Wiedziałem, że mistrzostwa Europy rozgrywane w Polsce będą wydarzeniem wyjątkowym, będą sprawiać, że młodsze pokolenia będą nam zazdrościć życia akurat w tym czasie, że atmosfera będzie niezapomniana. Wiedziałem to już w 2007 roku i wiedziało wtedy już pewnie wielu z nas. Jak się jednak okazuje, nasze Euro było jeszcze bardziej niesamowite niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Nie wiem tylko czy się z tego powodu cieszyć, czy płakać.
Wydaje się sympatyczny. W porównaniu do typowych uefowskich działaczy młody. Raczej inteligentny. Potrafiący się uśmiechnąć. Kojarzony przez wielu ze świetnej gry. Przez nas jeszcze dodatkowo ciepło wspominany za te pamiętne „leorganizasjąleurodymidupolońeukrajn”. Michel Platini wydawał się po Lennarcie Johanssonie takim powiewem świeżości w europejskiej piłce, jakim Zbigniew Boniek wydaje się po Grzegorzu Lacie. A coraz częściej dochodzę do wniosku, że sprzątanie po Platinim może być wyjątkowo trudne, o ile w ogóle możliwe. Platini chce zmienić wszystko. Wszystko zreformować. I tworzy potwora za potworem.
Zaczął od zbędnej reformy kwalifikacji do Ligi Mistrzów. Forowanie w losowaniu mistrzów krajów „trzeciej Europy” kosztem wicemistrzów zespołów z rozwiniętych futbolowo krajów było wyważaniem otwartych drzwi, bowiem to, że Polska nie może się wtarabanić do Ligi Mistrzów, nie oznacza, że są to rozgrywki tylko i wyłącznie dla nie wiadomo jakiej elity. I bez pomocy Platiniego hymnu Ligi Mistrzów słuchali gracze z Finlandii, Węgier, Słowacji, Białorusi, Izraela itp. Jak Artmedia Petrżałka była mocna, to i przed reformą tak po prostu chłostała Celtic Glasgow pięcioma bramkami i Platiniemu nic do tego.
Zreformował też Francuz Puchar UEFA. Tu głupia wydaje mi się tylko nazwa. Bo ani to przecież Liga, ani Europy. Zlikwidowanie pokracznej fazy grupowej, w której występowało pięć zespołów w każdej grupie i nie było rewanżów można ocenić na plus. Jednak z zastrzeżeniem, że w sumie ta Liga Europy jest coś za bardzo rozrośnięta. Najpierw wpuść do rozgrywek 48 drużyn z drugiego szeregu, a później narzekaj, że jest małe zainteresowanie. Wiadomo, że dla znaczącej części futbolowej społeczności w Lidze Europy ciekawie jest albo wtedy, gdy grają kluby z danego kraju, albo od ćwierćfinałów. Na początku nie bardzo jest co oglądać.
Patrząc jednak na kolejne zmiany Platiniego, reforma w Lidze Europy jest po prostu fenomenalna. Bo już bezsensownym pomysłem było przeforsowanie wprowadzenia 24-zespołowych mistrzostw Europy od 2016 roku. UEFA zrzesza obecnie 53 federacje, a więc prawie połowa członków pojedzie na turniej finałowy. Gdyby tak było już od Euro 2012, zagrałyby na nim: Turcja, Estonia, Bośnia i Hercegowina, Czarnogóra, Węgry, Armenia, Norwegia i Izrael. Z jednej strony fajnie, bo coś nowego. Z drugiej, nie wpychajmy „nieoczywistych” drużyn na siłę na wielkie turnieje. Jak będą mocne, to się na nie w końcu wedrą. Jestem pewny, że Bośniacy bez żadnych reform poradziliby sobie wreszcie w jakichś eliminacjach, bo mają zwyczajnie za mocny skład, by wszystko przegrywać. Ale jak teraz wejdą, to będą już zakwalifikowani jako „beneficjenci reformy Platiniego”. Pomijam fakt, jak bardzo siądzie poziom turniejów. Dotychczas mundiale były miejscami, na których oglądało się Trinidady i Tobago z Hondurasami, a mistrzostwa Europy arenami starć gigantów od pierwszej do ostatniej kolejki. Tylko tu mogła się zdarzyć grupa Holandia, Portugalia, Niemcy, Dania. Już się nie zdarzy. Już wtedy po raz pierwszy śmignęła mi myśl, że nasze Euro może być długo wspominane nie tylko przez nas, bo wszyscy będą tęsknić do poziomu meczów rozgrywanych na naszych stadionach.
