W polskich mediach trwa festiwal laurek pisanych na cześć nowej wicepremier. Brakuje natomiast rzetelnej debaty na temat rozwoju regionalnego, jego kierunków, dotychczasowych sukcesów i porażek.
Michał Syska. Publicysta. Dyrektor Ośrodka Myśli Społecznej im. F. Lassalle'a.
W prasowych tekstach sylwetkowych poświęconych Elżbiecie Bieńkowskiej dominują zachwyty nad jej zawodową determinacją, sprawnością organizacyjną, niezależnością i urodą. Na ich podstawie dziennikarze i publicyści snują scenariusze dalszego, politycznego awansu pani minister, który ma sięgać nawet funkcji premiera.
Ten ton medialnych przekazów budzi zaniepokojenie z dwóch powodów.
Po pierwsze, minister Bieńkowska chwalona jest za przymioty, które powinny być niedłącznym atrybutem każdej urzędniczki i każdego urzędnika państwowego. Problem w tym, że minister powinien być przede wszystkim polityczką/politykiem, czyli osobą z wyznaczającą strategiczne cele, formułującą i broniącą pewnych idei. Z urzędniczego punktu widzenia porządek w papierach i sprawność organizacyjna w ministerstwie rozwoju regionalnego zasługuje na uznanie. Jaki jednak cel strategiczny (polityczny) przyświeca temu resortowi? Czy realizuje on jakąś wizję rozwoju Polski czy też jest jedynie sprawną maszyną do księgowania unijnej kasy? Czy minister Bieńkowska kiedykolwiek przedstawiła taki polityczny program funkcjonowania swego ministerstwa?
I tu dochodzimy do drugiej kwestii. Dopiero w tym roku minister Bieńkowska zaczęła formułować w swych publicznych wystąpieniach opinię, że czas na kierowanie większego strumienia unijnych pieniędzy na inwestycje w innowacje i wiedzę. Poza jednak dość lakonicznymi wystąpieniami (np. podczas konferencji prasowej czy konwencji PO) nie przedstawiła żadnej spójnej strategii, która wynikałaby z jakiegoś szerszego planu skoku cywilizacyjnego naszego kraju. W ostatnich latach pojawiało się sporo zarzutów, że unijne środki często są marnotrawione na inwestycje, które w żaden sposób nie przyczyniają się do modernizacji Polski.
Ministra rozlicza się przede wszystkim z realizacji politycznego programu, a nie tylko z organizacyjnej sprawności. Oczywiście, na usprawiedliwienie min. Bieńkowskiej można przytoczyć stwierdzenie, że generalnie gabinet Donalda Tuska nie ma całościowej strategii, która mogłaby być podstawą oceny jego działań. Zresztą znamienne jest to, że projekty takich strategii (np. "Polska 2030") przygotowywane przez ministra Michała Boniego pozostały jedynie niezobowiązującymi publikacjami, zaś sam koordynator prac nad nimi nie zrobił wiele, by zawarte w nich rozwiązania implementować. W dodatku w połowie drugiej kadencji postanowił zrejterować z resortu, by jako europoseł dołączyć do pracującej w Brukseli partnerki.
Awans minister Bieńkowskiej w rządowej hierarchii powinien stać się impulsem do poważnej i rzeczowej dyskusji na polityką rozwojową. Ograniczenie medialnego wymiaru tego awansu do tekstów pisanych w poetyce prasy kolorowej spłyca (i tak płytką) debatę publiczną w naszym kraju.