Tak, to jest koniec świata. Nigdy nie spodziewałbym się, że będę pisał o MMA. Z drugiej jednak strony, teraz widzę, że to ma sens. Przecież nazwa "Z nogą w głowie" pasuje do MMA wcale nie mniej niż do piłki nożnej, zwłaszcza jeśli traktować ją bardzo dosłownie.
Mój pierwszy "kontakt" z MMA? Chyba pierwsza walka "Pudziana". Jak wszyscy, zobaczyłem sobie. Poszedłem wyjąć woreczek z herbaty i już było... po herbacie. Pudzian stłukł Najmana na kwaśne jabłko (wtedy jeszcze nie wiedziałem, że istnieje frazeologizm "klepać jak Najman matę"). Popatrzyłem, zobaczyłem, jak "Pudzian" - nie mający na moje laickie oko żadnej techniki - wgniótł rywala w ziemię. Przełączyłem i zapomniałem.
Potem widziałem jeszcze walkę Roberta Burneiki z tym samym Najmanem. Tego akurat nie mogłem przegapić, bo "Hardkorowego Koksa" uważam za jednego z najsympatyczniejszych ludzi na świecie. Naprawdę. On łagodzi obyczaje. Powinien być mediatorem w Strefie Gazy. Pokojowa Nagroda Nobla powinna nosić jego imię.
Interesowałem się jeszcze, gdy w Konfrontacji Sztuk Walki miał się też pokazać Jacek Wiśniewski, bo przecież wiadomo, że całe środowisko piłkarskie było za nim.
Widziałem też jakąś walkę Mameda Khalidova i zauważyłem różnicę. To już był bardziej wyrafinowany sport walki.
Fanem sportów walki nadal się nie stałem i jeśli mam jakiś oglądać to raczej boks. Niemniej nie da się ukryć, że MMA i KSW stały się sporym hitem medialnym, zyskały niepostrzeżenie wielką popularność, że robi się na to moda. Dlatego - tak jak wam już pisałem - z uwagą wysłuchałem wystapienia Martina Lewandowskiego, twórcy sukcesu KSW, podczas Dni Biznesu w Sporcie. Posłuchać, jak się coś takiego robi, zawsze warto.
I oto podeslano mi blisko dwugodzinny film "Historia KSW według Martina Lewandowskiego". Obejrzałem i ten wywiad-rzeka wydał mi się interesujący, mimo że sporo z tych rzeczy już na konferencji słyszałem. O tym jak w kilka lat możecie zrobić z niszowej dyscypliny, sport o którym będą mówić wszyscy.