje się wielkim plafonem ulicznym, którego cechą podstawową jest właściwie brak linii prostej. Wirująca barokowo Sycylia, a przecież wszędzie niedaleko pamiątki antyczne i normańskie.
To tak, jakby powiedzieć: Sycylia zawsze pamięta…… I zapada w pamięć.
Kiedy z amfiteatru Teatru Antycznego w Taorminie spoglądam w dal, to widzę wyłaniającą się z chmur i pokrytą śniegiem Etnę. Stoi, jak najświętsza ze świątyń każdego możliwego obrządku. Stoi, jak surowy Strażnik Natury i jak pocztówkowa malowanka. Stoi, jakby wiecznie oczekiwała na powrót Hefajstosa do kuźni.
I mogę sobie wyobrażać, jakie wrażenie musiały robić na widzach przedstawienia antyczne (najpierw adresowane do publiczności greckiej, bo przecież pierwsi Grecy przybyli do Taorminy/ do Naxos i założyli tu swoją siedzibę w 735 roku p.n.e) w czasach greckich czy rzymskich. Istotą teatru antycznego był zawiązany dramat między postaciami w naturalnej scenografii kolumn oraz kamiennej sceny i proscenium, do czego dodawano maski i stroje aktorów (kolorowe wbrew powszechnemu dzisiaj przekonaniu o ich bieli) oraz muzykę pieśni chóru (akustyka była podobno w tym teatrze genialna). Ale przecież dodatkowym podarunkiem natury dla estetyki był widok Etny w tle, w wieczornych promieniach zachodzącego słońca.
Teatr przetrwał w jakimś sensie do dzisiaj, pomimo trzęsień ziemi oraz zniszczeń z okresu panowania Arabów, pomimo niedopowiedzianej roli, jaką mógł pełnić w okresie Normanów i później (czy coś się tam wtedy w ogóle działo...). Ponowne odkrycie teatru i Taorminy, to druga połowa XVIII stulecia. Jest wokół wzgórza teatralnego ścieżka spacerowa Goethego z końca wieku Oświecenia, z 1787 roku, choć narzekał na krzewy przez które nie mógł się przebić, i utyskiwał, że teatr, całkowicie wówczas zniszczony, trzeba odbudować,
a przynajmniej zrekonstruować go w rysunku, co starał się zrobić towarzysz jego podróży, malarz i rysownik Kniep. Jest wreszcie Katedra w Taorminie, wyglądająca jak miniatura romańska przy placyku Duomo (z ozdobioną renesansowym portalem fasadą), na którym stoi czarowna fontanna przedstawiająca Centauressę, pół byka i pół kobietę w jednej postaci.
Moczyłem chleb w oliwie spod Etny, jakoś specjalnie smakowitej (z drzew oliwnych rosnących w ziemi zmieszanej z użyźniajacą lawą wulkaniczną), po lewej miałem fontannę, a na przeciw fronton taormiańskiej katedry, który nagle rozświetliło słońce, tak że wyglądał jak magiczna, nieodparcie przykuwająca wzrok, złota monstrancja ze starej procesji.
Arabowie wnieśli do dziejów Sycylii, ale także całej kultury europejskiej wiele umiejętności. Zmienili całkowicie rolnictwo, wprowadzając nowocześniejsze formy uprawy, ale i osadzając na sycylijskiej ziemi: figi, cytrusy, ryż, cynamon, goździki. Przechowywali też dobra kultury - w księgach myśl grecką i rzymską, kiedy średniowieczne chrześcijaństwo niekoniecznie chciało o tym dziedzictwie oficjalnie pamiętać.
IV.
W Syrakuzach jest plac Archimedesa, bo tam właśnie ów wielki myśliciel żył i jak głosi legenda po odkryciu Prawa Archimedesa (w ludowym przekazie - woda, mycie się, wanna, co cięższe - a co lżejsze, i w jakich warunkach) wybiegł prosto z kąpieli nago na ulicę.
To w Syrakuzach właśnie przez wieki produkowano papirusy, co pozwalało utrwalać
i przenosić w czasie literaturę oraz wiedzę. Przy zatoce i blisko morza jest tam (na wysepce Ortygia - najstarszej części miasta) źródło Aretuzy, a w nim rosną krzaki papirusowe. Rosną, bo mimo, że o centymetry jest woda morska, to mają słodką wodę. Historia tego źródła jest przepiękna. Aretuza była nimfą, która broniła się przed miłością myśliwego Alfejosa. Uciekając przed nim, poprosiła Artemidę o pomoc i została zamieniona w źródło, Alfejos zmienił się jednak w rzekę i tak połączyli się na wieki. Źródło, choć zyskało oprawę architektoniczną w 1843 roku, z kulturowego wzorca i emocji romantyzmu, opowiada nam tę historię do dzisiaj.
To ciekawe, jak na Sycylii łączą się ze sobą style wielu kultur, jak czas powoduje nawarstwienie się wzorców architektonicznych i ornamentacji. W Syrakuzach jest najstarsza znana mykwa żydowska z VI wieku, choć Żydów wygnano z Sycylii w końcu XV wieku, za panowania Hiszpanów, a Wielką Synagogę w Palermo zamknięto na zawsze
w 1492 roku. Jest również w Syrakuzach, wspaniała Katedra z barokową fasadą (dodaną w XVIII wieku po zniszczeniach trzęsień ziemi), powstała w okresie bizantyńskim - kościół chrześcijański wchłonął kolumny ze świątyni doryckiej poświęconej Atenie. Wchłonął? Zbudowano mur między 24 kolumnami i tak stworzono plan trzynawowej bazyliki.
