- Nasza liga ma poziom wakacyjny. Nie jestem Tomaszewskim, ale widzę, że bardzo się obniżył. Ale jak się temu dziwić, skoro przyjeżdża trener z Niemiec, od razu dajemy mu drużynę, on ją spuszcza z ligi, po czym w nagrodę dostaje do prowadzenia kolejną! - mówił mi kilka miesięcy temu Marcin Bochynek, były szkoleniowiec Górnika Zabrze. Nie trudno się domyślić, że grzmiał na decyzję o zatrudnieniu Dariusza Pasieki w Cracovii. Mija kilka miesięcy, a ja ze zdumieniem stwierdzam, że w Krakowie bardziej są w stanie wierzyć w żyłę wodną pod ulicą Kałuży, niż w to, że zatrudnili speca od kreowania wizerunku zamiast trenera.
Szczerze się o "Pasy" obawiam. Niby cała Polska wie, że Cracovia koniec końców nie spadnie, nawet gdyby zajęła miejsce spadkowe na koniec sezonu, ale nie jest powiedziane, że to będzie trwało wiecznie. I tak patrzę na to wszystko, co się dzieje, i dochodzę do tego, że ta runda to może być ostatni dzwonek dla Cracovii. Że tym razem psi swąd nie pomoże. A dwa największe nieszczęścia, to mogą być... wygrane jesienne derby z Wisłą i ostatni w zeszłym roku mecz z GKS-em Bełchatów.
To zadziwia, ale prezes Filipiak otwarcie przyznaje, że nie prowadzi Cracovii dla wyniku. Kibice "Pasów" są sfrustrowani kolejnym nieudanym sezonem, tym, że np. śląskie drużyny bez specjalnych nakładów biją się w czołówce, a Cracovia rokrocznie gra tylko o utrzymanie. Oni już nie raz chcieliby rozgonić tę zbieraninę nieudolnych następców Józefa Kałuży na cztery wiatry. Ale Filipiak nie chce wyników. Jego satysfakcjonuje to, że ludzie chętnie przychodzą na stadion. Przychodzą, ale ileż można oglądać walkę o utrzymanie? Nawet fanatyk zaśnie. Poza tym, jak chce się grać o utrzymanie, to można to zrobić tanim kosztem, a nie wywalając sporych pieniędzy na świetne warunki dla zawodników. Kibice przychodzą, bo liczą, że coś się zmieni. Przychodzi te 8 tysięcy, ale gdyby coś naprawdę się zmieniło, byłoby ich o kilka więcej. Filipiak byłby cały, a widz syty.
Tyle, że po dwóch jesiennych wyskokach w Cracovii stwierdzono, że jest dobrze. Udało się ograć Wisłę, więc wszystkie winy zostały zapomniane, choć Wisłę biłby wtedy nawet gimnazjalista. Udało się dzięki strzałowi słabego przecież Bojlevicia wygrać z Bełchatowem w ostatniej minucie, to wszyscy stwierdzili, że obrano dobrą drogę. Zwłaszcza, że Cracovia wprawdzie była w strefie spadkowej, ale - ho ho ho - tylko z punktem straty do bezpiecznych miejsc. O mało pikniku nie organizowano z radości. O mało dodatkowych premii zawodnikom nie wypłacano.
Skoro wszystko jest dobrze, to Pasieka dostał stabilizację. Dorzucono mu Litwina, Sebastiana Szałachowskiego, jedną z niewielu jasnych postaci jesiennego ŁKS-u i utalentowanego Budzińskiego. Stworzono mu znakomite warunki, po to, by wiosną mógł ruszyć, spokojnie wyjść ze strefy spadkowej, zagnieździć się w środku tabeli i budować drużynę na nowy sezon. A co mamy?
Beznadziejny mecz z beznajdziejną Lechią Gdańsk, po którym znów wszyscy byli w miarę zadowoleni. No bo przecież drużyna pokazała charakter, grała do końca. To, że się ratuje remis w ostatniej minucie, owszem daje radość, ale nie powinno zaciemniać beznadziejnego obrazu gry z wcześniejszych 85 minut. Dalej remis z Jagiellonią Białystok, po meczu już lepszym, ale głównie za sprawą gości. Gości, którzy gdyby nawet rywal się nie stawił, zremisowaliby na wyjeździe 0-0, bo taka to już drużyna własnego boiska (nawet w jej najlepszych czasach). Teraz jest mecz z ostatnim Zagłębiem. Lubinianie sprawiają wrażenie jadących na wojnę. Mówią o "braniu się za jaja" (cokolwiek mają na myśli, brzmi to bojowo). A w Krakowie spokój, bo sytuacja przecież komfortowa, nad strefą spadkową.
Cracovii nie mógł się trafić lepszy terminarz. Ma na starcie trzy słabe drużyny na własnym boisku, a potem wyjazd na ŁKS, gdzie każdy powinien wygrywać, ale już oczywiście wiemy, że nie każdy jest w stanie. "Pasy" mają na razie szczęśliwie zdobyte dwa punkty. Jeśli ktoś myśli, że 16 punktów daje utrzymanie w ekstraklasie - to informuję, nie, nie daje. A te punkty trzeba zdobyć teraz, w czterech pierwszych kolejkach, z czterema rywalami w walce o utrzymanie. Później będzie za późno. Później będzie trzeba ratować sytuację dwumilionowymi premiami za utrzymanie. Pewnie dopiero one zmobilizują zawodników do wysiłku. Na razie mają bowiem raj na ziemi- dobrze zarabiają, jeżdżą na zgrupowanie do Hiszpanii, grają na ładnym stadionie z głośnymi kibicami i jeszcze do tego wyników się od nich nie wymaga. Jak to jednak świadczy o trenerze, który za dotychczasowe dokonania w Polsce opinię powinien mieć jak najbardziej złą, a dzięki temu, że bardzo dobrze wypada na konferencjach prasowych, ma jak najlepszą?
Cracovia od odejścia Szatałowa nie zrobiła żadnego postępu. Gra nie jest lepsza ani o jotę, wyniki tylko o jotę. Tyle, że gdyby taki Fornalik, Nawałka, Kasperczyk czy Ojrzyński mieli takie wyniki, jak teraz Pasieka, to już dawno by ich pozwalniano. A warunki mają przecież nieporównywalnie gorsze. Natomiast Pasieka niczego nie ryzykuje - jak Cracovię utrzyma, bo znajdą się słabsi, to obwołają go bohaterem, jak spuści, to dostanie w nagrodę do prowadzenia kolejną drużynę ekstraklasową. Ciekawe, jak długo da się jechać na wrażeniu, nie popierając go niczym innym?