Przy okazji sensacyjnego newsa na temat pozywania przez niemiecką kancelarię bliżej nieokreślonych amatorów porno ślęczących na kanale RedTube, proponowałbym odwrócić sytuację i zamiast użalać się nad nimi, zastanowić się raczej nad tym, jakie faktycznie prawa przysługują dzisiaj twórcom.
Jeżeli taki pozew trafi do kogokolwiek z was, może go z wielką radością podrzeć i wyrzucić do kosza. Tyle jest bowiem warty. W przypadku oglądania utworów w tzw. streamingu, użytkownik nie ma obowiązku sprawdzać, czy są one udostępnianie legalnie. Odpowiedzialność ta obciąża dostawcę.
Streaming z nielegalnego źródła to ciekawy problem prawny. Faktycznie bowiem, podczas tego rodzaju czynności nie dochodzi do ściągnięcia pliku na dysk twardy naszego komputera, a jedynie chwilowo znajdzie się on w pamięci RAM.
W związku z powyższym w przeciwieństwie do klasycznego downloadu, gdzie użytkownik odpowiada przed twórcą - cywilnie /art. 79 pr. aut./, lub także i karnie, gdy ów downloading podlega również rozpowszechnieniu /np. poprzez torrenty – art. 116 pr. aut./, oglądanie streamingu jest na razie poza odpowiedzialnością użytkownika. W tym przypadku służy mu oczywiście dozwolony użytek /art. 23. pr. aut./, a także zwykła, prosta logika – gdyby uznać za nielegalne oglądanie filmów w streamie, należałoby zakazać w ogóle oglądanie stron internetowych. Ponadto zastanówmy się, czy oglądanie książek na straganie jest nielegalne? /mogą być przecież kradzione/.
Powyższej kwestii przypatruje się obecnie Europejski Trybunał Sprawiedliwości rozpatrujący zapytania sądu austriackiego i holenderskiego. Być może w jakimś czasie dowiemy się w jakiś wiążący sposób, czy zdaniem TS użytkownik końcowy powinien być odpowiedzialny za oglądanie nielegalnej kopii, czy też i nie.
Sprawę tego, w jaki sposób kancelaria niemiecka pozyskała IP użytkowników RedTube pozostawiam na inny wpis, gdyż ujawnianie IP to jeden z ciekawszych dylematów, jakie postawiła rzeczywistość cyfrowa przed prawem.
Jednak, gdyby cały problem odwrócić i założyć, że RedTube nie propaguje porno, a wysokiej klasy artystyczne przedsięwzięcia umieszczone tam w sposób nielegalny, to jakie możliwości dochodzenia swoich racji ma twórca?
1. Ściganie użytkownika nie ma sensu z powodu argumentów przytoczonych powyżej.
2. Dostawca treści nie ma obowiązku sprawdzać ich pod kątem zamieszczonych tam plików /lecz jedynie reagować na wezwanie do usunięcia – w tej sprawie TS wypowiadał się już minimum dwukrotnie/
3. Artysta ma również ograniczone możliwość do wysunięcia żądania, na podstawie której serwis dostarczający pliki zostałby po prostu zamknięty /nieustający przykład z polskiego podwórka dotyczący Chomika.pl/
4. Nie istnieje żaden jasny przepis, który na gruncie postępowania cywilnego dawałby możliwość uzyskania IP użytkownika /taka możliwość istnieje na gruncie prawa karnego/.
Jak widać zatem, twórca wobec całego systemu żerującego na treściach jest raczej bezradny. W dyskusjach nad prawem autorskim, ciągle zapomina się o jednym podstawowym fakcie – Wszystko zaczyna się od twórcy, nawet jeżeli jest nim autor dzieła porno. I to jego trzeba ochronić. Przede wszystkim przed pośrednikami, którzy bez żadnych skrupułów wyciskają go, jak cytrynkę. Końcowi użytkownicy są raczej tylko mało znaczącymi pionkami w tej wielkiej grze o pieniądze.
Moim skromnym zdaniem, użytkownik nigdy nie będzie odpowiedzialny za oglądanie plików w streamie. Gdyby tak się stało, czego słuchałbym podczas pisania tych tekstów?