Marcin Sasal, trener Podbeskidzia Bielsko-Biała, jest człowiekiem bardzo przesądnym. W kieszeni płaszcza nosi „szczęśliwe kamyczki”, a po ostatnim meczu z Lechem Poznań wszedł do sali konferencyjnej w Bielsku-Białej nie wejściem dla trenerów, a wejściem dla dziennikarzy, mówiąc: „Wejdę tędy, może się coś odmieni”. Ja człowiekiem przesądnym nie jestem, ale sam byłem świadkiem jak ominięcie drogi naznaczonej łapkami czarnego sierściucha dało Polsce największe piłkarskie zwycięstwo III RP. Kiedy więc na dworcu głównym w Krakowie urwałem w piątek o 22:07 guzik od kurtki, zbierając go z ziemi pomyślałem: „To na szczęście”. Irracjonalne. Wiem.
Urwałem, bo akurat sięgałem do kieszeni, by zajrzeć na zegarek. Kolejny raz bowiem słyszałem zimny i bezlitosny głos spikierki: „W dniu dzisiejszym pociąg TLK Przemyślanin z Przemyśla Głównego do Szczecina Głównego, planowy przyjazd godzina xxx (tu zawsze sobie dopowiadałem: „Z przyczyn technicznych nie przyjedzie” - przyp. MT) opóźniony o x minut. Przepraszamy i informujemy, że opóźnienie może ulec zmianie”. No, bach. „Pociąg TLK zwiększył opóźnienie...”. Nie dojadę. Albo nie zdążę. Wyjazd sezonu, mecz na który się szykowałem od dawna, a i ty PKP przeciwko mnie? No, ale urwałem guzik, więc już byłem spokojny, że przynajmniej z trzema punktami wrócę. A i pociąg wreszcie nadjechał.
Wszyscy mówili: „Będzie zimno”, „zapowiadają atak zimy”, „przygotuj się, spadnie śnieg”. A gdzie tam, nad morzem, klimat morski, żadnego śniegu nie będzie. I masz ci los, w Gliwicach pierwsze nieśmiałe płatki. Lepiej spać i tego nie widzieć. Ale budzi mnie „Tu stacja Kędzierzyn-Koźle” i czuję radość (kto czytał Rudnickiego, ten wie dlaczego). Potem budzi mnie głos spikera w Opolu Głównym. Facet?! Ale w sumie czytał tak samo beznamiętnie i urzędniczo jak te kobity na wszystkich dworcach świata.
Zacząłem triumfować, gdy okazało się, że im dalej na północ, tym bardziej nikt o śniegu nie słyszał. Już w duchu złowieszczo rechotałem, widząc oczyma wyobraźni zasypany Śląsk i Kraków. Rechot mi zamarł w Stargardzie Szczecińskim, gdy znowu zaczęło sypać. Nie ucieknę. Pierwszy zimowy mecz tej jesieni.
To moja pierwsza wizyta w Szczecinie, więc przeszedłem się po mieście. Ładne, bo dużo budynków z cegieł, a to moje główne kryterium oceny urody miasta. Dużo placów, szerokie, otwarte przestrzenie. Ogarnąłem drogę na stadion, przedostatni przystanek przed obiektem Pogoni nosi nazwisko „Wawrzyniaka”. Szczęśliwie udało mi się na nim nie poślizgnąć, he he.
Smutne było uświadomienie sobie, że na tym właśnie Stadionie im. Floriana Krygiera – zanim powstały obiekty na Euro – w miarę regularnie występowała kadra. Gdy oglądałem mecze Pogoni w telewizji, zawsze wydawało mi się, że Szczecin to takie ciemne miasto. Szczecin nie, ale okolice stadionu już tak. Wiem dlaczego. Na wszystkich przestarzałych stadionach na jakich byłem (ŁKS, Podbeskidzie, Ruch, Górnik itp.) były choć nowe krzesełka. Tu były stare i wyblakłe. Żal patrzeć. W ogóle, Szczecin to bodaj jedyne miejsce w ekstraklasie, gdzie dziennikarzom może kapać na łeb. I nie wiem do końca na jakiej zasadzie ten stadion nie miał problemów z licencją, bo to liche zadaszenie jest raczej kpiną, a nie zakryciem półtora tysiąca głów.
