Czasem wystarcza zaledwie kropla, aby przelać czarę goryczy. Przykładem na prawdziwość tego stwierdzenia jest obecna sytuacja w Brazylii, gdzie od wielu dni na ulicach największych miast dochodzi do protestów, które często przeradzają się w zamieszki z policją. A wszystko zaczęło się od podwyżki cen biletów w komunikacji miejskiej.
Opłaty za przejazd wzrosły zaledwie o 7 proc. Jednak wkrótce, obok haseł nawołujących do anulowania zmiany cen, zaczęły pojawiać się inne, najczęściej dotyczące kwestii socjalnych. O tym, że problem kosztów przejazdu był jedynie kamyczkiem, który wywołał lawinę demonstracji świadczy choćby fakt, że mimo cofnięcia podwyżki na ulice kilkudziesięciu miast wyszło minionej nocy w sumie ponad milion sfrustrowanych obywateli.
Na pierwszy rzut oka Brazylia to państwo, które na przestrzeni ostatnich lat odnosi same sukcesy. Według danych ONZ posiada ono szóstą największą gospodarkę na świecie i wyprzedza pod tym względem m.in. Wielką Brytanię. Największe latynoamerykańskie państwo jest niekwestionowanym liderem w regionie, aspiruje również do pozycji mocarstwa światowego. Jednak wraz z brazylijskim rozwojem ekonomicznym zwiększa się problem nierówności społecznych. Protestujący twierdzą, że kraj jest zawłaszczany przez prywatne korporacje i polityków.
Na górujących nad tłumami sfrustrowanych Brazylijczyków transparentach widnieją bardzo różne hasła. Wzywają do walki z korupcją, przeciwstawienia się wysokim podatkom, nawołują do poprawy jakości edukacji oraz opieki zdrowotnej. W kraju, gdzie futbol traktowany jest niczym religia obywatele buntują się przeciwko organizacji Piłkarskich Mistrzostw Świata. Protestujący nie chcą nowych stadionów. Zamiast nich woleliby zobaczyć w swojej okolicy nowoczesny szpital, lub szkołę. Mieszkańcy Brazylii sprzeciwiają się również wydawaniu kolejnych pieniędzy na przygotowanie Igrzysk Olimpijskich. Problemem jest też brutalność policji. Same protesty początkowo miały charakter pokojowy. Było tak do momentu, kiedy oddział interwencyjny użył przeciwko demonstrantom gazu łzawiącego. Na wieść o tym wydarzeniu w wielu miastach całego kraju wybuchły zamieszki.
Protesty to poważny kłopot dla prezydent Dilmy Rousseff, która odwołała zaplanowaną wcześniej wizytę w Japonii, aby zająć się sytuacją wewnątrz państwa. Przywódczyni wywodzi się z lewicowej Partii Pracujących (PT). Dla rządzącego polityka, który odwołuje się do haseł socjalnych, oskarżenia o tolerowanie niesprawiedliwości społecznych są ogromnym ciosem. Już w przyszłym roku w Brazylii odbędą się wybory prezydenckie. Dilma Rousseff musi do tego czasu znaleźć sposób na rozładowanie napiętej sytuacji.