Czy Wisła odpadła z Ligi Europy, bo była słabsza piłkarsko? Nie. Fizycznie? Nie. Odpadła przez nieumiejętność powściągnięcia szalejącej w żyłach krwi, totalny brak wyrachowania i raczej podwórkowe podejście do meczu. Oczywiście, w to ostatnie nie wlicza się Gervasio Nunez, bo przez takich jak on gry na podwórkach kończą się wojnami wszystkich przeciw wszystkim. Taki jak on może szukać miejsca tylko w zawodowej piłce. I to raczej tylko tej współczesnej.
Mówiąc podwórkowe podejście, nie mam oczywiście na myśli zlekceważenia meczu. Nie. Czy ktoś z was kiedykolwiek odpuścił mecz na podwórku? Jeśli tak, to szczerze wam współczuje dzieciństwa. Bo przecież powszechnie wiadomo, że dzieci dzielą się na te, które odpuszczają na boisku i... szczęśliwe. Wisła walczyła, rwała, może niekoniecznie w stronę bramki, ale o tym później. Symbolem tego podwórkowego nastawienia było to, że Siergiej Pareiko wolał w ostatniej minucie pobić się z napastnikiem Standardu, na co tamten tylko liczył, zamiast wybić piłkę, a dopiero potem się z nim pobić, absorbując przy okazji jednego z przeciwników i wyrównując siły :-)
Siły trzeba było wyrównywać, bo kolejny popis dał Gervasio Nunez. Piłkarz w tym sezonie w Wiśle notorycznie podstawowy i chyba tylko dlatego, że Radosław Sobolewski ledwie niedawno odrzucił kule. W tym sezonie w krakowskim zespole dostawało się najpierw Maaskantowi (wyleciał), później Jaliensowi (wyleciał; wczoraj grał z konieczności), dalej Lamey'owi (wyleciał). Teraz czas na Nuneza, który wylecieć nie może, bo kto ma go zastąpić? Daniel Brud? W sumie w polskiej lidze, czemu nie, ale mecz w Londynie z Fulham pokazał, że z eksportowaniem jego umiejętności należy się wstrzymać. W ten sposób Gervasio udawało się umknąć, choć na chłostę zasługiwał w co drugim meczu.
Napisałem, jak stetryczały dziadek, że taki jak on może szukać miejsca tylko we współczesnej zawodowej piłce. Wprawdzie nienawidzę podkreślania, jak to dzisiejsze jest złe, ale doprawdy nie przypominam sobie, by 10 lat temu biegało po boiskach tak wielu piłkarzy z tego samego co Nunez gatunku. To znaczy, piłkarzy, którzy chamsko kopną, podniosą oba rączęta i będą z uśmiechem udawać niewiniątka. Facetów, jak baobaby, których jakaś niewidzialna siła przygważdża do ziemi, gdy tylko przeciwnik znajdzie się w promieniu metra od niego. To notoryczni symulanci, którzy wymuszanie fauli mają na tyle we krwi, że będą to robić nawet 70 metrów od bramki, gdzie drużyna nie odniesie z ich pajacowania żadnych korzyści.
Wczoraj przy pierwszej żółtej kartce Nunez zrobił to, co jesienią z Fulham. To znaczy, lekko draśnięty w twarz, próbował sędziemu wmówić, że to najstraszniejsza rana, jaką w życiu widział. Wtedy się udało i Anglik dostał czerwoną kartkę. Wczoraj sam złapał żółtą. Druga to już bezsensowny faul bez piłki. Gdy Argentyńczyk ironicznie bił sędziemu brawo, zionąłem na niego taką wściekłością, że serio uwierzyłem, że teraz, bez niego, będzie łatwiej o dobry wynik.
Pomijając odczucia, jakie Nunez budzi, pomijając, że przez jemu podobnych z piłkarzy śmieją się przedstawiciele innych dyscyplin (bo piłkarz udaje, że boli, a rugbysta, że nie boli), ten facet praktycznie nic do drużyny nie wnosi. Ani dużo nie biega, ani nie ma dużo przechwytów, ani nie strzela bramek. Otwierające drogę do bramki podanie miał raz. Do bramki Wisły, w pierwszym meczu ze Standardem. Wyleciał wtedy Michał Czekaj, ale ja na miejscu Nuneza sam zszedłbym z boiska, żeby przez swój błąd nie rujnować chłopakowi debiutu...
A Belgowie? Im w to graj. Ustawili się w obronie, kogo trzeba sprowokowali, zmiany przeprowadzali minutę, nie dopuścili nawet w końcówce do chwili chaosu, ba, sami mieli szanse na bramki lepsze niż Wisła. Trener Moskal powiedział, że jego drużyna była w dwumeczu lepsza. Nie była, bo faza pucharowa polega na tym, że premiuje tych, którzy potrafią mądrzej rozegrać dwumecz. Standard potrafił.