Podziwiam kibiców w Szczecinie za to, że tyle ich przyszło na stadion. Naprawdę. U nas tylko mówi się, jaka to fatalna frekwencja, że nikt nie chce oglądać ekstraklasy itp. Dziwne. Ktoś nie chce wyjść z ciepłego domu na mróz i wygwizdowo, nie chce żeby mu lało na głowę, nie chce dygotać jak głupi? Dziwnym trafem na sierpniowe i majowe kolejki przychodzi najwięcej osób. Wtedy aż się chce wyjść z domów.
Ja też sobie myślę, że w gruncie rzeczy to idiota ze mnie. Tłukłem się całą Polskę po to, by jeszcze przed meczem nie móc oderwać zębów od siebie? Może to dobrze, że piłkarze Podbeskidzia byli buraczani i nie chcieli po porażce rozmawiać, bo ja i tak nie za bardzo byłem w stanie, wargi mi przymarzły do siebie. Ale wszystkie te gorzkie myśli minęły mi w tym momencie...
O piosence „My Portowcy” już wam pisałem. Już się tu zachwycałem. Usłyszeć na stadionie ekstraklasy taki hymn to sama przyjemność. Piosenka, przy której na boisko wychodzi Pogoń, moim zdaniem wciąga nosem wszystkie inne melodie (sorry, Janosiku).
I w gruncie rzeczy nie mogę narzekać. W Pogoni opanowali pierwszą zasadę marketingu: daj dziennikarzom dobrze zjeść. Na Wiśle kiedyś dawali żurek, ale chyba kryzys ich zmógł. Tutaj nie dość, że żurek, nie dość, że jakieś makarony z warzywami, to jeszcze lazania. Pod tym względem niewiele dzieli mnie od kota „Garfielda”. Dać lazanie i gęba się sama śmieje. Nie sposób po niej źle o Pogoni napisać.
Dokonało się więc ostatecznie odwrócenie sympatii i antypatii, które już od jakiegoś czasu zaczynałem u siebie obserwować. Pogoni w ekstraklasie nie chciałem, bo generalnie wolę jak w niej grają drużyny z a) Śląska b) Małopolski c) chociaż z południowej Polski (choć nie wiem czemu, bo wolę dalekie wyjazdy). Apogeum niechęci do Pogoni przyszło w momencie objęcia jej przez Tarasiewicza. Ale potem najpierw zatrudnili Skowronka, którego uważam za mądrego faceta, tytana pracy i trenera, który może sporo osiągnąć. Potem poznałem Akahoshiego, czyli piłkarza, na którego patrzy mi się niemal tak dobrze, jak na Ilieva. Dlaczego nasze kluby dopiero teraz odkrywają japoński kierunek? Po pierwsze, żaden Japończyk nie ma problemów z osiąganiem trzeciej prędkości kosmicznej, a na naszą ligę szybkość to już 77 procent sukcesu. Po drugie, Japończycy rzadziej balangują niż Latynosi. Po trzecie, łatwiej ich wpasować w taktyczne ramy niż Afrykanów. Po czwarte, mniejsze jest ryzyko, że ci rozniosą szatnię jak ludzie z Bałkanów. No i po piąte, ostatnio całkiem nieźle grają w piłkę. Pogoń od niedawna ma już dwóch skośnookich, więc może być liczącą się siłą. No i jeszcze niezbędnym elementem sympatii dla beniaminka jest piosenka „My Portowcy”.
Biorąc to wszystko pod uwagę, los szczecinian nie tylko przestał mi być obojętny, ale nawet zaczął mnie obchodzić. Dlatego smutno było usłyszeć, że prezydent miasta nie planuje budowy nowego obiektu przed 2020 rokiem. Przecież ten stadion jest już na oko o 40 lat starszy od pozostałych w ekstraklasie. „Nowy stadion dla Szczecina” - tak. Ale lazanii nie zmieniajcie.
I wszystko było by super, gdyby nie to, że zostałem z guzikiem w rękach i guzik z tego mam. Przynajmniej lżej się wracało, nie trzeba było taszczyć ze sobą trzech punktów.