I w środku, i z zewnątrz widać te kolumny. Dają one świadectwo temu, że to, co wydaje się odległe - może być bliskie. To, co z dzieła człowieka najbardziej duchowe - spotyka się
w twórczym uścisku, spleceniu mimo różnic. I nie w sztucznym synkretyzmie, ani wojnie kulturowej, którą chyba Kontrreformacja tak mocno wniosła do Europy.
Wieczór w Syrakuzach, na wysepce Ortygia ma w sobie jakąś magię. Uliczki, morze, oświetlona katedra, po ciemku oglądane jeszcze raz zródło Aretuzy. I knajpka przy Via Cavour 28, o prostej i przekonującej nazwie „Sicilia in Tavola”. Jest tylko kilka stolików
w środku i parę na zewnątrz. Tiramisu, z przygotowanych składników robią przy tobie, jest najsmaczniejsze, jakie w życiu jadłem. Ale zanim smak spotka się z tiramisu, będzie buffala na cudownie pomarańczowym puree z dyni, sardynki opieczone z dwóch stron wypełnione pastą z fasoli i cieciorki, ravioli z ricottą i pistacjami, tagliattelle z owocami morza. Wymieniam po kolei, ale każde z tych serwowanych dań było jak osobny rozdział w książce kucharskiej, zbierającej całe doświadczenie historycznej Sycylii.
V.
Barok sycylijski, widziany w Syrakuzach, wydaje się być wolny od wojny religijnej, często jest bowiem nabudowany na przeszłości. Przeszłości, której się nikt nie wypiera. Tak, jak Normanowie, Król Wilhelm, Król Roger nie wypierali się świata arabskiego oraz sami pochodząc z północy nie wypierali się piękna sztuki bizantyńskiej. Zasadą normańskiego stylu rządzenia była integracja z dziedzictwem arabskim, nie istniał przymus konwersji dla muzułmanów.
Kiedy dojeżdżam do Monreale, widzę wiele napisów: „Arabo-Normani UNESCO Sita”.
Monreale jest kilkanaście kilometrów od Palermo.
Wsiadłem do autobusu 389 na Piazza Indipendenza, który jeździ co 75 minut. Krętą drogą dojechałem na górę, skąd widok na Palermo odsłania całe piękno położonego przy morzu miasta, port i wysokie wieże Katedry, kościołów oraz Zamku Królewskiego Normanów. Podszedłem pod górę i wąskimi uliczkami dotarłem na plac przed Katedrą. Na prawo od niej jest wejście do klasztoru. W środku piękne krużganki, małe kolumny stojące po dwie razem, zdobione połyskliwymi kamykami i polichromicznymi mozaikami we wzorach,
z ulubionymi zygzakami arabskimi. Cały wirydarz pełen jest słońca i rośnie tam pośrodku nieduży, ale rozrośnięty krzew palmowy, a wokół w odpowiednich kwadratach drzewa: oliwne, pomarańczowe, migdałowe i figowe. Fontanna, wyjątkowo w tym klasztorze stoi
z boku, a nie pośrodku. Jest kontemplacyjnie i spokojnie, w wodzie spływającej z góry fontanny pluszcze się biały gołąb.
Nadchodzi godzina otwarcia Katedry. Wilhelm II ufundował ją w 1174 roku i zbudował bardzo szybko ( w 15 lat) w podzięce Matce Bożej, która mu się przyśniła, gdy był w tym miejscu i wskazała miejsce, gdzie był ukryty skarb jego ojca, Wilhelma I.
Można byłoby chyba rozpiąć linię wspólnoty bizantyjskiej między Konstantynopolem, Rawenną i Monreale.
Cała świątynia jest w bizantyjskich mozaikach. Z apsydy spogląda władczym wzrokiem Pantokrator - w każdym sycylijskim kościele w stylu bizantyjskim siła spojrzenia Pantokratora jest jakby sprawdzianem dla naszej pokory, czy dzieje się to w Cefalu (katedra z dwoma wieżami jakby chylącymi się ku sobie, a Chrystus, jak piszą w przewodnikach
o włosach blond, jak Normanowie, brodzie i brwiach ciemnych jak u Araba, a ustach wąskich jak u Greków), czy w Palermo, w Kaplicy Palatyńskiej. Ten z Monreale wodzi za nami wzrokiem, gdy przesuwamy się oglądając mozaikowe opowieści, które są wszędzie na ścianach, między kolumnami czy oknami. Samo przedstawienie popiersia Chrystusa ma wysokość 8 metrów, a twarz liczy 3 metry, zaś rozpiętość ramion, jakimi ogarnia świat wynosi 12 metrów. Ogrania więc swoim spojrzeniem całość świątyni i zgodnie z założeniem ma być dominujący, w pełni władczy wobec świętej i ziemskiej przestrzeni. Z założenia
w świątyniach podział na prezbiterialną część reprezentującą Niebo i to, co boskie oraz część ziemską, gdzie stali wierni tworzył paradoksalnie jedność przenikania się sacrum
i profanum. To dlatego świątynia miała i mogła uświęcać zwykłych ludzi - i było tak zresztą w wielu religiach i kulturach, od świątyń greckich i świątyni Jerozolimskiej poczynając, przez rzymskie bazyliki, które służyły oddaniu hołdu władcy zasiadającemu w apsydzie, czy przestrzenie meczetów oraz synagog.
