Kibice – choć nie jest to szczególnie fortunne określenie – Cracovii w czasie ostatniego meczu z Sandecją Nowy Sącz, który przerwali przez odpalenie rac na 15 minut, wywiesili na trybunie sektorówkę z napisem „Witaj Darku w naszym garnku”. To o kibicu Wisły, który został niedawno zabity.
To ciąg dalszy barbarzyńskiego zwyczaju fetowania morderstw dokonanych w Krakowie. Bo przecież na ostatnich derbach, o czym pisałem TUTAJ, było jeszcze gorzej. „Człowiek to powie, Wisełka rządzi w Krakowie”, „Jeden Człowiek to za mało, żeby Wisłę radowało”, „Jesteśmy głodni kolejnych zbrodni”, „Tak się bawią ludzie, kiedy Wisła gra, Człowiek się nie bawi, w grobie leży sam”. To tylko pierwsze z brzegu przykłady z ostatnich derbów, a dochodzi do tego jeszcze mecz z Koroną i śpiewanie „Rachu-ciachu Małpa w piachu”, gdzie „Człowiek” i „Małpa” to pseudonimy zabitych kibiców.
Początkiem września w Dankowicach, wsi pomiędzy Bielskiem a Oświęcimiem, Wisła grała sparing. Na trybunce zebrała się 15-osobowa grupka 15-latków przyodzianych w szaliki z białą gwiazdą i zaintonowali „Człowiek to powie...”. Ja wiem, że oni prawdopodobnie nawet nie zdawali sobie sprawy, że zaśpiewali derbową wersję tej przyśpiewki i że w oryginale jest „Każdy to powie...”. Ale i tak byłem zniesmaczony. 15-latkowie. Barbarzyństwo dotarło i na prowincję.
Po zabiciu wspomnianego „Darka” Andrzej Iwan napisał bardzo ostry tekst, w którym zjechał na czym świat stoi Cracovię. Uznałem wtedy, że to bardzo głupie, bo jedną stronę (Wisłę) stawiał w roli ofiary, a drugą (Cracovię) w roli agresora. Święta Wisła i zła Cracovia. To zakłamywanie rzeczywistości. Jeśli Wisła dziś jest agresorem, to jutro będzie ofiarą, a pojutrze agresorem. Zemsta za zemstę, zbrodnia za zbrodnie. W mieście, które dumnie informuje, że jest grodem królów polskich, które chce uchodzić za stolicę polskiej kultury, wróciliśmy do Kodeksu Hammurabiego. Rozmawianie o krakowskiej wojnie bez zaznaczanie na wstępie, że jedni i drudzy są tak samo źli, nie ma żadnego sensu.
Piszę jednak o tym wszystkim, bo oczekiwałbym jakiejś reakcji. Żeby ktoś zaczął działać. Żeby zaniósł do Krakowa cywilizację. O, np. prof. Janusz Filipiak, właściciel Cracovii. Profesor to brzmi dumnie. Oto, com znalazł na stronie terazpasy.pl
Kibice chyba sami nie sądzili, że odpalenie rac spowoduje taką przerwę. Sami zostali zaskoczeni i myślę, że wyciągną z tego wnioski. My – jako klub – co możemy powiedzieć? Nic na to nie możemy poradzić. Co my możemy powiedzieć? Kibice sami muszą wyciągnąć wnioski. Nie chcemy ruszać na wojnę z kibicami, bo relacje są bardzo dobre i z tego się cieszymy. Mamy w tej chwili super frekwencję. Nie zamierzamy podejmować żadnych środków, nie licząc tych, które nam nakażą władze.
No, ręce opadają. Profesor, światły człowiek, właściciel klubu, którego pieniądze kibice puszczają z dymem, odpalając race. „Relacje z kibicami są bardzo dobre...”. Niewątpliwie dla kibiców. Oni przychodzą, bawią się, fetują zbrodnie, odpalają race, a pan profesor płaci. Też bym to nazwał bardzo dobrymi relacjami na ich miejscu, ale niekoniecznie na miejscu pana profesora.
„Mamy w tej chwili super frekwencję...”. Na meczu z Sandecją było ponad 10 tysięcy osób. W skali polskiej I ligi – faktycznie super. Ale jakby nie patrzeć, to nie jest super frekwencja. To minimalizm. W mieście, które ma 750 tysięcy mieszkańców, 200 tysięcy studentów, w klubie, który ma markę, był mistrzem Polski, ma piękny stadion, jest to frekwencja – proszę wybaczyć wyrażenie – gówniana. W Hoffenheim, które jest 250 razy mniejsze od Krakowa, ma 250 razy mniejsze tradycje niż Cracovia, jest regularnie o jakieś 25 tysięcy fanów więcej niż na meczach „Pasów”, gdzie ponoć jest super frekwencja. Może gdyby ktoś nie był minimalistą, gdyby spróbował naruszyć świetne relacje z kibicami, a wprowadzić w ich miejsce zdrowe, gdyby na każdym meczu nie trzeba było wysłuchiwać tańców na grobach rywala z drugiej strony Błoń, ta frekwencja byłaby super nie tylko w skali polskiej I ligi, ale też Europy?
Wiadomo, że trudno coś takiego wyplenić, ale wydawało mi się, że światli ludzie będą jednak próbować. Oni jednak nie widzą problemu. Dla nich wszystko jest super. Rachu-ciachu Darek w piachu i mamy znakomitą atmosferę na stadionie. Przypomina mi się, jak na zeszłorocznych derbach przy Kałuży młyn zaintonował „Kto nie skacze, ten za Wisłą, hej, hej, hej”. Panowie w garniturach i ich damy w szpilkach podskaliwali aż żal było patrzeć. To miasto chyba nigdy nie będzie normalne.
Wisła natomiast może dalej szczycić się, że ekstraklasa w Krakowie tylko przy R22, ale ja proponuję jednak postawić sobie ambitniejsze cele. Na początek, spróbować zapełnić pierwszy raz w historii nowo otwarty stadion. Jest żałosne, że największy klub ostatniej dekady w kraju, największy klub w drugim największym mieście Polski, nie potrafił ani razu przyciągnąć na trybuny 30 tysięcy widzów. To przez to, że drużyna do niczego? A może – eureka – problem nie jest tylko na boisku?
Kibice będą się zabijać – w słusznej sprawie oczywiście – a potem tę słuszną sprawę fetować. Kibice Wisły będą częściej wymieniać nazwę „Cracovia”, a Cracovii „Wisła”. Działacze będą się cieszyć ze świetnych relacji z kibicami i super frekwencji 10 tysięcy osób. A piłkarze jednej i drugiej drużyny dopasują się do otoczenia i będą denni. W tym mieście nic się nie zmieni. Wszyscy będą dalej z zadowoleniem taplać się w bagnie i jeszcze śpiewać, że „Kraków to stolica Polski, perła ukryta we mgle”.