I nagle gruchnęła następna reforma Platiniego. Straszna. Jak się cieszę, że zdążyliśmy zorganizować to Euro. Teraz nagle nie będzie już jednego gospodarza turnieju, a piłkarze będą częścią objazdowego cyrku, który będzie odwiedzał przeróżne europejskie miasta. Platini mówi, że będzie taniej i bliżej. Ja mówię, że już żaden kraj dzięki UEFA nie dokona skoku cywilizacyjnego, bo nie będzie musiał nagle postawić od zera sieci dróg, lotnisk, remontować dworców, upiększać miast. Nikt nie będzie już czuł, że przyjeżdża do niego cała Europa. Nie będzie wzajemnego poznawania i wspominania „aaa tak, na mistrzostwach w Anglii była piosenka Football is coming home”, nie będzie się mówić, że ci mieli świetną maskotkę, a u nich rozbłysnął talent Rooney'a, a u tych Turcy zaszaleli. Oczywiście, można powiedzieć, że zamiast kojarzyć to z miejscem, zacznie się kojarzyć z czasem. Zamiast mówić, że turniej w Portugalii był pokazem Greków, będzie się mówić, że turniej w 2004 roku był pokazem Greków. Niby nic. Ale jednak wydaje mi się, że dziś instynktownie każdy Grek dobrze myśli o Portugalii. Nie będzie też wielkiej mobilizacji i rywalizacji na wszystkich szczeblach państwa od samego momentu rozpoczęcia starań o zorganizowanie Euro. Nie będzie co najważniejsze specyficznego, niepowtarzalnego dla każdego turnieju KLIMATU miejsca.
Gdy Euro organizowały Gdańsk, Warszawa, Poznań i Wrocław, a słynni piłkarze sypiali po całej Polsce, nawet nie będąc w miastach-organizatorach czuło się klimat turnieju. Teraz jeśli UEFA pozwoli rozegrać jakiś mecz „Euro 2020” np. Gdańskowi, to będzie to oczywiście świetna sprawa dla gdańszczan, ale tylko dla nich. Do mnie, tu na południe, nie dojdzie, że w Polsce jest rozgrywane Euro. Będzie to dla mnie mniej więcej tak samo emocjonujące, jak rozgrywanie Euro w Tybindze i Kiszyniowie. Poza tym, pojawi się też problem obecnie mistrzostwom Europy praktycznie nieznany – jak zapełnić stadiony. Bo już widzę te tłumy walące drzwiami i oknami np. na Wembley, by zobaczyć starcie Armenii z Estonią. Wszak Euro będzie 24-zespołowe.
Nie wiem, bo skąd mogę wiedzieć, ale podejrzewam, że Platini już węszy. Już patrzy łapczywie na następną ofiarę. Co by tu jeszcze zreformować. Co by tu jeszcze spieprzyć. Boję się każdej nowej rzeczy, którą ten człowiek wymyśli. Głośniej jest o robiącym szwindle Blatterze, szefie FIFA, ale prawdopodobnie bardziej szkodliwy jest Platini. Szefowie FIFA raczej robili szwindle już przed Blatterem i wszystko wskazuje na to, że będą je też robić po nim. Ale futbol pozostał wspaniały. Szef UEFA niestety wpadł w szał rządzenia i zmieniania wszystkiego wokół, więc zacznijcie sobie w głowach układać opowieści, którymi będziecie kiedyś raczyć wnuki, o tym, jaki to futbol był przed Platinim. Wiecie. Dawno, dawno temu piłka była okrągła, a bramki były dwie. Mecz można było wygrać, przegrać i zremisować.