Pantokrator z Monreale, jakby w grocie złotej (złoto jako tło mozaik w znaczeniach bizantyńskich, to ucieleśnienie nieba), z ciemno-złotymi liniami włosów i czerwoną szatą okrytą niebieskim płaszczem, ma poniżej siebie Matkę Boską z Dzieciątkiem. Twarz Maryi jest surowa, a mały Jezus trzyma w lewej dłoni zwój papieru, prawą zaś podnosi w geście błogosławieństwa w formie identycznej, jak on sam, późniejszy Pantokrator. Maryja ubrana jest w niebieską szatę i ma na sobie czerwony płaszcz, czyli odwrotny zestaw kolorów, niż Chrystus - w tradycji rozróżniało to naturalną boskość i świętość Jezusa od tych cech, które Maryja dopiero osiągała. A przy niej, w złocistej poświacie stoją archaniołowie Gabriel i Michał, a zaraz obok święci Piotr, Paweł, i w pewnym oddaleniu Jakub, Andrzej, Jan, Łukasz, Bartłomiej, Filip, Mateusz, Marek, Tomasz i Szymon. Poniżej, na trzecim poziomie od góry jeszcze kilkanaście wyobrażeń świętych (wszystkie ujęte w tej samej pozycji),
a wśród nich m.in. św. Klemens Papież, Piotr z Aleksandrii, Tomasz Becket, arcybiskup Canterbury, św. Agata, Benedykt z Nursji, czy Maria Magdalena. Ta lista pokazuje powszechność (wiary i geografii oddziaływania) Kościoła w czasach od Średniowiecza do schyłku Baroku. Jest charakterystyczne, że w tradycji bizantyńskiej Jezus Pantokrator występuje prawie zawsze w identycznym otoczeniu - obraz i prezentacja świętych (to jakby rozwinięty w prawosławiu ikonostas) mają kanonizować porządek rzeczy, utrwalać moc sakralności na zawsze. Jest, jak to w zwyczaju bywało, drobny wyjątek - w jednym
z mozaikowych obrazów prezbiterium, Jezus siedzący na tronie, w otoczeniu aniołów, koronuje stojącego poniżej Wilhelma II.
Kiedy obracasz głowę i przesuwasz się w przestrzeni Katedry, widzisz dookoła całą, pełną, niezbędną dla zrozumienia tamtejszego porządku rzeczy historię w różnych obrazach, jak we fragmentach komiksowych, jakbyśmy dzisiaj powiedzieli. Stworzenie świata jest rozpisane na poszczególne dni z Księgi Rodzaju, gdzie na jednym przepięknym obrazie mozaikowym widać kreację ryb i ptaków, a na następnym długą białą linię tchnienia Bożego, które po „uczynieniu zwierząt - uczyniło człowieka”. Są sceny z utraconego Raju oraz wygnania Ewy i Adama, którzy już odziani w przeciwieństwie do nagości, z jaką stali pod drzewem wiedzy dobrego i złego, podejmują ciężką pracę na roli. Są opowieści biblijne, jest historia Kaina i Abla oraz ofiara Abrahama. Jest dokładnie przedstawiony Noe przygotowujący arkę oraz ratujący zwierzęta i ludzi przed potopem. Są losy narodu wybranego, ucieczka z Egiptu i misja Mojżesza, jest historia Rebeki, jest Dawid i Goliat, jest król Salomon. Jest oczywiście Zwiastowanie, narodziny Jezusa i ucieczka do Egiptu. Jest wreszcie pokazana w prostych obrazkach historia nauczania Jezusowego, męki i zmartwychwstania. Wszystko to utkane jakby z mżących płatków mozaikowych koloru złotego, białego, niebieskiego, granatu, zieleni, a także czerni i brązu. Historycy sztuki często podkreślają, że w normańskim stylu bizantyńskim zbyt dużo jest złota, i za słabo kreślone są światła i cienie, co powoduje, że nie ma takiej czystości kolorów, jaką miała sztuka bizantyńska VIII i IX wieku, ale z drugiej strony przecież złoto to miało oddawać niebiańskość obrazów. Gdzieś z zakamarków pamięci wydobywam wszystkie skojarzenia związane z biblijnym i chrześcijańskim dziedzictwem i nadaję im nowy sens, daleki od świata współczesnych sporów o rolę Kościoła.
Stąpam po marmurowo-mozaikowych podłogach, pełnych wzorów geometrycznych, arabskich zygzaków, a nad sobą mam drewniany sufit, do zbudowania którego kiedyś używano podobno drewna z Afryki, a ułożono go w ornamentacje arabskie. Odnowiony po pożarze w 1811 roku - wygląda jak patrzeć od dołu, jak ten z czasów normańskich.
Wychodzę oszołomiony siłą przenikających się w Katedrze stylów i mocą religijnych wyobrażeń, tak nagle i wyraziście przypomnianych, i zaraz doznaję kolejnego olśnienia. To zewnętrzna apsyda katedry, pełna ozdób, grających ze sobą ostrych łuków, harmonii arabskich zdobień i mieniąca się kolorami wapienia i tufu wulkanicznego.
W tej emocji odkrywania symboliki znaczeń mozaik i konstrukcji świątyni, zjeżdżam do miasta i idę oglądać pałac królewski oraz Kaplicę Palatyńską.
Normański pałac Królewski ma trzy kondygnacje krużganków (parter i dwa piętra), jest piękny w sposób czysty i ciągle funkcjonalny, to w nim odbywają się posiedzenia regionalnego, sycylijskiego parlamentu. Z jednego z krużgankowych korytarzy wchodzi się do Kaplicy Palatyńskiej. Patrzę w górę, by porównać drewniany sufit z panelami pełnymi gwiazd z tym, który mam jeszcze pod powiekami z katedry w Monreale. Rzemieślnicy
z Maghrebu (dawniej mówiło się: z krajów berberyjskich) stworzyli tu wzór, który kilkadziesiąt lat później, z inną ornamentacją uwiecznili w Monreale. Wśród drewnianych rozet można ledwo dojrzeć resztki malowidła przedstawiającego maleńkich ludzi w strojach arabskich, siedzących po turecku i grających na gitarach.
Kaplica Palatyńska jest artystycznie samodzielną zapowiedzią katedry monrealskiej.
Mozaiki bizantyjskie okalają kaplicę i są wszędzie: na ścianach, na kapitelach kolumn, na przestrzeniach między łukami, w drobnych ściankach przyokiennych. Opowiadają całą historię przekazu biblijnego i ewangelicznego, ze wszystkimi szczegółami - począwszy od stworzenia świata, losy Noego, Abrahama, Jakuba, Mojżesza, Dawida, Salomona, aż do palestyńskich historii Jezusa.
W tylnej części kaplicy było miejsce na tron królewski (nie ma go, ale legenda mówi, że zależnie od okoliczności wnoszono drewniany tron), z tłem marmurowym ułożonym w bloki tworzące jakby świątynię. Po jej lewej i prawej stronie dwa pięknie intarsjowane lwy
z głowami ludzkimi, symbole władzy królewskiej Normanów. Nad przestrzenią tronu,
w półkolu kaplicy znajduje się postać Chrystusa na tronie, z prawą dłonią złożoną do błogosławieństwa w rycie bizantyńskim, z lewą trzymającą nie otwartą jeszcze Księgę, co oznacza, iż Objawienie jeszcze się nie dokonało. Obok Chrystusa święty Piotr i Paweł, nad nimi majestatyczni aniołowie. Istnienie w takiej postaci tego „ołtarza tronu” - znajdującego się naprzeciwko prezbiterium z Chrystusem Pantokratorem świadczy o podwójnej roli Kaplicy - w funkcjach sakralnych oraz w funkcjach administracyjnych, sprawowania władzy. To oryginalne rozwiązanie - i architektonicznie, i symbolicznie.
W prezbiterium Chrystus jest przedstawiony w kopule z układem dłoni o cechach bizantyńskich. Za kręgiem otoczonym greckim napisem „Niebo jest moim tronem, a Ziemia jest moim podnóżkiem” są przedstawieni Ewangeliści i ważne postaci biblijne: Dawid, Jan Chrzciciel, Salomon i Zachariasz. Między nimi archaniołowie ubrani w: Rafał i Gabriel zbroje królewskiej armii, Michał i Uriel stroje wschodnich cesarzy. Jeszcze niżej jest najważniejsza w kaplicy postać Chrystusa władającego światem, w rycie łacińskim, czyli
z błogosławieństwem prawą dłonią i otwartą Księgą, czyli ujawnionym i spływającym na ludzi Objawieniem. Obok - aniołowie. A jeszcze poniżej, dodany później w XVIII wieku, mozaikowy obraz Matki Bożej, w otoczeniu blisko stojących Marii Magdaleny i św. Jana Chrzciciela oraz innych świętych.
Kiedy patrzeć dokładnie na różne części Kaplicy Palatyńskiej, to widać, jak historia, religia, estetyka mieszały się, dodając do spójnej całości, jaką jest kaplica, coraz to nowe elementy i warstwy.
VI.
Sycylia jest jak trójkątna chusta otoczona od strony Palermo morzem Tyrreńskim, od strony Taorminy, Syrakuz i Katanii morzem Jońskim, a od strony Sciacci i Agrigento morzem Śródziemnym. W środku są góry, wzgórza, Etna i pola uprawne pszenicy oraz gaje migdałowe, winnice, gaje oliwne i cudowne ogrody drzewek pomarańczowych. Sycylia pachnie o każdej porze roku, choć wiosną i latem inaczej, a jesienią i zimą jeszcze inaczej. Ale nawet na przełomie roku, w grudniu i styczniu nie tylko widać pomarańcze na drzewach, ale także czuć ich zapach. Ogród botaniczny przy Zamku Normańskim w Palermo jest taką szkółką przyrody i zapachów sycylijskich.
Kiedy jednak rozpocząłem swoistą pielgrzymkę w Dolinie Świątyń koło Agrigento (po polsku - w Agrygencie) tym, co oprócz obrazów greckich świątyń zachowywanych
w oczach i pamięci, trwało we mnie najdłużej, był zapach ogrodu wokół Villa Aurea. Idziesz ścieżkami, na których poboczu są krzaki kwitnącego akurat rozmarynu
o ciemnofioletowych kwiatach i kiedy bierzesz w dłonie kilka kwiatków, by je zetrzeć,
a póżniej wąchasz dłoń, masz poczucie, że tak pachnie świat Doskonałego Ogrodu. Pomiędzy ścieżkami drzewka nie tylko pomarańczowe, ale i sosny piniowe z szyszkami, wysmukłe palmy i owe drobne, karłowate, sycylijskie palmy, drzewa migdałowe
z pachnącym kwieciem, a na niektórych dojrzewające migdały. Różnorodne i o różnym wieku drzewa oliwne, niektóre wyglądające na tysiącletnie. Pod drzewami psy szukające cienia, zadomowione w Dolinie Świątyń. Pełno wokół dorodnych opuncji. Tam, gdzie turyści nie zerwali owoców często kalecząc rośliny - widać owoce opuncji ze swoim lekkim zapachem, wielkości śliwki z maleńkimi kolcami i kolorem wpadającym w pomarańcz
i mocną czerwień, trzymające się grubego liścia, kaktusowego w kształcie. Właśnie te krzewy pokazują dobitnie sycylijskie przenikanie kultur, bo nazywane są figami Indii.
Ale przestrzeń wokół Villi Aurea, dosłownie zapierająca dech, to mały fragment Doliny.
Bo są tam wspaniałe ruiny murów starożytnych (także służących w walkach średniowiecznych), jest pełna ciszy grecka nekropolia. Jest współczesny ogród
z drzewkami „Sprawiedliwych Świata”, gdzie buduje się pamięć o ofiarach walk o prawdę i sprawiedliwość, jak walczący z mafią sędzia Rocco Chinnici, czy Khaled Al-Asaad, znany w świecie archeolog, ścięty przez terrorystów z ISIS. To, co łączy antyczną przeszłość ze współczesnością, to rzeźby współczesne umieszczone na ścieżkach Doliny Świątyń. Między innymi piękna rzeźba Igora Mitoraja. Były w Dolinie różne jego dzieła przedstawiane wcześniej, obecnie jest to Ikar leżący z połamanymi skrzydłami, bez nóg od kolan w dół,
i bez dłoni od łokci w dół, które stracił przy upadku - marzenie o wzlocie w przestworza zakończyło się niemożnością poruszania się po ziemi. Jest w tej Dolinie coś nieustannie obecnego z istoty greckich tragedii, z katastrofy marzeń.
Największa ze świątyń poświęcona Zeusowi, nie została dokończona, a to, co powstawało zostało zniszczone przez jedno z wielu trzęsień ziemi. Dramatyczne wrażenie robią dwie kariatydy leżące na ziemi, z widoczną siłą postaci, mięśni gotowych podtrzymywać ściany budowli, która nigdy do końca nie powstała. Leżą bezradne, ale jakby gotowe do przebudzenia i wypełnienia swojej misji. Podobnie - los potraktował świątynię mitologicznych bliźniaków, Kastora i Polluksa, z której pozostało kilka kolumn i łączący je fragment kamiennego obrysu tympanonu. Nie przetrwała ogromna świątynia Junony (Hery, żony Zeusa), ani Herkulesa. Prawie zachowana w całości, została natomiast świątynia Concordii (Zgody) - zachwyca uszeregowany ciąg zewnętrznych i wewnętrznych kolumn. Już z daleka przykuwa wzrok jej pełny miodowy kolor, bo taki, szczególnie w słońcu dawał specjalny sycylijski wapń, tufu, pochodzenia wulkanicznego. Powstała w drugiej połowie
V wieku p.n.e, a jej trwałość mogła pochodzić z tego, iż w VI/VII wieku n.e za sprawą biskupa Agrygentu, Grzegorza stała się podobno kościołem chrześcijańskim pod wezwaniem św. Piotra i Pawła. Chociaż realnie - miała prawdopodobnie bardziej przemyślaną konstrukcję platformy, na której ją osadzono, bardziej odporną na tektonikę ruchów trzęsień ziemi.
VII.
Podróż zaprowadza mnie do Modiki. Z dołu miasto wyglada jakby zawieszone na górze, mieniące się różnymi kolorami, z wieżami dwóch katedr. Są tu słynne w świecie wyroby czekoladowe (z tradycji Antica Dolceria Bonajuto), ze staroświeckim wyrobem czekolady wzorowanym na azteckim sposobie Xocoatl, gdzie nie dodaje się masła czekoladowego
i w zimnym procesie (do 45 stopni C) mieszania z cukrem, tworzy się masę, do której
w najbardziej odpowiednim momencie dodaje się różne smaki. Więc próbuję czarnej gorzkiej czekolady, ale zaraz takiej, która ma smak cynamonowy - jest twarda, ale po ugryzieniu czuje się, że jest delikatnie pudrowa, i lśnią w niej maleńkie kryształki cukru,
a gdzieniegdzie widać pasemka drobin cynamonu. W witrynach sklepów jest tych smaków mnóstwo: migdałowy, papryczkowy, jaśminowy, pomarańczowy, orzechowy, cytrynowy, pistacjowy i z solą z Trapani. Kupuję cały koszyk już w dolnej części miasta, w Casa don Puglisi, w spółdzielczym sklepie, który jest i księgarnią ze świetną literaturą, genialnie ilustrowanymi włoskimi książkami dla dzieci, także z opowieściami religijnymi, sklepem
z pamiątkami, czekoladziarnią i ciastkarnią. To tutaj odnajduję ciastka, z farszem w środku, który jest mieszanką mięsa i czekolady. Ktoś siedzi przy stoliku, pije kawę i pracuje czytając jakąś naukową książkę i robiąc notatki. Więc to także biblioteka i czytelnia. Wszystkie bajeczne funkcje tego „sklepu” wynikają z bardzo rozwiniętej we Włoszech formy spółdzielczości (cooperativa), gdzie biznes ma charakter społeczny, nastawienie na efekt nie jest przeżarte pogonią za zyskiem, a to, co powstaje jest wynikiem wkładu prac i pomysłów różnych ludzi, również z niepełnosprawnościami.
Drogami przez góry wracam do Palermo i kończę cynamonową czekoladę. Zostaje mi tylko wierzchni papierek opakowania - wspaniale pachnie czekoladą z Modiki jeszcze godzinami.
VIII.
Kiedy idziesz ulicami Palermo, pod nogami błyszczą (nawet mimo wytarcia) kamienne płyty - w dzień w słońcu, w nocy w oświetleniu lamp ulicznych umocowanych na budynkach. Mijasz małe sklepiki z pysznościami wędlin i serów, z atrakcyjnymi słodkościami, wózek starszego pana pełen bułek i z wielkim garnkiem, w którym są smakowite zwitki ugotowanej świńskiej śledziony, otwarte w nocy krzykliwe knajpy, murale przedstawiające obraz Matki Bożej z czernią zamiast rysów twarzy i napisem „Święta Śmierć”. A kiedy wyjdziesz z okolic corso Vittorio Emmanuele ( powstała w XVI wieku jako via Toledo) i pójdziesz rano w stronę portu, to zobaczysz przy niewielu już łódkach, rybaków zwijających sieci.
I robiąc pętlę wracasz do Quattro Canti, by stamtąd pójść w kierunku piazza Bellini, chyba najpiękniejszego w Palermo. Wchodząc na placyk masz przed oczami mały kościółek St. Cataldo z trzema czerwonawymi kopułami. Jak w wielu kościołach, w których wcześniej były meczety. Ten surowy kościół wygląda jak kaplica, z piękną rycersko-zakonną ornamentacją z wypraw krzyżowych (był siedzibą Zakonu Kawalerów Świętego Grobu). Gdybyś powiedział słowo rozniosłoby się ono z mocą po całym uniwersum tej świętej przestrzeni. Po wyjściu - idę od razu do stojącego o metry, przedzielonego piniową sosną oraz palmą - kościoła pod wezwaniem św. Marii Admiralskiej / La Martorana (Chiesa di Santa Maria dell’Ammiraglio), dzisiaj prawosławnej parafii św. Mikołaja.
To właśnie jest świątynia przenikania. Połowa kościoła jest bizantyńska, połowa barokowa. W prezbiterium, malowidło ołtarzowe i marmurowe rzeźby pełne są dynamiki baroku, by przedstawić sceny z Ewangelii, w tym uderzającą ruchem scenę chrztu Dzieciątka czy wniebowstąpienie Jezusa w głównym ołtarzu. Ale już ponad ołtarzem po lewej stronie
w łuku widać bizantyńskiego archanioła, trąbę archanielską, a po prawej Matkę Boską jakby słuchającą słów Gabriela przy Zwiastowaniu. Ściany i sklepienia wypełnione są mozaikami sztuki Bizancjum, ale zaraz obok nich - powyżej, poniżej są malowidła barokowe. Jedna z kopuł w nawie głównej, gdzieś na wysokościach pokazuje Chrystusa, w tradycyjnym przedstawieniu Pantokratora trzymającego w lewej dłoni zamkniętą Świętą Księgę i błogosławiącego nas prawą dłonią ze specjalnym ułożeniem palców. Chrystus jest w kręgu z napisem po grecku, a dookoła przestrzeń kopuły wypełnia czterech archaniołów, a w kolejnej linii czterech Ewangelistów. Przez kolumny i ściany wije się barwa kolorów na przemian w rycie bizantyńskim i wielokształtności barokowych postaci i obrazów. Jest
w tym kościele miejsce tajemne. To umieszczona w bocznej nawie, ale u szczytu kościoła przepiękna, prze-dostojna mozaika pokazująca Chrystusa (unosi się jakby w powietrzu)
w geście błogosławienia króla Rogera (stoi poniżej, w stroju ozdobnym bizantyńskim,
z koroną na głowie, z twarzą jakby podobną Jezusowi). Gdzieś w tej chwili odsłania się siła historii i legendy króla Rogera, co zresztą tak wspaniale, z inną, mityczną wersją opowieści o Rogerze, przedstawił Karol Szymanowski w swojej operze „Król Roger”.
Wychodzę na światło dnia. Pod stopami połyskują kamienne płyty ulic.
Wieczorem zaś możesz w blaskach owych kamiennych płyt wędrować w stronę Teatru Massimo, na którego tyłach jest knajpka, gdzie próbowałem makaronu Calamarati (jak grube kółka, obręcze kalmarów) z sosem i kawałeczkami jeżowca. Na różnych uliczkach dookoła teatru mnóstwo plakatów zapowiadających marcowe przedstawienie „Cavallerii Rusticana”/ „Rycerskości wieśniaczej”, opery Pietro Mascagni z 1890 roku dziejącej się na Sycylii mówiącej o miłości, zdradzie, zazdrości, pojedynku i śmierci. Jest w ostatniej części „Ojca Chrzestnego” scena, kiedy po udanej premierze opery z rolą główną śpiewaną przez syna Don Michele Corleone, zabójca strzela do Don Corleone, ale przypadkowo zasłania go Mary, jego córka i ginie. W ciemności palermitańskiego wieczoru, wszyscy zrozpaczeni trwają przez moment w bezruchu na schodach Teatru Massimo. Sycylijska przemoc wygrała.
Przed teatrem, długą Maquedą przechadzają się tłumy, stoją stoliczki przy otwartych barach czy mojej ulubionej cukierni w Palermo, gdzie dają świetne cannoli z kremem posypanym orzeszkami pistacjowymi. A niedaleko straganik z wielkimi, o purchlatej skórze cytrynami cedrowymi - skórę się obiera, cytrynę kroi na cztery części, ale zostawiajac złączenia od spodu, do rozkrojonych części wsypuje się sól, po czym kawałeczek po kawałeczku zjada się cedrową cytrynę, co w upalne dni jest ratunkiem. Idziesz dalej
w tłumie i mijasz zamknięty wieczorem barokowy kościół St. Ninfa dei Crociferi. Na samym początku XVII wieku zaczął go budować minister spraw wewnętrznych w hiszpańskich władzach, troszczący się o chorych, założył jeden z pierwszych szpitali w mieście. Czynił to w duchu, żyjącego w tych samych czasach, nawet zakładającego swój zakon w Palermo i obecnego podczas wmurowania kamienia węgielnego pod budowę świątyni w 1601 roku, późniejszego św. Kamila de Lellis, opiekuna spraw zdrowia i pomocy medycznej. Ta budowa uświetniła znaczenie rozwijającej się szybko ulicy Maqueda, jednej z głównych
w starym, barokowym Palermo. Gdzieś przy zbiegu Maquedy i Vittorio Emmanuelle można zjeść klasyczną pastę, busiatę z sosem rybnym, o wyrazistym i miękkim smaku, a ta miękkość bierze się z malutkich kawałków upieczonych jabłek. Można i warto też zagryźć głód placuszkami panelle z miękkim środkiem z ciecierzycy, często pietruszki i nasion kopru.
IX.
Palermo, jak każde miasto z wieloma warstwami swojej historii i doświadczeń, ma część, która jest atrakcją turystyczną, ale pochodzi z tego, co bardziej przemija, niż inne w formie dziedzictwa. To targ Ballaro.
W Warszawie stare Koszyki zostały zamienione w targową galerię handlową
w nowoczesnym stylu i ze starego targu niewiele zostało. W Barcelonie stary targ La Boqueria ma nowe zadaszenie, łatwiejszy dla turystów układ przestrzeni, ale stragany
i smaki zostały te same, pełno tu straganów z owocami morza, mięsnych przysmaków, serowych olśnień i pamiątek, są bary, przy których można jeść i sączyć specjały alkoholowe.
Ballaro jest tradycyjne, pewnie takie samo jakie było w XIX wieku, a może nawet wcześnieji jest targiem ulicznym. Stragany zastawiają domy, chodzi mnóstwo zwyczajnych Palermian, by kupować wielkie kalafiory o zielonkawym odcieniu, fenkuły z olbrzymimi grzywami koperku (kopru włoskiego), ogromniaste cedrowe cytryny, różnorakie cytryny i mandarynki, najwspanialsze sycylijskie migdały, duże płaty miecznika o średnicy 30 cm, wężowate ryby, krewetki, wielkie podroby: żołądki krowie, głowy baranie z oczami, szynki i olbrzymiaste mortadele, ciasteczka i słodycze. Kręcę się między straganami, u wejścia kupuję pyszną pieczoną ricottę z Corleone, z owocem pomarańczy na wierzchu. U zbiegu ścieżek zakupowych i uliczek stoi stragan, właściwie wózek na kółkach. Koło niego sami mężczyżni, do środka bułki dostają, pokrojoną na malutkie kawałeczki śledzionę, najpierw gotowaną, później smażoną (pana con la milza), wyjmowaną z garnka owiniętego plastikiem i kocem, by potrawa trzymała ciepło. Oni nie płacą, bo pracują na targu - są swoi, ja płacę 2 euro i zajadam się tym przysmakiem popijając specjalnością sycylijską, jaką są smakowe, lekko gazowane oranżady (mandarynkowe, cytrynowe, pomarańczowe) w malutkich butelkach z kapslami. Dookoła dużo krzykliwej reklamy i zachwalania własnych produktów, w niektórych budyneczkach odsłaniają się miejsca restauracyjne z dwoma metalowymi stoliczkami i takimi krzesełkami. Można zamówić, co dusza zapragnie - i to przez cały dzień, bo targowisko funkcjonuje od wczesnego ranka do wieczora. Przed jednym ze straganów stoi ruszt, na nim coś się grilluje. Na obranych pietruszkach są owinięte dookoła przezroczyste jelita owcze (stigghiole), kiedy dochodzą - małą porcyjkę układa mi na plastikowym talerzyku gospodarz tego miejsca, uśmiechnięty, ale i skupiony na zadaniu, kasę przyjmuje jego córka.
Przez Ballaro można wędrować godzinami i o różnych porach dnia. Chłonąć zapach codzienności i smakowitych potraw, wystawionych serów, mięs, ryb i warzyw. Sprzedawcy są w rożnym wieku, ale ubrani w wyświechtane spodnie, koszule flanelowe i dresowe bluzy, nie zawsze wyglądają na zadbanych, niosą jednak duszę tego miejsca przez lata i dzieje.
X.
Bo dusza Sycylii żyje dzięki Sycylijczykom. Ich wytrwałości w zmaganiach z naturą przy ciężkiej pracy na roli, podczas trzęsień ziemi czy wybuchów Etny. Ich wytrzymałości na wyzysk młodego kapitalizmu, kiedy w pobliskich Syrakuzom górach, kilkunastoletnie dzieci w ostrym rygorze narzucanym przez majstrów, często bliskich ich rodzinom, wydobywały siarkę nosząc w koszach jej bryłki. Sycylia dostarczała światu w pierwszej połowie XIX wieku olbrzymią większość siarki i realizowała potrzeby ówczesnych przemysłów. Siła
i duma Sycylijczyków rodziła się również z przeraźliwej biedy i dzielenia się miską makaronu, najzwyklejszego, jak „Norma”, gdzie do klusek dodaje się pieczonego, gotowanego bakłażana albo tylko jego skórkę, sos pomidorowy, trochę kopru włoskiego
i orzeszków pini (jeśli są), i posypuje się to tartym chlebem, który został kiedyś niedojedzony.
Ta dusza sycylijska trwa dzięki rodzinnej, lokalnej przyjazności, której kłótliwość wcale nie przeszkadza. Nawet święci, obecni wszędzie jako patroni wyspy, od św. Rozalii poczynając (z zapomnianymi już wielkimi procesjami w jej święta w lipcu, zarówno w kościele pod Monte Pellegrino, jak i w Palermo), a na uświęcaniu każdej ulicy i budynku kończąc, co pokazują rozliczne małe kapliczki przy wielu domach - stają się rodzinnie bliscy, oswojeni. Ten święty dnia powszedniego na Sycylii jest członkiem familii, a nie patriarchą patrzącym z nieba. Nawet historie opowiadane obrazkami / mozaikami w świątyniach normańsko-bizantyńskich, oprócz historii z Ksiąg, pokazywały gdzieniegdzie zwykłych ludzi i ich prace, zabawy i tańce. A jeśli w ludziach rodziła się potrzeba łączenia męskiej energii
i rozbójnictwa, z potrzebą hierarchii społecznej, innej niż ta, jaką niosły społeczne podziały wyrastające z własności ziemi i życia we wspaniałych wiejskich i miejskich barokowych pałacach i kamienicach, to tworzyli świat, by użyć współczesnego określenia - zorganizowanej przemocy i przestępczości. Istotą siły spójności mafijnego układu była potrzeba posiadania patrona i poczucia bezpieczeństwa, jakie ono - wydawało się - przynosiło. Wyrastało to z głębokich cech mieszkańca Sycylii, które Paweł Muratow, wielki rosyjski autor esejów o kulturze i sztuce Włoch („Obrazy Włoch”, PIW, Warszawa 1988) charakteryzował tak: „Usposobienie Sycylijczyków odznacza się zdolnością hamowania namiętności i skłonnością do gromadzenia energii, co najczęściej kończy się gwałtownym wybuchem”.
W jakiejś mierze dusza sycylijska ma swój kanon. Jest nim zmienność charakteru kanonu. Jest nim przenikanie się doświadczeń: wyrastających z miast i wsi, przyrody sycylijskiej, której koroną jest Etna, jest nim łączenie Południa i Północy. I twórcze przetwarzanie tego, co przynosiła historia - od ludów przed-greckich, przez Greków, Rzymian, Arabów, Normanów aż poprzez skomplikowane dzieje rodów rządzących Sycylią do czasów Garibaldiego i włoskiej państwowości z autonomią regionalną Sycylii. Mussolini nienawidził Sycylijczyków uznając ich za podrzędną rasę, nie lubił Sycylii, może dlatego, kiedy po oficjalnym wejściu Włoch w wojnę razem z Niemcami w 1940 roku zaczął zakrojoną na dużą skalę akcję przeciw wszystkim osobom pochodzenia żydowskiego, jedynym terenem, na którym pozwolono im być była Sycylia.
W kanonie sycylijskim, czasy normańskie stanowią coś specjalnego - niosą otwartość i szacunek dla tego, co odmienne, co niesie zmieniający się świat. Dziełem życia Rogera II była także „Księga Rogera” powstała dzięki woli Króla, ale i wiedzy jego dworskiego przyjaciela, geografa al-Idrisa opisująca wszystkie ówcześnie znane kraje świata oraz mająca mapę tego świata. Lata normańskie niosą też jakąś trwałość, która zapisała się w budowlach, a dla ludzi Sycylii jej swoistym symbolem są grobowce królewskie w katedrze w Palermo. Jak pisał Iwaszkiewicz w „Książce o Sycylii” zawsze są tam świeże kwiaty.
Kiedy idziesz ulicą, widzisz jak wariacko pędzą samochody, jak pod prąd prują hulajnogi elektryczne z ojcem i dwójką dzieci, kiedy długo czekasz na przyjęcie zamówienia w trattorii (jak to bywa we Włoszech), kiedy patrzysz na wielkie blokowiska w Palermo, jakże dalekie od dawnej architektury, myślisz sobie - to jacy oni są, ci Sycylijczycy… Ale, jak patrzysz na ich pełną różnych dramatów otwartość na migrantów, różnorodność religii i wspólnotę kulturową ludzi o różnych tradycjach, tradycje buntów w imię suwerenności, to masz nadzieję, że przy wszystkich zakrętach ich droga ku przyszłości jest może bardziej stabilna, niż w wielu innych częściach świata.
Michał Boni
Z podróży sycylijskiej na przełomie 2021/2022 roku.
Nie powstałby ten tekst, gdyby nie inspiracje wspaniałej i zaczytanej już „Książki o Sycylii” Jarosława Iwaszkiewicza oraz niesłychanie pięknej i mądrej książce, pozwalającej rozumieć przeszłość i teraźniejszość Sycylii, Jarosława Mikołajewskiego i Pawła Smoleńskiego „Czerwony śnieg na Etnie”. Dziękuję!